Popatrzmy na atuty kandydata tak, jak są one prezentowane. Szlacheckie pochodzenie, a więc dziedzic wielu pokoleń tradycji patriotycznej i insurekcyjnej ("Komorowski to duma polskiej szlachty", podkreślił Donald Tusk). Liczna rodzina, a więc tradycyjne wartości. Piękny życiorys, w peerelu działalność w opozycji i represje z tego powodu - a więc antykomunizm. Po roku 1989 liczne odpowiedzialne stanowiska, wiceminister, minister, w końcu marszałek Sejmu, a więc człowiek z establishmentu III RP. Do Londynu jedzie Komorowski nie jak Tusk, do młodej, zarobkowej emigracji lat ostatnich, ale do POSK-u i generałowej Andersowej, jako krewny sporej części londyńskich niedobitków Polski przedwojennej i tzw. stary prawy Polak. Sposób pokazywania kandydata w kampanii podkreśla jego przynależność do salonów: złocone gięte meble, obrazy, pałacowe wnętrza, komitet honorowy z różnymi czcigodnymi starcami. Podkreślają ten wizerunek nie tylko sam kandydat, ze swoimi dowcipami w stylu "panie dziejaszku", i jego sztab, organizujący pałacową scenografię, ale także zgrupowane wokół nich pospolite ruszenie. "Polityka", która Tuska reklamowała zdjęciami, jak gania zziajany za piłką, głowę Komorowskiego wmontowała w okładkowym fotomontażu w oficjalny portret Ignacego Mościckiego. Proszę wygrzebać z sieci ten fotomontaż i przyjrzeć mu się. Czy nie jest to właśnie cała prawda o kandydacie? Głowa skądinąd, a korpus - zupełnie inna sprawa... Teraz przenieśmy spojrzenie z kandydata na tych, którzy pracują na jego prezydenturę. Jak to piszą w tabloidach: szok! Przecież to zupełnie inny świat, zupełnie inni ludzie, od zawsze okazujący albo głęboką obcość, albo wręcz daleko posuniętą wrogość wartościom, które ma uosabiać ich kandydat! Sama Platforma Obywatelska, nie mówiąc już o Unii Demokratycznej, w której Komorowski zaczynał, w opozycji tradycja-nowoczesność zawsze demonstracyjnie wskazywała na tę drugą wartość. Owszem, z pewną powściągliwością - tolerancja dla "gejów" tak, legalizowanie ich związków jeszcze nie, na rozmowę o adopcjach zdecydowanie za wcześnie - ale wynikającą tylko z pragmatyzmu, ze świadomości, że zachodnie nowinki trzeba u nas wprowadzać powoli i ostrożnie, by nie spłoszyć konserwatywnego z natury społeczeństwa. PO ma swoją frakcję bardziej zachowawczą, kojarzoną z Jarosławem Gowinem, raczej mało się w partii liczącym, eksponowanym tylko w dyskusjach o in vitro i w krótkim okresie po ujawnieniu afery hazardowej, gdy Tusk potrzebował pokazywać się z kimś o niekwestionowanej uczciwości; ale Komorowski, ze swym sarmackim wąsem, dwururką i szlagońskim poczuciem humoru, nie jest akurat kojarzony z tą frakcją. Przeciwnie, w PO, jak powszechnie wiadomo, najbliżej związany jest z Palikotem. Radia Maryja niż "Twojego Stylu", powinien mieć za plecami proboszczów, a spośród biskupów raczej tych, którzy odwołują się do tradycji księdza Skorupki i Kordeckiego niż Tielharda de Chardin. Tymczasem proboszczowie, ku wielkiemu oburzeniu mediów, angażują się przeciwko niemu" align="right"/> "Stary prawy Polak", sarmata z kupą dzieci i żoną raczej w typie fizycznym rodziny Radia Maryja niż "Twojego Stylu", powinien mieć za plecami proboszczów, a spośród biskupów raczej tych, którzy odwołują się do tradycji księdza Skorupki i Kordeckiego niż Tielharda de Chardin. Tymczasem proboszczowie, ku wielkiemu oburzeniu mediów, angażują się przeciwko niemu, a z hierarchów liczyć może właściwie tylko na narcybiskupa Życińskiego, nieformalnego kapelana salonów "Gazety Wyborczej", który wsławił się niedawno pouczając wiernych w homilii po katastrofie Smoleńskiej - na okoliczność nieulegania tzw. teoriom spiskowym - że "światem rządzi przypadek i prawa fizyki". Pouczenie, doprawdy, w duchu masońskiego kultu "najwyższej istoty", od doktryny Kościoła katolickiego odległe. Popiera Komorowskiego, antypeerelowskiego opozycjonistę, generał Wojciech Jaruzelski. Popiera tygodnik "Polityka", pismo "liberalnej" frakcji PZPR, które z tradycyjnych wartości kpi i szydzi w każdym niemal numerze. Popiera "Gazeta Wyborcza", która demitologizowaniu tejże tradycji poświęciła, bez przesady, tysiące artykułów rozmaitych celebrytów intelektu, egzorcyzmujących z polskiej duszy archaiczny patriotyzm typu sienkiewiczowskiego, rozprawiających się z szablami i herbami, z powstaniami i całym tym "romantycznym bagażem". Gazeta konstruująca na nowo polską historię w taki sposób, aby zamiast narodowych powstań umieścić w jej centrum Jedwabne, a w miejsce "dumy" nauczyć "polską szlachtę" wstydu. Publicyści i publicystki tej gazety, znani heroldowie politycznej poprawności - za Komorowskim jak jeden mąż. Zaglądam na stronę "Krytyki Politycznej", lewicowej, feministycznej, szydzącej z Kościoła, tradycji, wielodzietności i w ogóle wszystkiego, z czym się chce Komorowski kojarzyć. I tam go popierają! Wrogowie "systemu" - "insajdera" będącego wręcz uosobieniem "systemu". Nawet "krwawe hobby" marszałka jakoś nie przeszkadza radykalnym ekologom, bo wiadomo, że jaśnie państwo mają taką fanaberię i trzeba im wybaczać. A komitet honorowy? Znowu, pełno osób, które od tradycji i wielodzietności są jak najdalsze, takich jak Kora Jackowska ze swoim pudelkiem (po zapoznaniu się z kilkoma wywiadami wokalistki byłbym w kłopocie, gdybym musiał orzec, kto z tej pary jest mądrzejszy). Wajda, pogromca polskiego patriotyzmu, który do swego filmu przeniósł hitlerowskie propagandowe inscenizacje polskich szarż z szablami na czołgi... Kto w tym komitecie kojarzy się Państwu z obroną tradycji, z ziemiańskim dworkiem, z patriotyczną frazą? Kutz? Holland? Łazarkiewicz? Mleczko? Tym? Szymborska? Może jeden Olbrychski, ale on przecież Kmicica tylko g r a ł. A z boku doskakuje bronić Komorowskiego - przed Pospieszalskim i Cejrowskim - Szymon Majewski. Modelowy Polak-katolik. A obok niego rusza do walki z Kaczyńskim jeszcze bliższy patriotycznym tradycjom Kuba Wojewódzki. Wyliniały kabotyn, powtarzający rozpaczliwie prowokacje wobec hymnu i otwartym tekstem błagający przy tym, żeby go ktoś podał do sądu, żeby chciał wsadzić "do pierdla", żeby w ogóle jakkolwiek zauważył, bo oglądalność leci na pysk, i który uparcie odstawia przed małolatami takiego "fa-fa", kolesia, co to wszystkich polityków ma gdzieś i w ogóle jest przeciw wszystkiemu, choć Grzegorz Schetyna sypnął go w wywiadzie, że udzielał się aktywnie w kampanii wyborczej PO. On też nagle za "dumą polskiej szlachty" i szablami na ścianach? ("Byłem anty-, byłem alter-, nim mnie kupił Mariusz Walter" - przypomniała mi się stara fraszka o przetartym gwiazdorze). Albo ci wszyscy ludzie są z gumy i wszystko, cokolwiek wygadują, to zwykły pic i hołdowanie modzie, a tak naprawdę po prostu podlizują się władzy, w nadziei na dobre miejsce w ramówce, kasę na kolejny film, grant czy inne "obrywy" - albo się nie przejmują zewnętrznym wizerunkiem Komorowskiego, bo wiedzą, że to lipa, wersja dla frajerów, marketingowy chwyt, żeby wydrwić głosy od ciemnych Polaków, którzy, jak to ciemniaki, są patriotyczni, przywiązani do tradycji i wartości rodzinnych, więc tak właśnie trzeba z nimi pogrywać. W obu wariantach trudno im ufać. A trzeciego nie ma. Oto zawzięcie debatują medialni mędrkowie. Czy można wierzyć przemianie Kaczyńskiego? Czy kiedy nagle oznajmia on, że chce zakończyć wojnę i współpracować z rywalami dla dobra Polski, to można to uznać za wiarygodne (oczywiście, nieodmiennie stwierdzają, że nie można)? Nie debatowali nad wiarygodnością Tuska, gdy ten na miesiąc przed poprzednimi wyborami nagle zmienił się w czołowego wroga IV RP i obrońcę establishmentu Rywinlandu, choć wcześniej obiecywał właśnie, że IV Rzeczpospolitą wreszcie zbuduje, rozliczy się z układem i z WSI i w ogóle zrobi wszystko to, co Kaczyński obiecywał i czego nie spełnił, uplatany w kompromisy i koalicję z Lepperem. No, dobra, to wszystko było dawno i nieprawda. Ale też nie debatują jakoś nad wiarygodnością Komorowskiego, nad tym, jak się ma budowany przez platformerski pijar wizerunek do faktów, a hasło "zgoda buduje" - do wypuszczania na przeciwników, a nawet na ich rodziny, Palikotów, Niesiołowskich czy Kutzów, o Wajdzie i "strasznym dziaduniu" nie wspominając. Ja wiem, że Polacy chętnie kupują kit i płacą hojnie... Ale czy aż tak? Rafał A. Ziemkiewicz