W ptasim świecie trwa okres godowy. Już niebawem samiczki podejmą decyzje o wyborze partnerów, którym pozwolą zapłodnić swoje jaja. Nasz samczyk, zwany Lewicą, nie jest duży ani szczególnie lotny. Ale wiary w siebie nie można mu odmówić. Stroi się więc w najlepsze piórka. Raz rozpościera skrzydła, udając orła giganta. Innym znów razem krąży, sugerując swe oczywiste podobieństwa do dumnego kondora. Potem znów próbuje przekonać, że śpiewać potrafi niezgorzej od słowika. Samiczki patrzą na niego grzecznie. Przez moment wydaje się nawet, że są zainteresowane. Niestety, gdy nadchodzi czas decyzji, historia powtarza się nieubłaganie. Tak jak przy okazji poprzednich godów. I tych jeszcze wcześniejszych. Na niebie znów pojawia się orzeł Donald. Nawet nieszczególnie próbuje kogokolwiek wabić. Samiczki i tak - jedna po drugiej - odlatują za jego cieniem. Wydaje się nawet, że niektóre z nich uśmiechają się do Lewicy przepraszająco. "Życie jest życiem, Pan przecież wie" - powiedziałyby pewnie do naszego ptaszka. Oczywiście, gdyby ptaki potrafiły mówić. I gdyby znały piosenki Osieckiej. Koniec. Czytała Krystyna Czubówna. Wracamy do polskiej polityki. I do głosu Rafała Wosia. Słucham sobie ja żalów Roberta Biedronia o tym, że Donald Tusk kradnie lewicy poparcie kobiet. W tym wypadku Kongresu Kobiet, który właśnie uhonorował lidera PO za... no właśnie. Nie bardzo wiadomo za co. Chyba całkiem jak doceniono Baracka Obamę pokojowym noblem w 2009 roku - czyli na... zachętę. Bo (tu cytat z uzasadnienia decyzji Kongresu) choć Tusk "początkowo chyba nie do końca rozumiał znaczenie równości płci", to później szef PO m.in. "wsparł mocno" zaproponowane przez Kongres Kobiet wprowadzenie parytetu na listach wyborczych, wspierał też ratyfikację Konwencji o Zwalczaniu Przemocy wobec Kobiet i Przemocy w Rodzinie. A poza tym "niedawno złożył deklarację, że nie zaakceptuje na listach nikogo, kto nie opowiada się za prawem kobiet do wolnego wyboru w sprawach reprodukcyjnych, w tym prawa do aborcji". Czytam, że Biedroń jest oburzony. Owszem - ma prawo. Bo akurat on tematowi "praw kobiet" jednego dnia poświęcił pewnie więcej niż Tusk przez całe życie. Ale chyba mam "deja vu". Nie, to jednak nie jest "deja vu"! Ja już te żale polskiej lewicy słyszałem. Chyba z milion razy. Mam wrażenie, że znam je na pamięć. Leci to zawsze bardzo podobnie. To żale o tym, że świat jest taki niewdzięczny. Że nie rozumie. Nie docenia. Bo przecież Lewica wszystko co trzeba już dawno wymyśliła i zaproponowała. No cóż - faktycznie jeszcze nie wprowadziła. No, ale to dlatego, że ciągle ktoś kradnie im pomysły i sprzedaje jako swoje. Jak nie PiS, to Tusk. Jak nie Tusk, to PiS. Widać tu jak na dłoni podstawowy problem naszej Lewicy. Partii świetnych pomysłów i zerowego przełożenie na rzeczywistość. Partii (określenie Antoniego Dudka), która uparła się, że choć ma poparcie w przedziale 4-8 proc. będzie się zachowywać jak ugrupowanie, które - najpóźniej po najbliższych wyborach - stworzy rząd większościowy. Bez oglądania się na kogokolwiek. Kilka lat temu Lewica uroiła sobie, że będzie rywalizować z Tuskiem o rząd dusz w obozie antyPiSowskim. I twardo się tego urojenia trzyma. Choć przecież wszyscy - no może poza nimi - wiedzą, że to się nie stanie. Nie wydarzyło się w wyborach roku 2019 ani 2020. I nie przytrafi się w 2023 ani w 2025. Co się w takim razie stanie? Powiem wam bardzo chętnie - jeśli tylko zechcecie słuchać. Otóż prawda jest taka, że Lewica od kilku lat marnuje wielką szansę na zyskanie realnego wpływu na polską politykę. Na bycie języczkiem u wagi. Mogłaby to osiągnąć bez trudu. Ot nawet dziś - zapowiadając, że może rządzić z każdym. Tak samo z Tuskiem. Jak i z Kaczyńskim. I teraz - proszę bardzo - uprzejmie czeka na oferty. Niczego do dnia wyborów nie wykluczając. Wielu już im to proponowało. Tłumaczyli im cierpliwie, że mogliby bez trudu stać się "Polską Partią Koalicyjną". Takimi następcami kanapy Jarosława Gowina - który przez ładnych parę lat trzymał w szachu najpierw Tuska potem Kaczyńskiego. Fakt, że w końcu przegrał. Ale przynajmniej miał na coś wpływ. W przeciwieństwie do Lewicy. Wiecznie najmądrzejszej. Wiecznie niesłuchanej. I wiecznie obrażonej. Bo co robi Lewica od ładnych paru lat? Ona z jednej strony ogłasza, że jest w antyPiSie. Jednoznacznie i bezapelacyjnie. A z Kaczorem-dyktatorem nic, nigdy, przenigdy. A po takiej deklaracji chce się układać z Tuskiem. Stawiać mu warunki. Z czym do gościa? Przecież Tusk doskonale wie, że taka Lewica nie ma wyboru. Wejdzie do jego rządu tak czy inaczej. Nieważne czy zaproponuje im złote góry. Czy potraktuje ich tak... jak zawsze. To znaczy jako pewną zdobycz. O którą nawet nie trzeba zabiegać. Nie wierzycie? Myślicie, że przesadzam? To przypomnijcie sobie jak było przy okazji wyborów prezydenckich. Gdy przed drugą turą Rafał Trzaskowski musiał zabiegać o głosy po... Krzysztofie Bosaku. Bo wiedział, że te oddane na Roberta Biedronia ma w kieszeni tak, czy owak. Biedroń go z resztą poparł już w swoich pierwszych słowach po ogłoszeniu wyników. Zanim jeszcze "Trzask" go o cokolwiek poprosił. Nie mówiąc nawet o obietnicach. Teraz też tak będzie. To mówiłem ja. Głosem Krystyny Czubówny.