Powiało od tego wywiadu jakimś innym światem, przedwojennym zgoła, w którym słowa, takie jak sens czy przyzwoitość, mają wciąż znaczenie. W którym człowiek może mieć różne ambicje, niekoniecznie ambicję dorobienia się wielkiego majątku i zostania celebrytą. I jest zrozumiałe, że jeśli zależy mu na kasie, to kieruje się ku zajęciom, w których zdobywa się pieniądze - zakłada hurtownię, łańcuch spółek wystawiających sobie nawzajem faktury z odpisanym VAT, stara się wkręcić w łaski ministra i dostać koncesję... A jeśli ma ambicję pozostawić po sobie coś budującego innych, to zostaje pisarzem czy właśnie aktorem na przykład. Wtedy, nawet jeśli odniesie wielki sukces, nie przełoży się on na porównywalny z wyżej podanymi przykładami majątek. Ale za to przyniesie mu on szacunek, na który byle dorobkiewicz nie zasłużył. W życiu trzeba wybierać, i to jest moim zdaniem oczywiste. Jeśli komuś zależy na ustawieniu się, nagrodach i doraźnych korzyściach, podlizuje się władzy i establishmentowi, jeśli na tym, by móc śmiało patrzeć w oczy innym i sobie samemu w lustrze - co najmniej się od nich dystansuje. Jeśli dogadza mu krótkotrwała sława pajaca, wynajmuje się do ryality szoł, jeśli pożąda sławy trwalszej, zgłębia arkana sztuki. Jeśli zależy mu, by świat poprawić ("zuchwałe rzemiosło", jak to pięknie ujął poeta), to nie stara się wszystkim podobać i zabiegać o oklaski, tylko służyć temu, co prawdziwe i słuszne. Czyli też, sięgając po słowa innego poety: "dokonałeś wyboru - bądź wierny, idź", lub, jeśli to wybór przeciwny: sp..., powiedzmy, spadaj złamasie. Nie mam za złe, że ktoś wybiera tak czy inaczej - żałośnie robi się, gdy się rolę miesza. Gdy byle kur...rek na dachu, zawsze będący na podorędziu z poglądami takimi, jakie akurat popłacają, bzdyczy się na moralny autorytet. Gdy cwany chłopek, który swym chamskim sprytem "diabła wyonaczył" (a przy okazji, wraz z diabłem, nas wszystkich i siebie samego), ubierany jest w zbroję świętego Jerzego, w której na dodatek co rusz potyka się groteskowo. Albo kiedy taper przygrywający do striptizu pcha się do zdjęcia z laureatami Konkursu Chopinowskiego. Czy właśnie, gdy Król Edyp czy Hamlet "skeszowawszy" popularkę w reklamie nadal uważa, że należy mu się szacunek następcy Zelwerowiczów i Solskich. Cały ten drgający w ostatnich konwulsjach kulturowy zakalec, który fetowany na uniwersytetach stary stalinowski bandzior nazwał "ponowoczesnością", tym się właśnie wyróżnia, że proste i oczywiste zasady popękały w nim jak wręgi "Titanica" i w ogólnym zamęcie przestało nawet ludzi razić totalne przemieszanie chleba z trucizną. "Na tym właśnie polegają zdobycze bolszewizmu: gówno, kominiarz, rewirowy, wszyscy równi, i wszyscy żądają pensji jeneralskiej" - zapisał przed prawie stu laty generał Dowbor Muśnicki. Ma to wszystkie swoje szczególnie zabawne strony. Niemiła mi skądinąd gazeta opublikowała list studenta-idioty, śmiertelnie oburzonego, że na obronie pracy dyplomowej zadawano mu nieuzgodnione wcześniej pytania, i to takie, na które nie znał odpowiedzi. Wprawiono go tym samym w stres i podważono jego oczywiste prawo do otrzymania dyplomu, za który przecież zapłacił. W tym wypadku przynajmniej zauważono publicznie, jak śmiesznym i żałosnym głupcem jest ów przekonany o swych prawach studencina, ale jego postawa nie jest wcale rzadka. Ileż choćby nawet pod tymi tu felietonami wpisów różnych kretynów utrzymanych w duchu: nic z tego nie rozumiem! O czym k... ten facet pisze? Zabierzcie to, dajcie zdjęcie gołej baby, a jeśli już literki, to coś prostego, jasnego, nie więcej niż twitterowe 140 znaków, i żebym widział, że jestem fajny i spoko. Kiedyś kretyn jak nie rozumiał, to się wstydził i próbował podciągnąć albo udawać, że wie, o co chodzi. Teraz został tak rozpuszczony, że jak natrafia na coś dla jego pop-móżdżku niezrozumiałego, to się złości i żąda - żąda! - żeby to natychmiast zabrać i zlikwidować mu dyskomfort. Jak coś go przerasta, to ma się natychmiast zniżyć, wytytłać w reklamie i pudelku, a jeśli nie chce, to mu się przynajmniej urządzi hejt na fejsie. Dziwnie mi się wywiad z byłym rektorem warszawskiej PWST i dyrektorem Teatru Narodowego skojarzył ze środowiskowymi aferkami kryptoreklamowymi w światku dziennikarskim. Że firmy pijarowskie opłacają w pismach teksty reklamowe ukazujące się jako materiał odredakcyjny, dziennikarski, że Lis pragnący uchodzić za wyrocznię w sprawach polityki i moralności jest do kupienia za puszkę napoju energetycznego, a jego pomagier za parę dżinsowych gaci, i że jeszcze ta ich sprzedajność znajduje obrońców, w tym pana Miecugowa, co jest śmieszne o tyle, że, zdaje się, naucza on młodzież aspirującą do zawodu dziennikarskiego w jakiejś prywatnej szkole. Dla mnie, przyznam, afera z krypciochą (pardon - "marketingiem natywnym") Lisa żadnym zaskoczeniem nie jest. Od dawna wiem, że dziennikarstwo tamtej strony polega na, jakby to ująć delikatnie, dawaniu twarzy. A czy się daje twarzy partii rozdającej miejsca w ramówce, apanaże i kontrakty, czy koncernowi produkującemu takie albo inne badziewie - co za różnica? Nie dziwi mnie, że Lis albo Miecugow dziwią się, czemu ktoś się dziwi i czego właściwie się czepia. No co, lokowanie produktu! Dają za to kasę, tylko głupi nie brał. Co to już produktu lokować nie wolno?! Obawiam się, że szkoda gadać, bo oni i tak nigdy nie zrozumieją i nie będą się starali zrozumieć. Przynajmniej dopóki jest jakikolwiek produkt, obojętne: partia czy firma, który gotów jest im za lokowanie cokolwiek odpalić. Rafał Ziemkiewicz