Miniony tydzień w polskiej polityce był martwy jak wiele innych tygodni. Z braku Tuska chorego na covid jego pomniejsi partyjni i publicystyczni wyznawcy robili to, co - jak im się wydawało - Tusk chciałby, żeby zrobili. Czyli atakowali Hołownię i Kosiniaka-Kamysza. Akurat za to, co ci dwaj zrobili (albo zasugerowali, że zrobią) dobrego, czyli za deklarację współpracy. Po stronie obozu władzy cyzelowano przedwyborcze kłamstwo (hiperbolę, przesadę) na temat Polski pod rządami PiS jako nowego supermocarstwa rozstawiającego po kątach Unię i NATO. Tylko dlatego, że Biden - w zamian za miliardy wydane i obiecane przez Kaczyńskiego i Błaszczaka na amerykański sprzęt - odwiedzi nasze przygraniczne koszary i poczęstuje Polaków garścią komplementów. Jak mawiał człowiek, którego nazwiska nie powinno się przy patriotach wymawiać (no dobrze, chodzi o Jana Emila Skiwskiego), "Polacy giną nie dla pieniędzy, nie dla terytorium, Polacy są w stanie umrzeć dla jednego komplementu". Tym razem garść komplementów będzie nas kosztowała kilkaset miliardów złotych z odsetkami. Oby przynajmniej część tych pieniędzy została wydana dobrze, jeśli mamy je spłacać przez następny wiek. Porozmawiajmy o Sienkiewiczu... Jedni na niego plują, inni się do niego modlą, ale czytać nic chce się go nikomu. To co by przeczytali (nie tylko w "Trylogii" i "Krzyżakach"), mogłoby przepalić niezbyt skomplikowane mózgi dzisiejszej polskiej, rzekomo "krytycznej", lewicy i dzisiejszej polskiej "mocarstwowej" prawicy. Henryk Sienkiewicz nie zawsze bowiem pisał "dla pokrzepienia serc". I nie zawsze akceptował taki podział ról, w którym Polakom (i Polkom) przysługuje rola dzikusów, nawet jeśli szlachetnych i krzepkich w barach, lędźwiach czy pośladkach, skazanych na zagładę i mit. "...że wyjadę do Ameryki, że zobaczę Zachód, Niemcy, Anglię, Francję? Ja? Prędzej uwierzyłbym, że matki chrześcijańskie wydadzą składkowy obiad dla mnie, na którym l’abbe Wylizalski powie mówkę na moją cześć, prędzej uwierzyłbym, że Antychryst, jak mnie o tym zapewniała jedna z moich kuzynek z Wołynia, przyszedł już na świat, ma lat szesnaście, mieszka w Płockiem i utrzymuje handel żelaza w Płońsku. W Polsce zewsząd groziły mi niebezpieczeństwa. Chevalier Zielonogłowski, który już nie raz poprzednio wołał w celu ukarania mnie 'o szpadę ojców swoich', o mały włos nie zabił mnie w pojedynku, ale nie zabił tylko dlatego, że nie wyzwał. Hrabianka Pipi wydawała zawsze un petit cri jak zraniony gołąb, ilekroć ujrzała nazwisko moje drukowane w którymkolwiek z pism warszawskich. Nie jestem tak zepsuty, abym nie miał żałować za grzechy; przejęła mnie więc skrucha i począłem robić rachunek sumienia za siebie i za mego kolegę Prusa. Ach! Lista grzechów naszych była długa. Namawialiśmy ludzi do zakładania straży ogniowych, szkółek, ochronek, jedwabnictwa, muzeów, resurs rzemieślniczych, ogrodów zoologicznych, spółek, banków, regulowania brzegów Wisły, do asenizacji, kanalizacji, giełd zbożowych. Nie dawaliśmy nikomu spokoju, jeździliśmy po komitetach, wołaliśmy o drogi bite... Słowem, daliśmy się we znaki najspokojniejszym obywatelom naszego kraju, obywatelom, którzy są hamulcem nie dozwalającym, aby wóz społeczny stoczył się w przepaść, hamulcem tak nawet silnym, że wóz społeczny nie tylko nie druzgocze się w kawałki po nieznanych drogach, ale stoi w miejscu, jak gdyby na cześć i chwałę komitetu szosowego zagrzązł w błocie na szosie pod Warszawą...". Kto opisuje z tak "nihilistyczną" swadą kraj, w którym każda modernizacja grzęźnie w przydrożnym błocie pod Warszawą (dziś wiemy, że nawet autostrady nie są gwarancją, iż się nowoczesność w Polsce przebije)? Kto kpić się ośmiela w tak brutalny sposób z l’abbe (księżula) Wylizalskiego? To młody Henryk Sienkiewicz z okresu warszawskiego pozytywizmu, z czasów krótkiej modernizacyjnej rewolty w Warszawie, ostatecznie tylko gazetowej i literackiej, społecznie zmarnowanej, spacyfikowanej, tak jak wszystkie tutaj. Podróż na Zachód Kiedy w 1876 roku Henryk Sienkiewicz wyjeżdża w swoją najdłuższą, trwającą trzy lata podróż na Zachód (jego korespondencje z tej wędrówki zostaną wydane w 1880 roku jako "Listy z podróży do Ameryki"), jest jeszcze dla polskich czytelników wyłącznie Litwosem (pod takim pseudonimem pisał w warszawskiej prasie i obrywał za szarganie świętości). Podobnie jak inni młodzi zbuntowani warszawscy pozytywiści nie pisze jeszcze wówczas "dla pokrzepienia serc", ale krytykuje wady polskiej tradycji i społecznego status quo narażając się tym wszystkim, którzy w ówczesnej Warszawie uważali każdą taką krytykę za zdradę polskości, słabej i umęczonej, "której żaden Polak krytykować nie może, tak jak nie krytykuje się umierającej matki". Kiedy w kilka dni po wyjeździe z Warszawy młody Sienkiewicz dociera do Kolonii, ten sam pisarz, który ćwierć wieku później stworzy "Krzyżaków", zwierza się polskim czytelnikom z zupełnie niestosownej fascynacji dla niemieckiej cywilizacji, a nawet dla niemieckiego chrześcijaństwa. "Cała Kolonia widna była jak na dłoni: światła, spiętrzone grupy domów, ciemne sylwetki kominów, a nad wszystkim tym wspaniała katedra, górująca nie tylko wieżami, ale i sklepieniem nad całym miastem, wyniosła, spokojna, uroczysta i milcząca... Średnie wieki z ich wiarą posępną, a stanowiącą chleb ówczesnego żywota, szeregi rycerzy w stal zakutych, owych groźnych drapieżników z nadreńskich burgów, zmartwychpowstają przed twymi oczyma. Słyszysz, jak biskup w całym majestacie głosi gloria Dei, a dumne żelazne głowy tych samych Arnsbergów, którzy dziś śpią kamiennym snem w kościelnej nawie, korzą się i chylą przed jednym słowem jak łany zbożowe pod wiatrem.... to wszystko, co wykołysało całe narody, utworzyło całą cywilizację... Nie wiem, czy nie pod wpływem tychże samych myśli ktoś powiedział, że gdyby nawet Bóg rzeczywiście nie istniał, trzeba by było dla dobra ludzkości go stworzyć". Wreszcie uwaga Sienkiewicza o Anglii, będącej od ponad dwustu lat dla wszystkich polskich modernizatorów i reformatorów społecznych krajem modelowym, nieraz nadmiernie nawet idealizowanym. "Jestem w tym kraju tak odmiennym pod każdym względem od naszego, gdzie arystokracja ma rozum, porządek publiczny - sympatię, parlamentaryzm nie jest pochyłym drzewem, na które wszystkie kozy skaczą; dobro społeczne nie frazesem dziennikarskim, a czas - wrogiem, którego się zabija... Należy oddać i sprawiedliwość pewnej naszej klasie społecznej, że wszystko, co tylko Anglia ma najlepszego i najzbawienniejszego, stara się u nas wprowadzić i zaszczepić: mamy angielskie wyścigi, angielskie faworyty, angielskiego krokieta, angielskie paltoty, angielskie nudy, angielskie kołnierzyki...". Zdecydowanie, Sienkiewicz nie pisze wtedy jeszcze "dla pokrzepienia serc", ale nawiązuje do zupełnie przeciwnej tradycji. Mówiąc słowami innego wielkiego polskiego pisarza, Stefana Żeromskiego, "rozrywa rany polskie, żeby się nie zabliźniły błoną podłości". Jest krytyczny, nawet, a może szczególnie jako konserwatysta. Dopiero kiedy uznał, że Polacy nigdy nie staną się narodem tak silnym i trzeźwym jak Anglicy, Amerykanie czy Niemcy (proces tego rozczarowania przedstawił precyzyjnie w swoich "Listach z podróży do Ameryki", gdzie zaczyna porównywać Polaków do amerykańskich Indian i pokonanych przez Jankesów Konfederatów z Południa), postanowił pisać dla nas już wyłącznie baśnie, kompensujące słabość, łagodzące ból. Czy to jedynie porzucenie młodzieńczego radykalizmu na rzecz starczej rezygnacji? Czy można tę ewolucję sprowadzić wyłącznie do biologicznego procesu starzenia się, które nie zawsze oznacza dojrzewanie? "Największy pesymista w naszym gronie" Taka odpowiedź byłaby wobec autora "Trylogii" niesprawiedliwa. Jego przemiana jest konsekwentna, a napędzają ją dwa czynniki - głęboki pesymizm i autentyczna pasja dla literatury. Zacznijmy od tego pierwszego. Już jako młody pozytywista Sienkiewicz jest przez swoich najbliższych przyjaciół opisywany jako "największy pesymista w naszym gronie". Nawet religia nie jest mu żadną pomocą, bo Sienkiewicz nie jest człowiekiem żarliwej wiary (o ile wierzy w ogóle). Chrześcijaństwo to dla niego - jak dla Woltera, z którego cytatem są słowa "gdyby nawet Bóg rzeczywiście nie istniał, trzeba by było dla dobra ludzkości go stworzyć" - przede wszystkim dzieło człowieka. Pozwalające budować cywilizacje, utrzymujące ukrytą w nas ludzką bestię w kajdanach obowiązku i prawa. Sienkiewicz dekadent? Mizantrop uciekający w snobizm, w nieudane związki? Ten chwalca słowiańskiej krzepy, Jagienki co to potrafi pupą gnieść orzechy, Powały z Tczewa co zwija w rulon niemieckie żelazo swoją dłonią wielką i mocną jak bochen chleba? Nie tylko świadectwa przyjaciół i literackich konkurentów Sienkiewicza potwierdzają prawdę o jego powracającej depresji. Także postacie dekadentów i samobójców we wczesnych opowiadaniach czy w powieści "Bez dogmatu", gdzie Sienkiewicz próbuje być modernistą, zawsze mają wyraźne cechy autobiograficzne. Pesymista może się uratować wyłącznie "zaczarowując świat". Czyniąc go miejscem baśniowym. Dzięki literaturze. Sam młody Henryk Sienkiewicz odsłoni się chyba najbardziej broniąc młodego Bolesława Prusa przed krytykami. Wpierw lojalnie przyznaje, że Prus to "umysł trzeźwy i zachwycający się realnością życia", a swoim brutalnym realizmem "prawie pałką w głowę bije". Później jednak przechodzi do wątpliwości, które tak naprawdę zawierają jego własny program pisarski. Czego zatem przyszłemu autorowi "Trylogii" w prozie Bolesława Prusa zabrakło? "Miłości, która zwykle w powieściach pozłaca łagodnym światłem posępniejsze obrazy i jest wyborną osnową, osią bajki, naokoło której można namotać do woli wszelkich stosunków życiowych. Tych blasków i tęcz Prus się zrzeka dla analizowania stosunków życiowych, które same w sobie wyglądają jak dzień bez słońca". "Miłość", "bajka", "tęcza"... nie o Polaków tu chodzi wyłącznie, ale o literaturę pozwalającą uciec od mrocznej, naturalistycznej prawdy o człowieku, która dla samego Sienkiewicza jest nie do zniesienia. Taką mieliśmy literaturę, kiedyśmy ją jeszcze pisali i czytali.