Ów bohaterski kapłan, który w czasie stanu wojennego tylko cudem uniknął losu księży Popiełuszki, Suchowolca, Niedzielaka, Zycha i innych ofiar podwładnych "człowieka honoru", stracił wreszcie cierpliwość i zapowiedział ujawnienie prawdy o kapusiach w sutannach. Sternicy kościelnej nawy dopuścić do tego nie chcą. Nie wiem, czy ksiądz Isakowicz-Zaleski przelęknie się grożących mu kościelnych kar, czy zrobi to, co zapowiadał. Wypada w każdym razie stwierdzić ze smutkiem, że polski Kościół, gdy przychodzi do chwil próby, okazuje się nie różnić niczym od każdej innej zawodowej korporacji. Tak jak u adwokatów, radców prawnych czy architektów obowiązuje zasada: bronić swoich. Piękne słowa o moralności, prawdzie i pokucie są dla frajerów, którzy przychodzą zapełniać tacę. Powie ktoś, że Kościół chce załatwić sprawę samemu, przywoła historię kardynała Wyszyńskiego, który po uwolnieniu z Komańczy demonstracyjnie pokazał się pod ręce z jednej strony z biskupem bohaterem, a z drugiej ze zdrajcą, mówiąc: "oto Kościół polski". Ale Wyszyński, broniąc się przed publicznym praniem brudów, rzeczywiście sprawy załatwiał, surowo i skutecznie. W sprawie księży zhańbionych kolaboracją nie dzieje się zaś od kilkunastu lat nic. Do rangi symbolu tej polityki urasta fakt, iż ksiądz kilka tygodni temu zdemaskowany jako konfident aż do roku 1989, wyznaczony został do witania Benedykta XVI, choć biskupi nie mogli nie wiedzieć o jego przeszłości. Kiedy w Sejmie pojawiło się zagrożenie dla interesów korporacji adwokackiej, nagle okazało się, że posłowie Giertych i Kalisz mówią jednym głosem. Kiedy demaskuje się kapusia w sutannie, jednako biorą go w obronę arcybiskup Życiński i ksiądz Rydzyk. Jak głęboko, i, przede wszystkim, jak wysoko sięgnęła w struktury hierarchii duchownej zdrada, wciąż musimy się domyślać. Chyba, że ktoś wierzy, iż problemu nie ma, nie było i nie będzie. Ja nie, bo uważam siebie za człowieka wierzącego, ale nie za frajera. Rafał A. Ziemkiewicz