Teraz najbardziej warto się zastanowić, czy zwycięzcy i przegrani zrozumieją lekcję, jakiej im udzielił Wielki Niemowa - społeczeństwo. Jakaż to lekcja? Polacy wyraźnie powiedzieli, że mają już dość szczucia ich i straszenia. Na poziomie, który zadecydował o wyniku - milionów ludzi - rozstrzygają nie argumenty polityczne, bo ci, którzy przeważają szalę na tę lub tamtą stronę, nie myślą w taki sposób, jak członkowie politycznych plemion. Rozstrzygają emocje. W tej kampanii Duda uosabiał emocje pozytywne: nadzieję, energię, zmianę. Ciężko mi to przechodzi przez gardło, ale (tfu, tfu, na psa urok) w tej kampanii Duda był Tuskiem. Tym Tuskiem z 2007 roku. Komorowski, całkowicie wbrew głoszonemu hasłu "zgody", wybrał emocje negatywne: strach przed zmianą. Cała publiczna aktywność jego obozu, dominującego w tradycyjnych mediach, z każdym dniem szła w narrację coraz bardziej histeryczną i obelżywą: Duda to średniowiecze, "myślenie rodem z kopalni", kamienowanie kobiet etc. Coraz bardziej śmierdziało oszczerstwami i manipulacjami. Może to i coś dało, może jakaś liczba ludzi ponad żelazny elektorat PO zagłosowała na niego, bo w telewizji powiedzieli, że Duda chce oddać Amerykanom naszego Oscara i nasłał na prezydenta zamachowców. Ale, generalnie, Polacy tego nie kupili. Nic nowego. Z tej samej przyczyny w 2007 roku woleli PO od PiS, a w 1995 - Kwaśniewskiego od Wałęsy. Agresja, zohydzanie przeciwnika, straszenie, obelgi - to nie jest droga do serc Polaków. Wielokrotnie to się potwierdziło i nie będę wątku rozwijał, bo pisałem o tym bardzo niedawno, w przedwyborczym odliczaniu z dnia 3. przed głosowaniem. Czy przegrany obóz władzy i salonu rozumie, że pokazanie teraz, po tak dobitnie wyrażonym wyroku społeczeństwa, że jego twarzą nadal jest skrzywiona nienawiścią twarz Niesiołowskiego, to wejście na drogę już nie do przegranej, ale do politycznego niebytu? Chyba nie. Od rana z mediów ITI i Agory wylewa się ocean żenujących obelg pod adresem społeczeństwa, które ośmieliło się zawieść swe elity. Duda wygrał głosami wsi, niewykształconych, gówniarzy, demokracja jest zagrożona, będzie tu taliban i kamienowanie kobiet, wyjeżdżamy z "tego kraju". Nadal szaleje po mediach Niesiołowski, nadal Michał Kamiński straszy Macierewiczem i Smoleńskiem, profesor Markowski orzeka, że Dudę narzuciła nam wieś, a inne autorytety, cytując histeryczne ataki na "polskiego ultranacjonalistę" z zachodnich odpowiedników "Gazety Wyborczej", zioną jadem i jest to jeszcze bardziej żałosne niż przed wyborami, bo wtedy wygłaszali to wszystko z pychą, pewni nieuchronnego miażdżącego zwycięstwa nad opozycją, a teraz dają upust żółci i frustracji klęską. Co uczciwszym i rozsądniejszym zwolennikom PO musi się narzucać pytanie: dlaczego oni się tak zachowują? Dlaczego PO wzięła sobie za spin doktora architekta wyborczej katastrofy PiS w 2007 i za jego radą dokładnie skopiowała tamtą katastrofalną kampanię? Dlaczego teraz nie przyjmuje do wiadomości, że straszenie Kaczyńskim i bluzgi są kontrproduktywne? Myślę, że dlatego, iż - jak mówi przysłowie - "bliższa koszula ciału". W PO skoczyły sobie do gardeł frakcje. Powyborcze wystąpienie prezydenta, zaczęte bardzo ładnie, ale zaraz po gratulacjach dla zwycięzcy wracające do bełkotu o zagrożeniu średniowieczem, sprawiało wrażenie (poza tym okolicznościowym wstępem) zawczasu przygotowanego otwarcia walki o przywództwo w partii. Komorowski wyraźnie rzucił rękawicę Kopacz (zresztą ciche sabotowanie przez ośrodek rządowy jego kampanii była dla uważnego oka dostrzegalne wyraźnie) i od razu znalazły się wspierające go w tej walce autorytety (Aleksander Smolar w "Wyborczej" nie jest jedynym). Przystąpiono do realizacji tego planu niejako z rozpędu, mimo iż zawalił się on w punkcie najważniejszym - bo prezydent miał startować do rozgrywki o przejęcie PO jako zwycięzca, a nie upokorzony luzer. Moim zdaniem, PO, będąc absolutnie pewna zwycięstwa, kierowała się raczej potrzebami szykującej się po nim harataniny frakcyjnej. Dlatego właśnie nakręcała do granic histerii emocje antypisowskie, którymi rozgrywany jest żelazny elektorat, zamiast jakoś starać się przekonać do powrotu rozczarowanych. W chwili obecnej, gdy ruszy młyn rozliczeń, szukanie winnych i wycinanie z list kozłów ofiarnych, Platforma, a za nią cały establishment, tym bardziej będzie szła w złe emocje. Bo to, co zwykłych Polaków odrzuca, pozwala skutecznie powodować żelaznym elektoratem. Władza weszła w swoisty kolaps, musi się licytować, która jej część jest bardziej antypisowska, co będzie ją coraz bardziej pogrążać, a to spotęguje frustracje, popychając do jeszcze bardziej agresywnych sposobów wyjaśniania sobie rzeczywistości. Uczyni to z PO partię toksyczną, stale infekującą życie publiczne niesiołowczszyzną. Ponieważ rzeczywistość jest nie do przyjęcia ("fakty teoriom bowiem przeczą, a to jest karygodną rzeczą"), establishmentowe media zbudują dla tzw. elit matriks obłędnych wyjaśnień, strasznie komplikujących to, co proste - już właśnie to leczenie "bulu" odrzucenia pogardą dla źle głosujących wyborców, spiskiem proboszczów etc. widzimy. Prawdopodobnie czeka nas powtórka z antyprezydenckiej irredenty elit z lat 2007 - 2010. Codzienne ataki, demonstracyjne rzucanie orderami, bieganie z donosami do zachodnich mediów... Tylko że sytuacja jest odwrotna. Wtedy, po odrzuceniu PiS, prezydent Kaczyński wielu wydawał się anachronizmem, pozostałością po pomyłce wyborczej, jaką narracja mediów uczyniła z podwójnej wygranej Kaczyńskich - agresja wobec niego popłacała, niosła. Teraz będzie to agresja przegranych wobec Nowej Nadziei, zamykająca PO, względnie partie z niej powstałe, w topniejącym kręgu zacietrzewionych frustratów. A jaką lekcję dało społeczeństwo opozycji? Duda nie wygrał głosami zwolenników PiS. Duda wygrał głosami, między innymi, Krystiana Legierskiego i Włodzimierza Czarzastego, a bodaj nawet Leszka Millera. Jeśli teraz pokaże twarz "pisowca" i zacznie odpowiadać różnym michnikoidom pięknym za nadobne, jeśli pozwoli przykleić się do siebie klimatom rewanżystowskim, które po latach takiego zbydlęcenia ze strony władzy są zresztą zupełnie zrozumiałe, jeśli Polacy odbiorą od niego sygnały, że chce zbyt nachalnie nawracać na patriotyzm w romantycznym, pisowskim wydaniu - przegra. Wydaje mi się, że Duda to rozumie, skoro wciąż podtrzymuje tak pokupną w narodzie narrację "łączenia Polaków" - ale oczywiście decydujące będą czyny, nie słowa.