Ostatnio minęła na tej drodze kolejną granicę zdrowego rozsądku: oto III RP stała drugim państwem po komunistycznych Chinach, które zapragnęło koncesjonować dostęp do internetu! Powołanie KRRiTV uzasadniano faktem, iż dostępne częstotliwości radiowe i telewizyjne są tzw. dobrem rzadkim, nie można ich po prostu dać na przetarg, bo wtedy w eterze pozostaną tylko stacje komercyjne nastawione na najniższe gusty - ktoś musi analizować ofertę programową nadawców i dbać o jej zróżnicowanie. Jaki to był pic, wystarczy popatrzeć, co mamy w telewizji: jedna w drugą nadaje tę samą sieczkę i ściga się o najatrakcyjniejszy reklamowo target, nie wyłączając telewizji państwowej, która całą okrzyczaną "misję", na konto której ściąga się z nas abonamenty, upycha gdzieś po północy. Ale KRRiTV rychło przyznała sobie prawa, dla których nie ma nawet cienia uzasadnienia. Jej zgody wymaga na przykład umieszczenie w kablu programu nadawanego z satelity, choć, jako żywo, kabel dobrem rzadkim nie jest i zmieścić tam można programów, ile kto chce. Dzięki temu przyduszono na przykład przy starcie nie istniejącą już RTL-7, co zagraniczny inwestor dobrze zrozumiał i szybko wymienił niewygodne politycznie kierownictwo stacji na strawniejsze dla władzuni. Ale Radzie tego mało: usłyszała, że jest coś takiego jak radio i telewizja nadawane w internecie i zapragnęła koncesjonować także i ten rodzaj działalności. No pewnie. Jak to by mogło być, żeby ktoś sobie nadawał, co mu przyjdzie do głowy, nie uzgodniwszy tego z towarzyszką Waniek i jej ekipą? Wniosek o stosowną zmianę prawa wysmażyła Rada w tym samym czasie, gdy zupełnie gdzieś mając wszelkie zasady usiłuje przywrócić do pracy w TVP pupilka czerwonych, harcmistrza Pacławskiego. Z oczywistych przyczyn media skupiły się na tej drugiej grandzie, pierwszą mało zauważając. Niesłusznie, bo pomysł wsadzania cenzorskiego nosa do internetu kwalifikuje III RP do jednego skansenu z Fidelem i Kimem. Rafał A. Ziemkiewicz Więcej na temat pomysłu KRRiT znajdziesz w Serisie Biznes