Nigdy nie byłem entuzjastą opiewanej przez wielu tzw. solidarności środowiskowej wśród dziennikarzy. Kojarzyła mi się raczej z owczym pędem i poczuciem, że "kupą mości panowie, bo kupy nic i nikt nie ruszy" niż pięknym przyjacielskim porozumieniem ponad podziałami. Ale to, co dzieje się ostatnio wśród dziennikarzy, jest mocno niesmaczne. Moi bliżsi i dalsi koledzy po piórach i mikrofonach piorą się po pyskach i okładają oskarżeniami z gracją godną geesowskiego baru. Iskrą, a może raczej bombą, która rozsadziła środowiskowe ciepełko, było niesławne nagranie Renaty Beger. To od niego zaczęło się to wszystko. Najpierw nagonka na dziennikarzy TVN. Że "specjalistyczne techniki operacyjne", że "esbeckie metody", że "brak etyki i polityczny spisek". Politycy PiS-u bronili się metodą kontrataku, a część dziennikarzy ciszej i głośniej im kibicowała. Moim zdaniem - motywowana politycznymi sympatiami. I to był grzech numer jeden - bo akurat z punktu widzenia etyki zawodowej to nagranie było czyste prawie jak łza (i to nie łza szczęścia Renaty Beger). Potem był artykuł opisujący Milana Subotica. Pewnie, że nieprzypadkowo "Gazeta Polska" dostała przeciek akurat wtedy, ale oburzenie, że opublikowanie tekstu było "bezpodstawnym szkalowaniem" i żądanie, by dziennikarze czym prędzej ujawnili źródła swej informacji, było grubym nieporozumieniem. Zwłaszcza, że ci, którzy wzburzali się na "Gazetę", sami niejednokrotnie - gdy było im z nią po drodze - z lubością cytowali jej informacje. A reakcje solidarnościowe z człowiekiem, o którym wiadomo było, że w stanie wojennym pracował w TVP i oświadczenia TVN-u, że współpraca z WSI przed 90. rokiem to żaden problem, też nie były - mówiąc delikatnie - zbytnio smakowite. Przy okazji "sprawy Subotica" rozszalały się też dziennikarskie blogi wraz z przyległościami. Boguś Chrabota został przywołany do porządku przez Macieja Gawlikowskiego, do dyskusji włączył się Jacek Łęski.... Pospieszalski też nie chciał być gorszy - postanowił przywalić Andrzejowi Morozowskiemu. Obie strony odwołały się do Pawła Siennickiego, ten nie potwierdził, za co dostał burę od Łęskiego, Morozowski zresztą też, tonował Kasprów, niewiele wskórał..... A jeszcze Strzembosz oskarżył Gargasową, tej broni Skłodowski (chwilowo - rzecznik MSWiA), Wroński ma za złe Pospieszalskiemu.... rozwija się to wszystko w tempie naprawdę imponującym, pada mnóstwo mocnych słów i oskarżeń, co najgorsze - nie zawsze prawdziwych. Ten tekst nie jest użalaniem się na los i opiewaniem "starych dobrych czasów", gdy pranie dziennikarskich brudów - jeśli się zdarzało - to starannie skrywano przed światem. Pewnie, że prać można, tyle że - jeśli pierzemy - to pierzmy z klasą i gracją, bez fałszywych oskarżeń, zapiekłości i nienawiści. I - co najważniejsze - nie pod dyktando naszych naturalnych nieprzyjaciół-polityków, bo inaczej maksyma czcigodnego kardynała Richelieu "Boże, strzeż mnie od przyjaciół, z wrogami sobie poradzę" zyska sobie kolejne potwierdzenie. Konrad Piasecki, RMF