Był absolutnie inny niż tzw. polska klasa polityczna. Nie interesowały go fotele, apanaże, zaszczyty. Interesowało go mówienie prawdy. W dodatku miał jakąś dziwną umiejętność znajdowania się w oku cyklonu, w centrum najważniejszych wydarzeń. Był w roku 1956 w warszawskiej FSO. W marcu 1968 to on wymyślił hasło "niepodległość bez cenzury", które skandowali studenci. W roku 1980 to on wymyślił nazwę "Solidarność", a w roku 1989 był jednym z pierwszych, którzy sprzeciwiali się reformom Balcerowicza. W III RP też parę razy dał o sobie znać... Urodził się w roku 1937 w Moskwie. Ech, trzeba mieć wyjątkowego pecha, żeby się urodzić w samym środku represji stalinowskich. I jeszcze w rodzinie mienszewików. Przeżył to. Tak jak jego naturalny ojciec Aleksander Budniewicz, którego wzięto do łagru, gdy Karol (wtedy Kirił, Cyryl) miał 17 dni. I tak jak jego ojczym Zygmunt Modzelewski, którego nie złamało stalinowskie więzienie ani stalinowskie śledztwo, dwa lata Łubianki. Na marginesie: to była bardzo ciekawa postać, Zygmunt Modzelewski. Walczył w roku 1920 w obronie niepodległości Polski, miał za to odznaczenia, potem, poprzez PPS-Lewicę, trafił do KPP. Minister spraw zagranicznych w Polsce Ludowej. W "Polsce Ludowej", rozmowie z Andrzejem Werblanem, jest opowieść Karola Modzelewskiego o ojczymie, z ostatnich miesięcy jego życia: "Szok przeżyłem przy podwyżce cen w styczniu 1953 r. Nie mogłem tego zrozumieć, bo pisano w gazetach, że dzięki niej stopa życiowa się podniesie, a ja to liczyłem i mi wychodziło, że stopa życiowa od tego się obniża, a nie podwyższa. No i zapytałem starego, po co to zrobili. A on tak warknął ze złością: »Żeby robotnicy mniej jedli, a więcej pracowali«". Wtedy Karol popatrzył na ojczyma jak na wroga klasowego, który właśnie się ujawnił. Bo o takich wrogach, którzy knują, uczono go w szkole. Kilkanaście miesięcy później, już po śmierci ojczyma, prawdę o stalinizmie powiedziała mu matka. "Ona otworzyła mi oczy na terror stalinowski - wspominał. - Opowiedziała mi, w takim sołżenicynowskim sosie, o łagrach, o torturach. (...) To był dla mnie szok, który inni przeżyli po tajnym referacie Chruszczowa. I coś z tym trzeba było zrobić. Ja wtedy zacząłem czuć, że nie jestem identyczny z tym systemem". Czy już wtedy narodził się Modzelewski-rewolucjonista? Jeszcze nie. Ale w roku 1956 był na warszawskim Żeraniu. Wszyscy choć trochę interesujący się historią znają zdjęcie Lechosława Goździka z Października ‘56, przemawiającego z paki ciężarówki przed bramą FSO. W słuchającym go tłumie jest i Karol Modzelewski. 19-latek, student historii, jeździł na Żerań prowadzić pogadanki z robotnikami. Chętnie go słuchali, nauczyli palić papierosy ("krztusiłem się, ale nie wypada odmawiać, kiedy klasa robotnicza częstuje..."). W Październiku był już swój, miał przepustkę, został w fabryce na noc, żeby jej bronić w razie interwencji. W roku 1964, razem z Jackiem Kuroniem organizował pierwszą konspirę. "Nasz pomysł nie był pomysłem na dysydencję studencko-intelektualną - wyjaśniał w "Polsce Ludowej". - Był pomysłem na rewolucyjną, robotniczą konspirę. My oczywiście przewidywaliśmy, że pójdziemy siedzieć, ale zakładając, że zamierzamy zostać Waryńskimi nowego czasu, chcieliśmy wpierw zbudować strukturę, która nas przetrwa, która będzie działała". Nie udało się. Niemal natychmiast ich zamknięto - m.in. na skutek donosów Andrzeja Mazura, byłego powstańca warszawskiego, którego do grupy ściągnął Jacek Kuroń. O donosach Mazura Modzelewski dowiedział się już w III RP, od prof. Andrzeja Friszkego, który, także w oparciu o materiały IPN, przygotowywał dzieło "Anatomia buntu. Kuroń, Modzelewski i komandosi". Pamiętam, spotkałem się z Modzelewskim kilka dni po tym, jak dowiedział się, kto na nich donosił, i ten donosy mógł obejrzeć. Profesor ... promieniał. "Cóż za wspaniałe materiały źródłowe! Jak dokładnie jest wszystko opisane! Te rzeczy, których już nie pamiętałem!". Tak historyk wziął górę nad konspiratorem. Więc gdy bezpieka grupę rozbiła, a ich wykluczono z PZPR, Modzelewski wpadł na pomysł napisania i ogłoszenia "Listu otwartego do partii", w którym razem z Jackiem Kuroniem wyłożyliby swoje racje. List napisali i powielili w 17 egzemplarzach. "W sumie nie daliśmy władzy szansy. Sami wybraliśmy więzienie" - tłumaczył po latach. Kto wybiera więzienie zamiast spokojnego życia?! Trzy i pół roku! Za napisanie listu? W roku 1968 Modzelewski był sztandarowym dysydentem, jednym z liderów komandosów. Więc już w pierwszych godzinach Marca został zatrzymany. Za późno. Studenci protestujący z powodu zdjęcia "Dziadów" skandowali hasło, które on im podsunął: "Niepodległość bez cenzury!". Zapłacił za to kolejnym wyrokiem. Z więzienia wyszedł we wrześniu 1971 roku. To wtedy partia przedstawiła mu propozycję nie do odrzucenia. Jeśli chce zajmować się swoim ukochanym średniowieczem, to może - ale we Wrocławiu. Inaczej, będzie miał kłopoty. Wybrał średniowiecze. Dlatego - co wiele razy podkreślał - nie zakładał KOR-u, nie działał, pisał książki i rozprawy. Owszem, po Czerwcu 1976 napisał list do Edwarda Gierka, który czytała "Wolna Europa", ale to było tyle. Starał się trzymać z dala od polityki, ale ta złowiła go w 1980 roku. Gdy wybuchł Sierpień, przyjechał do Warszawy, do Jacka Kuronia. Ale Kuroń został zatrzymany. Pojechał więc do Gdańska, bo Zbigniew Romaszewski, którego napotkał, powiedział mu, że jest tam potrzebny, jako ekspert. Gdy Geremek zobaczył go w stoczni - zbladł. "Karolu, za duże nazwisko" - wyszeptał. Taki był początek. A potem to on parł, by zarejestrować nowy związek jako ogólnopolski, i pod nazwą, którą wymyślił - Solidarność. I z miejsca zaklasyfikowano go jako solidarnościowego jastrzębia. "Nie chciałem być ekstremistą - mówił mi potem. - Ale trzeba było czuć nastroje". Był rzecznikiem związku, potem jednym z kluczowych doradców. W Radomiu o PZPR mówił - bój to będzie ich ostatni! 13 grudnia 1981 r. został zatrzymany, wraz z innymi członkami Komisji Krajowej Solidarności, w Grand Hotelu w Sopocie. Tak stracił wolność na następne trzy i pół roku. W sumie przesiedział w więzieniach Polski Ludowej osiem i pół roku. Jest pod tym względem rekordzistą... Nie obnosił się z tym. "Wiedziałem na co się porywam, i co mi grozi" - mówił. III RP przyjęła go jak swego bohatera. A on przyjął ją jak człowiek lewicy. Władza go nie zepsuła. Jako senator był niemal osamotniony, gdy próbował hamować reformę Balcerowicza. Gdy mówił o tym w zakładach pracy - czuł zgorszenie, że atakuje "nasz" rząd: "oni wszyscy uważali wtedy, że się wygłupiam". Gdy tworzył Unię Pracy, która miała łączyć starą peerelowską Polskę z tą nową, wywodzącą się z Solidarności, też przyglądano się tej inicjatywie podejrzliwie. Bo jak to, on, który przesiedział w więzieniach Polski Ludowej tyle lat, wybacza? Nie chce zemsty, tak pięknie nazywanej "sprawiedliwością dziejową"? Nie chce odszkodowania, pieniędzy? Nie chce stanowisk? W roku 1995 wystąpił z Unii Pracy. Wybrał pracę naukową. Czy to koniec? O nie! Bo będąc poza polityką, zachował sobie komfort zabierania głosu w najważniejszych momentach. Tak było w roku 1996, , gdy stanął w obronie oskarżanego o szpiegowanie dla Rosjan Józefa Oleksego. Miał miejsce w tamtym czasie zbiorowy lincz mediów. Niemal wszystkie gazety prześcigały się w upokarzaniu Oleksego, często cytując zwykłe kłamstwa. Nie liczyły się fakty - tylko podział na tych z Solidarności i tych z PZPR. A Karol Modzelewski stanął w jego obronie. I przypomniał Polsce, że bezpieka nie może niszczyć ludzi jak za dawnych lat, organizować prowokacji, kreować polityki. Podobnie było z lustracją Aleksandra Kwaśniewskiego w roku 2000, gdy kwitami MSW próbowano wyeliminować go z wyborów. Oskarżano, że był agentem "Alkiem" z "Życia Warszawy", choć w tej redakcji nigdy nie pracował. W styczniu 2001 r. zabrał głos w innej sprawie, która po dziś dzień odbija się nam wszystkim czkawką. To było zaraz po uchwaleniu przez Sejm, głosami AWS i Unii Wolności, ustawy reprywatyzacyjnej. Ta ustawa była skandaliczna. Zakładała albo zwrot w naturze, albo odszkodowanie w wysokości 50% wartości przejętego przez państwo mienia. W dawnej NRD, w Czechach, na Słowacji, na Węgrzech albo reprywatyzacji nie było w ogóle, albo ograniczyła się do symbolicznego zadośćuczynienia. Na Słowacji byli właściciele dostali w gotówce ok. 1000 zł na głowę, na Węgrzech zaproponowano bony o wartości średnio 400 zł na osobę, itd. Te argumenty były jak rzucanie grochem o ścianę. Obóz Solidarności, łącznie z dzisiejszymi liderami PiS, stał się obozem restauracji przedwojennego porządku. W takiej atmosferze głos Karola Modzelewskiego i Jacka Kuronia był jak dzwon. "Gdy byliśmy w Solidarności, obowiązywała tam zasada ochrony słabszych - pisali. - Dzisiejsi spadkobiercy naszego związku porzucili tę zasadę na rzecz ochrony majętnych. Opowiadamy się przeciwko tej ustawie, bo różni nas od jej autorów hierarchia wartości. Nie uważamy, że własność jest bardziej święta od człowieka, od ochrony jego zdrowia i życia, od jego praw do wykształcenia, równego startu i godziwych warunków bytowych". Wezwali też prezydenta Kwaśniewskiego, by ustawę zawetował. I tak się stało. A potem przyszły czasy, gdy jego apeli nie słuchano. To był okres rządów Platformy. "Trzeba uważać na wszelkie porywy duszy, które prowadzą nas w kierunku filozofii wojny domowej. Gdy kogoś ze względów historycznych czy politycznych traktujemy jako przeciwnika i uważamy, że trzeba go zniszczyć, postawić poza nawiasem, i używamy w tym celu wszelkich środków, jest to filozofia dla kultury demokratycznej zabójcza" - przestrzegał. Co z tego... Wszystko zmierzało w jednym kierunku... "Nasz bilans po roku 1989 ma jasne strony: demokrację, wolność - to kolejna jego rozmowa, sprzed wyborów roku 2015. - Ma jednak też strony ciemne: pozostawienie za burtą, nie wiem, jednej trzeciej, jednej czwartej, trudno to policzyć, ale znacznej części obywateli. I ta znaczna część będzie głosować na takich jak PiS. Nie ma w tym nic dziwnego. Wzmacnia to syndrom zawiedzionego zaufania. Przekonanie, że nas oszukano". Potem patrzył na III RP z coraz większym niepokojem. Bo ta z czasów PO i wcześniejszych - dawała wolność, ale nie pamiętała o równości i braterstwie. A ta z czasów PiS - zabierała także wolność. Bo PiS zaczął budować państwo policyjne. I jeszcze jedna jego refleksja: "- Społeczeństwo jest podzielone wskutek konfliktu między PiS a obozem III RP, na takiej zasadzie, że istnieje pęknięcie kulturowe, bariera komunikacyjna dzieląca te dwa obozy - mówił. - Przez tę barierę nie przenikają ani wiadomości, ani argumenty, jeśli takie są. Nie ma wspólnoty wartości, wspólnego języka. To stan bardzo głębokiego rozłamu, który zagraża spójności wspólnoty narodowej. - Jest szansa sklejenia tego podziału? - Na razie jej nie widzę. Dopiero jak te dwie formacje znikną ze sceny. Obecny stosunek między nimi jest toksyczny. Musi się przeformułować polska scena polityczna, żeby ta toksyna przestała działać." Miałem okazję siedzieć obok profesora podczas targów książki, gdy podpisywaliśmy "Polskę Ludową". Pisałem już o tym, więc tylko dwa zdania - stała do profesora długa kolejka po autograf, i po kilkuminutową rozmowę. Przysłuchiwałem się. To były inteligenckie rozmowy, ludzi oczytanych, którzy profesorowi życzyli jak najlepiej. Nie wyglądali na wielkich beneficjentów III RP. Ale żółci z tego powodu nie wylewali. Dziękowali profesorowi. Ja też mu dziękuję...