Tymczasem większość komentujących wynik wyborów zdaje się czynić z frekwencji jakiś fetysz. A gdyby tak głosować można było przez dwa dni, proponują. A może powinno być więcej lokali wyborczych? A może, nie wiem, czy już się takie pomysły pojawiły, ale na pewno się pojawią, losować wśród głosujących pralki i telewizory, albo płacić im pieniądze, ale kazać płacić pieniądze tym, którzy nie dopełnili "obywatelskiego obowiązku"... Ludzie, puknijcie się w głowę! Czy naprawdę ktoś sądzi, że gdyby zagoniono do urn tych, którzy nie mieli ochoty się tam pofatygować sami z siebie, to wynik byłby lepszy, a szacunek wyborców dla klasy politycznej większy? Chcecie, żeby Polacy bardziej interesowali się sprawami publicznymi, to zmieńcie tę dziwaczną ordynację, w której nikt w końcu nie wie, kogo wybrał. To zadbajcie o uproszczenie prawa, ukróćcie mandaryńską samowolę urzędników państwowych i samorządowych, zlikwidujcie korupcjogenne przepisy. A tak, całe to gadanie przypomina konsylium lekarzy, którzy zupełnie nie myślą o tym, jak pacjenta wyleczyć, a tylko jak obniżyć mu gorączkę. Irytuje mnie to tym bardziej, że w narzekaniu na frekwencję widzę wiele obłudy. Nie wierzę w szczerość takich utyskiwań, gdy narzeka prezydent i inni przedstawiciele SLD, bo przecież gdyby frekwencja była wyższa, żelazny partyjno-mundurowy elektorat lewicy dałby jej znacznie mniej mandatów. Nie wierzę, gdy narzekają przedstawicIele PSL, którzy, tak samo, tylko dzięki niskiej frekwencji załapali się do Sejmu. Ale jak się dobrze przyjrzeć, to niska frekwencja jest na rękę w sumie wszystkim politykom. Więc nie spodziewam się, żeby z tego całego narzekania cokolwiek wynikło. Rafał A. Ziemkiewicz