Z nielubianego polityka i człowieka otoczonego współczuciem, sztabowcy Kaczyńskiego potrafili skroić kandydata z poważnymi szansami na prezydenturę. Choć prezes unika jak ognia medialnych występów w których mógłby powiedzieć coś spontanicznie, szczerze i "od serca", choć mało mówi o pomyśle na prezydenturę i zajmuje się głównie odmienianiem na wszelkie sposoby słów "zgoda", "spokój", "kompromis", to w sondażach idzie jak burza. Nie wiem czy tak opiewana przez polityków PiS "przemiana" prezesa jest przemianą rzeczywistą czy pozorowaną. Trochę mnie dziwi, trochę śmieszy to, że na pytania o to, na czym ta przemiana polega, słyszę od nich najczęściej "jak Pan może zadawać takie pytania, przecież to oczywiste". Dla mnie oczywiste nie jest. I chciałbym wiedzieć, czy Jarosław Kaczyński zmienił polityczną strategię, czy tylko taktykę, czy nadal uważa, że głównym polskim zadaniem jest rozbijanie szarych sieci, czy też zaczął inaczej definiować nasze priorytety, chciałbym się też dowiedzieć, czy nadal dzieli polityków, dziennikarzy, sędziów na tych z "tradycji KPP" i "niemieckich mediów" i na tych dobrych - "genetycznych patriotów". Bo - czy prezes tego chciał czy nie - to właśnie pod znakiem, rozpętywanych przez niego i jego partyjnych kolegów, dyskusji na temat takich właśnie spraw, upływały nam dwa lata rządów PiS. W tym wzroście Kaczyńskiego niemała jest zasługa jego głównego rywala. Choć na ostatniej, przedwyborczej prostej, Bronisław Komorowski odzyskał trochę wigoru, to jego "zasługi" z poprzednich tygodni skutecznie podkopały pierwotne marzenia o triumfie już w pierwszej turze, a i o drugą, w tej sytuacji nie będzie prosto. Kampania, w której sztabowcy PO nie mogli się zdecydować, czy promować raczej kandydata czy kogoś, komu los i historia już powierzyły funkcję prezydenta, czy zwracać się ku Polsce nowoczesnej, internetowo- światowej czy tej szlacheckiej, z czereśnią w ogrodzie i żoną podającą zupę na obiad, a sam kandydat dokładał im trosk kolejnymi lapsusami, gafami i wpadkami, nie była na pewno wzorcem ani politycznego marketingu, ani prostej ścieżki do wyborczego sukcesu. Pozostali kandydaci byli - zgodnie zresztą z przewidywaniami - raczej tłem niż pierwszoplanowymi aktorami tej rozgrywki. Parę ciepłych słów można by powiedzieć o kampanii Napieralskiego, do bólu pustej merytorycznie, ale za to pomysłowej i aktywnej. Olechowski szybko stracił resztki impetu, a pojawiające się u początku tej kampanii pytanie "i po co ten start" pozostało boleśnie aktualne u jej kresu. Pawlak "robił swoje", zaskakiwał czasami gospodarczym liberalizmem, ale szef PSL, już chyba nigdy nie stanie się politykiem budzącym żywsze bicie serca. Jurek, Korwin, czy Lepper nie zaistnieli niczym szczególnym i pozostaje im cieszyć się każdą dziesiątą procent głosów. Przedziwna kampania, upływająca pod znakiem żałoby i powodzi, nie rozbudziła na razie żywszych emocji wyborców. Podejrzewam, że przed drugą turą będzie trochę lepiej, choć początek wakacji to marny czas na polityczne ożywienie. Łatwa do przewidzenia słaba frekwencja, jest niewątpliwe dodatkowym czynnikiem, który sprzyjać będzie zwycięstwu Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego sztabowcy PO będą się dwoić i troić, żeby rozbudzić polityczne żywioły, zaostrzyć tony, spolaryzować wyborców, a pomagające im kampanie pro-frekwencyjne - zachęcić do udziału w wyborach. Jeśli się im nie uda i jeśli frekwencja sięgnie - jak mówią najczarniejsze prognozy - zaledwie 30 proc., to stawiam dolary przeciw orzechom, że prezydentem Polski zostanie prezes Prawa i Sprawiedliwości. Konrad Piasecki