W ostatnich latach wpompowano w polskie siły zbrojne dziesiątki miliardów zł i nie podniosło to zbytnio ich możliwości bojowych. "Tak zwana modernizacja to chaotyczne wydawanie pieniędzy. Niewiele z tego wynika" - to opinia jednego z ekspertów, jaką zanotowałem mniej więcej rok temu, czyli w czasach rządów koalicji PO-PSL. "Co się stało z tymi pieniędzmi, gdzie się podziało 50 mld zł?" - tak wołał z kolei w Sejmie Macierewicz. Dodając, że z tej sumy tylko 2 mld zł rocznie płynęło do polskich przedsiębiorstw. Czyli finansowaliśmy przemysł innych państw. Często zupełnie bezsensownie. Przykładów jest wiele. Choćby zakup rakiet JASSM. Zakupiliśmy 40 takich rakiet za sumę 250 mln dolarów, czyli dwukrotnie drożej niż Finlandia. Te rakiety, owszem, najnowocześniejsze w swej klasie, są przeznaczone do niszczenia strategicznych obiektów na terytorium przeciwnika - fabryk, stanowisk dowodzenia, lotnisk itd. To skuteczny element odstraszania. Tylko, że mają zasięg 500 km. Hmm... To już jest kłopot, bo - na przykład - w przypadku konfliktu z Rosją specjalnie jej tymi rakietami nie zagrozimy, gdyż te jej strategiczne obiekty znajdują się poza zasięgiem naszych rakiet. Ale - ktoś doda - odpalane są one z samolotów F-16, więc może w ten sposób zbliżymy się skutecznie do celu? Czyżby? Nie słyszałem opinii, że wtargnięcie w rosyjską przestrzeń polskiego F-16 mogłoby się dlań dobrze skończyć. Owszem, koniec byłby, dość szybki, ale naszej maszyny. Poza tym, optymistycznie zakładamy, że samolot zdążyłby wystartować z lotniska w Krzesinach. Nawiasem mówiąc, tego optymizmu nie podzielają nasi wojskowi stratedzy, rekomendujący, w przypadku zbliżającego się konfliktu, szybkie przeniesienie naszych F-16 na NATO-wskie lotniska w... Niemczech. Ale to jeszcze nie koniec wątpliwości. Otóż, te pociski wlecą w okno budynku oddalonego o 500 km. Ale wcześniej muszą mieć ten budynek "wgrany" do systemu i fizycznie musi istnieć system identyfikacji celów. A tego nie ma. Więc nie wiadomo, co rakiety mają niszczyć. Innymi słowy - kupiliśmy system, który raczej nam się nie przyda, i którego nie jesteśmy w stanie wykorzystać. To tak jakby ktoś nabył sobie mercedesa i używał go do trąbienia. Albo kupił ferrari do jazdy po polnych drogach. Z drugiej strony, Polska nie potrafi się zabezpieczyć przed działaniami z zewnątrz. Nasza przestrzeń powietrzna jest dziurawa, dziurawa jest też polska cyberprzestrzeń. M.in. "nieznani sprawcy" włamali się do MON-owskiego intranetu. Ich "łupem" padło m.in. 10 tys. numerów służbowych telefonów polskich generałów i oficerów. OK. Wiemy więc, że minister Siemoniak zostawił nasze siły zbrojne w mało ciekawej sytuacji, że wydał masę pieniędzy w sposób mało przemyślany. Zostawiając swemu następcy rozstrzygnięte przetargi na kolejne miliardy - na tarczę antyrakietową i na śmigłowce wielozadaniowe. Co z tym zrobił Antoni Macierewicz? Wszystko wstrzymał. A przy okazji oskarżył poprzedników o "atmosferę korupcji". I tak to trwa do dziś. Wszystko jest zamrożone. Chaos rośnie. I niech mi ktoś powie, co lepiej służy polskiej armii? Zakupy nowoczesnego sprzętu, ale chaotyczne, nie tworzące spójnego systemu obronnego, czy też blokada kontraktów i niedziałanie? Aczkolwiek, słowo "niedziałanie" chyba jest nieadekwatne. Bo Macierewicz-minister działa. Owszem, wstrzymał zakupy nowoczesnych śmigłowców i rakiet, co na pewno naszego potencjału obronnego nie wzmacnia, ale realizuje inny pomysł - Obronę Terytorialną Kraju. A jego pełnomocnik, Grzegorz Kwaśniak, oficjalnie powiedział: "Celem Obrony Terytorialnej powinno być wzmocnienie patriotycznych i chrześcijańskich fundamentów naszego systemu obronnego oraz sił zbrojnych, tak aby patriotyzm oraz wiara polskich żołnierzy były najlepszym gwarantem naszego bezpieczeństwa". Żołnierzy w OTK ma być 35 tys. - jedna brygada na województwo, jedna kompania na powiat. Rekrutować się mają z organizacji paramilitarnych. Żołnierz OTK ma normalnie pracować, a w weekendy ćwiczyć. I otrzymywać żołd w wysokości 500 zł. W ten sposób pojawiły się dwie koncepcje budowania polskiej obronności. Pierwsza, Platformy, polegała na kupowaniu za granicą drogiej broni. Trochę bez ładu i składu, tak jak kupują bogaci dyktatorzy. Teraz swoją koncepcję chce realizować Antoni Macierewicz. Ona też nie jest tania, bo utrzymanie 35 tys. ochotników będzie kosztować Polskę miliardy. A szczerze mówiąc, trudno mi sobie wyobrazić, by mogli oni stanowić jakieś zagrożenie, jakąś przeciwwagę dla ewentualnego agresora. Owszem, oni mogą być skuteczni przy rozpędzaniu antyrządowych manifestacji, ale naprawdę nie sposób uwierzyć, by mogli stawić czoła np. rosyjskim żołnierzom. Trudno mi też sobie wyobrazić, by ten pomysł zafascynował generałów NATO. Oni raczej preferowaliby dobrze wyszkolone, zawodowe oddziały, przydatne w misjach międzynarodowych. Oni zresztą, podobnie jak i ich cywilni zwierzchnicy, pewnie ze zdumieniem wysłuchali słów ministra Macierewicza, że polska armia jest upadła, że "jesienią 2015 roku polskie siły zbrojne nie posiadały zdolności do zapewnienie bezpieczeństwa ani terytorium Polski, ani obszaru powietrznego, ani kluczowych obiektów dla kierowania państwem". Albo, że Smoleńsk, że WSI, i że Sikorski chciał włączenia Rosji do NATO... I innych tego typu dywagacji. "Antek, świrze" - pisze do Macierewicza na Twitterze Radosław Sikorski. No właśnie, to jest ten kłopot, że Macierewicz jest jak zepsuty komputer. Że miesza trafione obserwacje z szalonymi wnioskami, że gdy mówi, to nie wiadomo, gdzie kończą się fakty, a zaczyna konfabulacja. Że jest śmiesznie, i strasznie, i nikt nie wie, co za chwilę się stanie.