Już wiemy. Ojciec Święty mówił o "szczekaniu NATO", które tak miało rozsierdzić Rosję, bo mu to podpowiedział wcześniej jeden z "mądrych" światowych przywódców. Wolę już nie wiedzieć, kto anonimowy z kolei suflował to temu przywódcy, zresztą nie jest to najważniejsze. Najważniejsze jest to, czego nie było. Czuję się osobą, która raczej powinna podlegać ewangelizacji niż nią zajmować, więc na tematy religijne się nie mądrzę ani nie moralizuję. Natomiast papież to także prominentna, wpływowa postać światowej polityki, czego nieraz dowodzili przeciwnicy Watykanu. Stalin kpił, pytając złośliwie "ile dywizji pancernych ma papież", ale już w tym i późniejszym czasie KGB uważało Kościół i jego stolicę za jednego z najpoważniejszych wrogów. Sytuacja nabrała rumieńców w czasie pontyfikatu Jana Pawła II, czego dowodem jest choćby aktywność naszej bezpieki w zwalczaniu Kościoła, prawdopodobnie w przypadku bardziej znienawidzonych księży nie zakończona nawet po tak zwanym upadku komunizmu w czerwcu 1989 roku. Papieże byli dobrzy i źli, moralni i nie. Czasem miewali dzieci, czasem byli wojowniczymi politykami, czasem męczennikami i świętymi. Ale często w pierwszoplanowy sposób wpływali na politykę. Papieżowi Franciszkowi to nie grozi i to jest największy problem z nim związany. Gdyby to był kłopot tylko prominentnego, argentyńskiego jezuity to pół biedy. Tyle, że dziś to problem całej Europy, światowego bezpieczeństwa i przede wszystkim mordowanych przez Rosjan Ukraińców. Swoją drogą, Kościół przed taką szansą chyba nie stał od lat - przynajmniej, jeśli chodzi o sprawy doczesne i społeczne. Zrobienia naprawdę czegoś wyjątkowo dobrego, ważnego, a zarazem gigantycznego wzmocnienia się. Wyobraźmy sobie, że Franciszek szybko w czasie wojny jedzie do Kijowa. Potępia Rosję, odcina się od chodzącej na pasku Putina rosyjskiej cerkwi prawosławnej, bierze pod swoje skrzydła lud Ukrainy, zaprasza katolików, unitów, prawosławnych. O Rosjan też się troszczy, ale tych, którzy się wyprą zła, jakim jest mordowanie sąsiadów, odetną od Putina, choćby za to miał spaść, jak pisał Zbigniew Herbert - bezcenny kapitel ciała, głowa. Jak różniłby się taki przywódca od załganego niemieckiego kanclerza i lawirującego francuskiego prezydenta. Jakie wielkie zasługi miałby i dla Zachodu, i dla Kościoła. Przecież ludzie widzieliby, że się różni od tamtych. Że Kościół istnieje, jest potrzebny, że to nie tylko zabytki i afery pedofilskie, którymi można zresztą przykryć identyczne zjawiska w szkołach, sporcie lub polityce. Że to nie tylko taki bogaty, ale nieudolny chłopiec, czy raczej starzec do bicia, a instytucja, która ma coś do powiedzenia. Do której zaczynają garnąć się miliony szukających opoki młodych Ukraińców, której obca jest podłość, kunktatorstwo i obłuda Zachodu. I co? I nic. To nie NATO pali kościoły i cerkwie, morduje ludzi, gwałci dzieci, torturuje. To państwo rosyjskie popierane przez moskiewską cerkiew prawosławną i dużą część narodu rosyjskiego. Wyważanie racji na siłę, dystans, pozorny obiektywizm, to w tej chwili przyzwolenie na zbrodnię. To jakby rozważać racje gwałcicieli i morderców w trakcie, gdy mordują oni sąsiednią rodzinę. Robią to nasi "realiści", rusofile, robią to zachodni przywódcy i robi uzależniony od gazu z Rosji Orban. Robi to także niestety papież Franciszek, a on chyba najbardziej nie powinien. Nikt chyba nie ma wątpliwości, że zupełnie inaczej zachowałby się Jan Paweł II. Bo był aktywny, mądry, odważny i moralny. Był wielki duchowym przywódcą. Przecież on także podczas pielgrzymek do Polski mógł nawoływać do spokoju społecznego, a nie do "odnowienia ziemi" i posiadania "własnego Westerplatte". Ale myślę, że któryś z renesansowych papieży w rodzaju Aleksandra VI, czyli niesławnego i niemoralnego Rodrigo Borji, też by tak zrobił. Bo to było w politycznym interesie papiestwa, a był to zdolny polityk. Franciszek nie jest ani drogowskazem moralnym, ani zdolnym politykiem. Oczywiście nie ma przymusu, ale nie było też przymusu by pchać się na to wciąż jedno z najważniejszych stanowisk na świecie.