Mam na myśli nasz barani, czołobitny zachwyt Zachodem. Nie wiem, czy jest na świecie jakikolwiek inny kraj, w którym ten zachwyt byłby tak silny i tak bezkrytyczny. Dla nas, zakompleksionych Polaków (inna sprawa, że świadomie, intensywnie, przy użyciu potężnej aparatury propagandowej te kompleksy się w nas od wielu lat umacnia) Zachód nie jest jakimś rozsądnie traktowanym wzorcem sukcesu, przykładem, z którego można czerpać, ale też przykładem, czego należałoby uniknąć. Dla nas Zachód jest wyidealizowaną, mityczną krainą, Bogiem i Carem, arbitrem elegancji i moralności, źródłem objawionej mądrości. Każde powołanie się na tę boską wyrocznię uruchamia instynkty po prostu wiernopoddańcze. Wielki Polak to ten Polak, który odniósł sukces na Zachodzie. Tu może robić rzeczy genialne, nikt tego nie zauważy - ale jeśli zostanie zauważony tam, dla rodaków natychmiast staje się wielkością. Jak Stanisław Lem, kompletnie ignorowany i lekceważony, dopóki nie zaczęli o nim dobrze pisać krytycy niemieccy. Jeśli Polak napisze książkę o polskiej historii, choćby najlepszą, kupi ją kilka, góra kilkanaście tysięcy osób. Ale jeśli coś pochwalnego o polskich dziejach napisze Amerykanin albo Brytyjczyk, nawet jeśli dzieło jest takie sobie, nakład idzie w setki tysięcy! Trudno uwierzyć, że tak wielu Polaków w ogóle czyta książki - wielka część zapewne traktuje takie dzieło jako bibelot, świadczący o przynależności właściciela do warstwy wyższej, inteligenckiej. Czy Państwo potrafią sobie wyobrazić, żeby ktoś w Niemczech użył argumentu: nie powinniśmy głosować na Angelę Merkel, bo Polacy nas wyśmieją? Albo żeby we Francji ktoś sugerował: nie głosujcie na Chiraca, bo w Polsce nie jest lubiany i tamtejsze gazety źle o nim piszą? Śmiech pusty! A w Polsce to jest argument. Ludzie, których obserwuję od dwudziestu lat, będący kwintesencją udeckości, obrazowanszcziny czy jakkolwiek to nazwać, przeżywają domniemany pogląd Zachodu na swój temat intensywnie aż do bólu. Dwadzieścia lat temu, pamiętam, jak jęczeli - co to za wstyd przed światem (chętnie nazywają Zachód w ten sposób, bo rzeczywiście, cała reszta świata się przecież nie liczy), co za wstyd przed światem, mieć prezydenta analfabetę, prostaka, żeby taki zwykły cham nas reprezentował, jak on nas kompromituje! A zupełnie niedawno: co za wstyd przed światem, pozwalać, żeby tak wielkiego Polaka, najbardziej znanego na świecie Polaka, jacyś gówniarze opluwali i grzebali mu w teczce! I mniejsza o głupotę tych "inteligentów", którzy nawet nie zauważają, kiedy zmieniają zdanie o 180 stopni, bo w swoim przekonaniu zawsze mówią to samo - to, co wyręczające ich w myśleniu "inteligenckie" media. Wystarczająco horrendalne jest to zakompleksione "co sobie świat o nas myśli". Świat, Bogiem a prawdą, nie myśli o nas w ogóle. Dlatego, aby skutecznie podjudzać Polaków do korzystnych dla siebie działań, wpływowi macherzy stosują prostą metodę: inspirują w zachodnich gazetach zgodne z ich potrzebami teksty, czasem korzystając z kontaktów z tamtejszymi dziennikarzami, czasem wysyłając ze skargami na Polskę lokalne "autorytety". Tam nikt tego nie zauważa, ot, jakiś tam tekst na entej stronie, prześlizgują się po nim ludzie wzrokiem, jak my po analizach politycznych dotyczących wyborów w Egipcie, ale u nas potem rzecz cytowana jest w nieskończoność: patrzcie, jak ci pisowcy kompromitują nas przed światem! I to działa. Albo odwrotnie - patrzcie, jak naszego premiera Tuska szanują na świecie. Nagrodę mu dali! Poklepali po ramieniu! Chwalą go w tych samych gazetach, w których poprzednika kopano, znaczy się - pozycja Polski w świecie wzrosła! Wydaje się, rzecz jest przecież oczywista, że chwalą i wspierają tego, który jest im posłuszny, a kopali tego, który kierował się, nieważne, trafnie czy mylnie rozeznanym, ale polskim, a nie niczyim innym interesem. Ale do zaczadzonych mózgów to nie dociera. Nie dociera do nich nawet, jak niewiele są warte pochwały takiej, pozostańmy przy tym przykładzie, pani Merkel, której w chwili naprawdę dla Polski ważnej nie chciało się pofatygować, gdy tylko usłyszała, że nie będzie Obamy. Obama miał zza oceanu daleko, ale z Berlina do Krakowa pociągiem jest parę godzin... Zresztą prezydent Niemiec jakoś przyleciał, helikopterem, i żaden pył go nie zatrzymał. Więc gdyby się chciało, to by się dało? A co to wszystko ma wspólnego z tytułowymi Murzynami? Otóż to, że kiedy Murzyn czy Arab przyjeżdża do Europy, zwykle w ślad za rodziną, kiedy się w niej osiedla i zapuszcza korzenie, to uważa, że trafił do cywilizacji znacznie bogatszej - ale wcale nie lepszej. Widać to i w badaniach, i gołym okiem. Już raz to pisałem, ale warto powtórzyć: imigranci od dawna już się w Europie nie asymilują, więcej nawet, drugie, trzecie pokolenie tych, którzy się zasymilowali, wraca do religii i obyczaju przodków. Dobrobyt, tak, Europa ma dobrobyt - ale czy jest lepsza? W życiu. Afrykanin czy przybysz z Bliskiego Wschodu widzi tu kontynent starych, samotnych ludzi, którzy całe życie tylko dogadzali własnej de i nie chciało im się mieć dzieci, a teraz uważają, że ma się nimi ktoś opiekować. Widzi tu powszechną znieczulicę, obcość, brak wiary w samych siebie, brak chęci obrony samych siebie. Widzi ludzi, którzy w nic nie wierzą, niczego nie tworzą, nic im się nie chce, chcą tylko wygody i użycia. Brać europejskie zasiłki - tak, to się należy biednym od bogatych. Ale przyjmować "europejskie wartości"? Oni nie widzą w Europie żadnych wartości, oni w niej widzą zgniliznę i dekadencję. Tylko Polacy są jeszcze zapatrzeni w tę dekadencję z cielęcym zachwytem i najgłębszą wiarą, że wszystko, co stamtąd płynie, wystarczy "zaimplementować" i raz-dwa Polska będzie ucywilizowana. Zamiast wzorować się na tym, co Zachód uczyniło bogatym i prężnym, wzorujemy się na tym, jak on te bogactwa trwoni i jak swą przodującą na świecie pozycję traci. Daleko za Murzynami. Rafał A. Ziemkiewicz