Nad izraelskim niebem rozegrała się prawdziwa bitwa rakiet i dronów. Ochronna "kopuła" małego państwa wytrzymała zmasowany irański atak. Skuteczność godna podziwu. Wedle szacunków ponad 300 obiektów wystrzelono bezpośrednio w stronę Izraela, który zbudował szeroką koalicję państw sojuszniczych. Bitwa na niebie Geografia i historia wpływają na to, jakie stawiamy pytania takim obrazom, jak nocne eksplozje nad Jerozolimą. Decydenci w Waszyngtonie czy Londynie łamali sobie głowy nad tym, jak ochronić sojuszniczy Izrael i nie doprowadzić do eskalacji regionalnego konfliktu. W krajach Europy Środkowo-Wschodniej zaczęto przecierać oczy ze zdumienia. Jeśli USA, Wielka Brytania, Francja, nawet Jordania, wraz z Izraelem były w stanie strącić niemal wszystkie obiekty, prawie 99 proc., dlaczego nie chroni się w ten sam sposób ludności Ukrainy? Niemal codziennie dowiadujemy się o kolejnych rosyjskich atakach na miasta w sąsiednim kraju. Co gorsza, zbrodnie rosyjskie na ukraińskich cywilach, niestety, niemal spowszedniały mieszkańcom Europy (o mieszkańcach USA szkoda tu nawet wspominać). Słabe zainteresowanie doniesieniami o ostatnich ofiarach w Charkowie i innych miastach w mass mediach tylko potwierdza tę smutną diagnozę. Do wojny ludzie przyzwyczajają się tak błyskawicznie, że równie zdumiewające okazuje się to, że nie bierze się tego czynnika pod uwagę przed wybuchem kolejnych wojen. Londyn wyjaśnia Od geografii i historii zależą nie tylko pytania, ale także i to, jakich udzielamy na te pytania odpowiedzi. Warto się w nie wsłuchać. To niedoskonały, ale jednak zarys naszej możliwej przyszłości. I oto do wątpliwości z Europy Środkowo-Wschodniej odniósł się jako pierwszy były premier Wielkie Brytanii, David Cameron. Jako obecny szef resortu spraw zagranicznych oświadczył, że o strącaniu przez Brytyjczyków dronów na ukraińskim niebie mowy być nie może. Nie, wcale nie dlatego, że byłoby to kosztowne czy logistycznie trudne. Brytyjski polityk podał inny powód: "stwarzałoby to ryzyko eskalacji i wybuch pełnowymiarowej wojny". Cytat podaję na wszelki wypadek, gdyby ktoś zapomniał, że ten argument z eskalacji jest wciąż w obiegu. Te słowa brzmią tak, jakby to Londyn decydował o intensywności ukraińskiej wojny. Ktoś powie, że to banialuki dla mass mediów. Słuszna uwaga. Niemniej Cameron i wielu innych polityków wydaje się do pewnego stopnia żywić przekonanie, że to oni decydują o eskalacji, a nie prezydent Putin. To tyleż byłoby zatem oszukiwanie nas, ile oszukiwanie samych siebie - z wyraźnym celem: dla dodania sobie międzynarodowej powagi (zresztą w ostatnich dniach dodaje się sobie powagi międzynarodowej na różne sposoby, np. prezydent Emmanuel Macron wyjaśniał, że francuskie siły zbrojne unieszkodliwiały irańskie pociski na prośbę Jordanii). Biały Dom dodaje Po Cameronie wypowiedział się rzecznik Rady Bezpieczeństwa przy Białym Domu, John Kirby. Ten były amerykański admirał, obecnie polityk o przyklejonym uśmiechu, oznajmił, że Izrael i Ukraina są najlepszymi przyjaciółmi USA. Oba kraje walczą o suwerenność. Oba kraje walczą z czasem. Jednak - tutaj nas Kirby oświecił - kontekst ich zmagań militarnych jest odmienny i USA nie mają zamiaru uczestniczyć w wojnie bezpośrednio: "To różne konflikty, różna przestrzeń powietrzna, różny obraz zagrożeń". Oczywiście, wewnętrzna polityka amerykańska zawsze wypływa przy takich okazjach i rzecznik zaatakował przeciwników za utrudnianie finansowania pomocy Ukrainie. Słusznie, tylko że to nie była odpowiedź na pytanie o ochronę ludności cywilnej przez USA. W gruncie rzeczy, jeśli dobrze zajrzeć pod okrągłe zdania, od dwóch lat pełnoskalowej agresji Rosji cały czas pada ten sam argument o nieeskalowaniu wojny. Może to i drastyczne postawienie sprawy, ale prawda jest taka, że tysiące zabitych Ukraińców wciąż nie robi dostatecznego wrażenia na sojusznikach z Zachodu. Na tych samych sojusznikach, którzy w latach 90. w zamian za oddanie głowic jądrowych przez Kijów, gwarantowali nienaruszalność ukraińskich granic. Bolesny to wniosek, ale słychać go od ukraińskich przyjaciół. Gdyby wtedy nie oddali broni jądrowej, a przynajmniej nie w całości, być może dziś nie byłaby potrzebna żelazna kopuła jak w Izraelu. Być może w ogóle nie doszłoby do rosyjskiej agresji, a jeśli nawet, to w sprawie ewentualnej eskalacji wojny Kijów miałby też coś do powiedzenia. Tak oto pobieramy starą lekcję geopolityki, że, my w Europie Środkowo-Wschodniej wciąż jesteśmy zdani na łaskę i niełaskę wielkich mocarstw. I że sojusznikom trzeba patrzeć na ręce nie mniej niż wrogom. Jarosław Kuisz