W tej chwili Polska ma problem z Unią Europejską, w tym zwłaszcza z Niemcami, którzy usiłują nam wcisnąć część swoich imigrantów, bynajmniej o osiedleniu się w Polsce nie marzących. Już na wstępie rodzi to dodatkowe problemy, bo oprócz tego, że ewentualnie przydzielonych nam w ramach "unijnej solidarności" imigrantów musielibyśmy nie tylko zapewnić utrzymanie (wg statystyk ponad ¾ tych, którym w ostatnich latach udzielono w Europie azylu jako uchodźcom, nie znalazło dotąd pracy) ale także zatrzymać ich w Polsce.Unijne "propozycje nie do odrzucenia" precyzują wyraźnie, że od każdego azylanta pobierane będą odciski palców i otrzyma on dokument dający mu prawo do poruszania się tylko po - jak to nazwać - kraju osiedlenia. Wyznacza nam to rolę, mówiąc nieładnie, europejskiego, a właściwie niemieckiego łagru. Mniejsza o pieniądze, które "mają być", choć ile, kiedy, tego jak na razie unijne gremia - w przeciwieństwie do liczby obowiązkowych azylantów - nie chcą sprecyzować. Jest oczywiste, że dla imigrantów Polska nie jest krajem atrakcyjnym - gdyby była, już by ich tu koczowały całe tłumy, bo kto by je niby powstrzymał. Jest oczywiste, że dopóki w Niemczech czy krajach skandynawskich czeka na imigrantów 1000 euro miesięcznie, plus mieszkanie o określonym, europejskim standardzie oraz ubezpieczenie społeczne, każdy zesłany z tego raju do Polski będzie się czuł skrzywdzony w stosunku do bardziej fartownych rodaków i zrobi wszystko, by krzywdzie tej przeciwdziałać. Mamy trzymać ich pod lufami, w otoczonych drutem kolczastych obozach? Bo chyba UE nie uważa za możliwe, by państwo polskie (i inne przymuszane do "solidarnego podzielenia się problemem" kraje regionu, z których część jest od Polski jeszcze biedniejsze) podołało wyśrubowanym niemiecko-skandynawskim standardom? Zresztą gdyby nawet Europa wzięła na siebie całkowity koszt zapewnienia przybyszom w Polsce takiego standardu jak na Zachodzie, stworzenie w kraju wielotysięcznej rzeszy azylantów otrzymujących za samo istnienie pieniądze i świadczenia dla przeciętnego polskiego pracownika (o bezrobotnych i emerytach nie wspominając) zupełnie niewyobrażalne, rodziłoby skutki społeczne porównywalne do zdetonowania w spokojnym domu trotylu. Wstępnym polskim warunkiem zgody na "europejską solidarność" powinno być więc uzależnienie przyznawania u nas azylu od wyrażenia takiej woli przez samych ubiegających się. Rząd Ewy Kopacz jest do jego postawienia fizycznie niezdolny, bo wie, że unijne organy miałyby mu to za złe. Wiadomo, że zasada "przyjmujemy tylko tych, którzy chcą" w praktyce wyłączyłaby Polskę, nie mówiąc o Bułgarii czy Słowacji, z całej awantury. Może znalazłoby się kilkadziesiąt syryjskich rodzin, które już mają tu bliskich jako tako ustawionych, prowadzących swoje drobne biznesy w rodzaju kebabowni, ale to nie stanowiłoby dla nas żadnego problemu, a Unii niczego by nie załatwiło. Argumenty, którymi jesteśmy zasypywani, można podzielić z grubsza na dwa rodzaje. Pierwszy to bezczelny propagandowy jazgot, rwanie szat, demagogia i mniej lub bardziej świadome manipulowanie emocjami, moralny szantaż, obliczony na zmuszenie nas do wyrzeczenia się zdrowego rozsądku i własnych interesów. Kiedy nagle najzacieklejsi antyklerykałowie i palikociarze, używający jako obelg takich słów jak "katotaliban" czy "pislamiści" i szydzący z religii oraz Kościoła wpadają w spazm miłości do islamu i zaczynają egzaminować katolików z miłosierdzia oraz wycierać sobie usta autorytetem Papieża - to jest to groteskowe. Podobnie, jak nagły przypływ miłosierdzia i empatii u autorytetów i elit, które dosłownie wczoraj rechotały z "głodnych dzieci Dudy" i zaświadczonej wszelkimi możliwymi statystykami polskiej biedy. Kiedy w Parlamencie Europejskim, chciałoby się rzec wzorami Sadama Husajna, "matce wszelkich lewackich zboczeń" padają słowa "nie wstydźmy się pokazać, że jesteśmy chrześcijanami", i to z ust kanclerz Niemiec, cyrk jest już zupełny (proszę sobie wyguglać nazwisko Rocco Buttiglione). A gdy do tego Niemcy po "nordstreamie", uwaleniu wspólnej polityki energetycznej i baz NATO w Polsce zaczynają nas egzaminować z europejskiej solidarności, i gdy to samo czyni Claude Juncker, który jako premier Luksemburga patronował całemu rozbudowanemu procederowi wyprowadzania miliardów spod opodatkowania w innych krajach Unii, to już nie tylko cyrk, to tupet i straszna bezczelność. Nie mówiąc już o naiwnych zapewnieniach naszej premier i jej akolitów, że jak pomożemy Europie, to i ona nam kiedyś pomoże, ukoronowanych brednią o "długu zaciągniętym przez Polskę w czasie II wojny światowej". Jako autor książki "Jakie Piękne Samobójstwo", do czytania której nieodmiennie zachęcam, przypominam z całą mocą, że właśnie w II wojnie nikt nie zachował się wobec aliantów bardziej lojalnie, uczciwiej i piękniej niż Polacy. W nagrodę zostaliśmy przez nich potraktowani dokładnie tak samo, jak kraje, które walczyły po stronie Hitlera, czy Czechosłowacja, która swój udział w wojnie ograniczyła rozsądnie do kilkudziesięciu pilotów i cichociemnych oraz kilkuset piechurów. Naprawdę, głupiej już pani Kopacz wyskoczyć nie mogła. Na całe to moralistyczne rozgęganie "pożytecznych idiotów" o chrześcijańskim obowiązku miłosierdzia najkrócej można odpowiedzieć przypomnieniem, że islam również narzuca obowiązek miłosierdzia - nie wobec wszystkich, jak nasza wiara, ale wobec współwyznawców jak najbardziej. Mimo to arabscy i muzułmańscy uchodźcy z Syrii i innych niebezpiecznych terenów nie są wpuszczani do bajecznie przecież bogatych państw muzułmańskich i arabskich - Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów. W tej sprawie nie kierują się one nakazanym przez Proroka miłosierdziem, ale bezpieczeństwem: nie wpuszczamy uchodźców i nie będziemy, ponieważ nie jesteśmy w stanie oddzielić w ich masie dżihadystów (nie wszyscy wiedzą może, że dla dżihadu wspomniane arabskie monarchie są równie znienawidzonym wrogiem, jak chrześcijanie). Wiadomość, że Arabia Saudyjska po raz kolejny odmówiła przyjmowania uchodźców, ale zadeklarowała budowę dla nich 200 meczetów w Niemczech zabrzmiała jak żart - ale nim wcale nie była. Drugi rodzaj argumentów to zwykła demagogia, na czele z przypominaniem, ileż to korzyści miały z imigracji rożne kraje, na przykład Stany Zjednoczone. Warto zajrzeć do różnych opracowań i pamiętników, jak bardzo wszystkie te kraje - na czele z USA - selekcjonowały imigrantów, limitowały ich dopływ, jak trzepały ich i czesały na Wyspie Ellis i w innych obozach przejściowych i nie dać sobie robić wody z mózgu. Robienie wody z mózgu zaczyna się już od uporczywego nazywania wszystkich przybyszów "uchodźcami", gdyż zdecydowaną większość z nich stanowią imigranci ekonomiczni z terenów nie objętych żadnymi walkami - według statystyk, najliczniejszą grupę wśród składających wnioski azylowe stanowią Albańczycy. Trzeba też pamiętać, że ci, którzy dotarli do Europy to nie są ludzie, którzy porzucili swe domy uciekając przed wojną, bo tacy koczują na pograniczach swego kraju, niezdolni przemieścić się dalej. Do Europy docierają klienci rozbudowanego przemysłu przemycania ludzi. Przeważnie młodzi mężczyźni, którzy za wielkie - jak na ich możliwości - pieniądze, często uskładane przez całe rodziny, wykupili miejsce na przemytniczym statku albo usługę przeprowadzenia przez kolejne granice. Są oni forpocztą wędrówki ludów: gdy dostaną upragniony azyl, będą ściągać rodziny, do czego zresztą będą mieć jak najbardziej prawo. To znaczy, że każdą liczbę przyjmowanych azylantów przemnożyć trzeba przez pięć, jeśli nie przez dziesięć. Nie wolno zapominać, że każdy udzielony w Europie azyl oznacza kilku, jeśli nie kilkunastu kolejnych przybyszów, bo przemyt ludzi w żaden sposób nie jest przez Europę utrudniany, i jak każdy interes, gdy odnosi sukcesy, rozkręca się coraz bardziej. Wszystko wskazuje, że mafie zajmujące się tym przemytem znajdują się, co najmniej w części, pod kontrolą Państwa Islamskiego, najgroźniejszej i najbardziej barbarzyńskiej organizacji terrorystycznej jaką wytworzył w swych dziejach islam, którego plany ekspansji na Europę i cały świat porównać można tylko z nazistowskimi i bolszewickimi. Obawa, że pomiędzy przemycanymi "uchodźcami" kryją się przeszkoleni do działań dywersyjnych i siania terroru dżihadyści są więc jak najbardziej zasadne i zagłuszanie ich propagandą przypomina obłęd, z jakim przed rokiem 1939 świat wmawiał sobie, że Hitler to w sumie dobrotliwy facet i da się ugłaskać. Racjonalnie na sprawę patrząc - to, na czym skupia się krzątanina eurokracji, czyli wmuszanie imigrantów krajom, do których się oni nie wybierają, niczego nie rozwiązuje, rozwiązanie leży bowiem w powstrzymaniu migracji, a nie w jej podsycaniu liberalną polityką azylową i zasiłkami. Dlatego właśnie uruchomiony został ten potężny aparat propagandowy, mający zmiażdżyć wszelką racjonalność, ta kampania moralnego szantażu, rwania szat, kłamstw i manipulowania emocjami milionów. Zważywszy, że dyrygują tą kampanią ci, którzy winni są kryzysu - a winni są głównie Niemcy, ze swymi 1000 euro na każdą imigrancką głowę - sądzę, i taką tezę tu postawię, że jeśli nawet kryzys nie został wywołany celowo, to brukselska eurokracja i Berlin cynicznie wykorzystują go, metodą "doktryny szoku", do przeforsowania tego, czego po dobroci, lege artis, w drodze traktatów i referendów, już kilka razy się wobec oporu europejskich społeczeństw przeforsować nie dało. Czyli: bezpośredniego sterowania całą Europą przez nie poddaną demokratycznej kontroli unijną oligarchię, z pominięciem rządów państw narodowych. Proszę się przyjrzeć - to, co się dzieje, nie ma żadnego oparcia w prawie wspólnotowym i unijnych traktatach. Przeciwnie, Węgry atakowane są bez pardonu właśnie za to, że się ustaleń z Schengen i protokołu z Dublina wiernie trzymają, podczas gdy kanclerz Niemiec orzekła publicznie - co za horrendalna sytuacja - że "nie wytrzymały one" wyzwań czasu i należy je odrzucić. Nie mając żadnych podstaw prawnych do wmuszania imigrantów państwom narodowym, przywódcy unijni posługują się dokładnie tą samą metodą, co żydowscy gangsterzy z Nowego Jorku, o których pisałem tydzień temu. Polska, Węgry i inne krnąbrne kraje są "publicznie atakowane i upokarzane na arenie międzynarodowej". Słowem - mamy do czynienia, pod pozorem wybuchu miłości do imigrantów, ze swoistym europejskim zamachem stanu: oligarchia unijna usiłuje postawić się ponad rządami państw. Jest to, nie przesadzę, wyzwanie dla naszej suwerenności i woli istnienia jako narodu. Od tego, czy się przeciwstawimy jako Polska i jako Grupa Wyszehradzka niemiecko-brukselskiemu dyktatowi i rodzimym "pożytecznym idiotom" zależy więcej, niż to - a i to byłoby niebagatelne - czy statystyki gwałtów, innego rodzaju przestępstw i aktów terroru zaczną u nas niebawem przypominać kraje, w których już żyją liczne i nie poddające się asymilacji społeczności muzułmańskie. Zależy od tego przyszłość Polski i Europy narodów.