Czy Zachód i Polska przetrwają bez hipokryzji
Znakiem rozpoznawczym Donalda Trumpa (już jako prezydenta) jest nieprzewidywalność. Rządzenie krajem i światem za pomocą dramatycznych deklaracji, które nie do końca wiadomo co znaczą, a czasami są tylko przygotowaniem artyleryjskim do zupełnie innej rozgrywki. A także cynizm nastawiony na własne interesy. Nie interesy Ameryki, ale paru rodzin i środowisk nowej amerykańskiej oligarchii. Definiowane tak jak rodziny i środowiska rządzące Rosją i Chinami definiują swoje interesy.

Taką funkcję miała rozgrywka wokół Tik-Toka. Najpierw Trump wykreował panikę moralną i wymusił zamknięcie Tik-Toka na demokratach, republikanach oraz administracji Bidena. Po czym złożył Chinom ofertę w klasycznym stylu "koncertu mocarstw". Chrzanić amerykańską młodzież nakłanianą przez chińskie algorytmy m.in. do nienawiści wobec własnego kraju. Trump ustąpi w sprawie Tik-Toka, jeśli Chiny szerzej otworzą swój rynek dla Muska i paru innych amerykańskich oligarchów.
Podobną funkcję mają rozpoczynane i zawieszane wojny celne (najczęściej z własnymi sojusznikami z NATO czy regionu). Taką funkcję ma pomysł wysiedlenia Palestyńczyków ze Strefy Gazy.
Trump traktuje Ukrainę, Polskę, Węgry, Słowację, Kurdów oraz wszystkie inne "bękarty Traktatu Wersalskiego" i innych traktatów tak, jak uczestnicy "koncertu mocarstw" z przełomu XIX i XX-wieku zawsze traktowali pomniejsze kolonie czy strefy wpływów. Oni pomniejszymi koloniami się wymieniali. Kiedyś udziały w Afryce Środkowej za udziały w Afryce Północnej, dziś udziały w Afryce czy na Bliskim Wschodzie za udziały na Ukrainie.
Rosja i Chiny są naturalnymi partnerami do takiej gry, a Unia Europejska musi zostać zniszczona, bo z 27 potencjalnych kolonii próbowała zrobić jeden podmiot, który albo funkcjonowałby w nieco innej logice niż uczestnicy "koncertu mocarstw", albo dzięki swemu potencjałowi byłby jednym z nich.
Żal po utraconej hipokryzji
Franciszek de la Rochefoucauld, który swej mizantropijnej wiedzy o człowieku nauczył się, uczestnicząc w konfliktach rozdzierających Francję u progu epoki jej dojrzałego absolutyzmu, jest autorem aforystycznej pochwały hipokryzji. Jego zdaniem "hipokryzja to hołd złożony przez występek cnocie".
Liberalno-demokratyczny Zachód ukształtował się gdzieś w połowie drogi pomiędzy czystą etycznością chrześcijańskiego purytanizmu (sekularyzującą się powoli w kierunku świeckiej moralności prywatnej i publicznej), a hipokryzją, która ludziom nawet najbardziej moralnym pozwala czasem po prostu żyć i przeżyć.
Trump hipokryzję porzucił. To prawdziwy "człowiek-homar" w rozumieniu Jareda Petersena. Petersen w swoim oszalałym naturalizmie, docenianym dzisiaj zarówno przez posthumanistyczną prawicę jak też przez posthumanistyczną lewicę, lubi przedstawiać homary jako mistrzów przeżycia, z których dekadencki człowiek powinien brać przykład. Dlatego jednym z dowcipów na temat jego dzieła jest pytanie: "a co zrobiłyby w takim wypadku homary"?
Trump był człowiekiem-homarem od czasu odziedziczenia majątku, zanim to jeszcze stało się modne. Zanim chrześcijaństwo, judaizm, tomizm, oświecenie (nie w jego nurcie naturalistycznym, który także tryumf ludzi-homarów zapowiadał), kantyzm, heglizm i parę innych szkół moralnych nie wyparowały z umysłów zachodnich elit i zachodniego ludu.
Trump nie jest przyczyną, ale owocem i najbardziej widomym znakiem dekadencji Zachodu.
Siła bez wartości, wartości bez siły
Na "koncert mocarstw" cieszą się prawicowi "realiści", szczególnie ci młodsi.
Tu konieczna dygresja. Większość moich apeli kieruję do polskiej prawicy, ponieważ znaczącej lewicy w Polsce dzisiaj nie ma. To co z niej zostało (lewica kulturowa bądź nostalgicy XX-wiecznego etatyzmu w rodzaju Zandberga czy Sroczyńskiego, nie mówiąc już o pomniejszym człowieku-homarze Czarzastym) ani nie jest ciekawym partnerem rozmowy, ani nie ma żadnego politycznego czy społecznego znaczenia. A z resztkami mainstreamowych mediów w Polsce, które oddały część swoich łamów antyliberalnej lewicy kulturowej, aby ćwiczyła się tam w politycznej poprawności oraz ideologicznym obłędzie, nie mam już zdrowia wiecznie się użerać.
Zatem w moich kłótniach, polemikach, apelach, błaganiach... apeluję do młodszej i starszej prawicy.
Tym razem mój apel brzmi tak: cieszycie się z "końca liberalnej hipokryzji", macie rację, Trump taki model istnienia Zachodu zakończył. Jedyny Wasz błąd jest taki, że nie pamiętacie (albo nie chcecie pamiętać, bo przecież historyków jest w Waszym środowisku nadreprezentacja), że "koncert mocarstw" doprowadził do pierwszej i drugiej wojny światowej. Nowy "koncert mocarstw" doprowadzi do trzeciej. Niszcząc to wszystko, co Zachód wymyślił, kiedy jeszcze pamiętał o katastrofach XX wieku. Czyli prawo międzynarodowe i międzynarodowe organizacje: NATO, UE, nawet nieco żałosne ONZ.
Czy sadyzmowi Putina i Trumpa resztki liberalnego Zachodu zdołają się przeciwstawić? Mówi się o Unii, która mogłaby stać się silniejsza politycznie, gospodarczo, nawet militarnie. Mówi się o odbudowie Partii Demokratycznej, takiej spod znaku liberalnego centrum, a nie spod znaku Cortez czy Sandersa. Ale na razie na globalnym rynku jest tylko siła pozbawiona wartości i wartości pozbawione siły. To mieszanka wybuchowa, apokaliptyczna.
W dodatku w "koncercie mocarstw" Polska nigdy nie była ani nie będzie mocarstwem. Będzie dla "mocarstw" pokarmem.
Pamiętajmy o Wrześniu
Trzeba zacząć przygotowywać Polskę (Polaków) na Wrzesień 1939. Trzeba zacząć się na ten Wrzesień przygotować mądrzej niż późna sanacja, która widząc przed Polską otchłań postanowiła ukryć ją w mocarstwowej otoczce.
Dzisiaj wielu "młodych prawicowych realistów" sądzi, że to nie Wrzesień nas czeka, ale przygotowujemy się na bitwę pod Grunwaldem albo na zdobycie Kremla.
Oczywiście jest możliwe, że ten nowy Wrzesień będą się odbywać początkowo (a może i do samego końca) na frontach biznesowych czy informacyjnych. Nie znaczy to jednak, że nie można go przegrać.
A jak powinien się przygotowywać na Wrzesień kraj "średniego potencjału i średniej wielkości" (cyt. ostatnio za Bartłomiejem Radziejewskim, który lubi ten termin, choć - moim zdaniem - nie do końca rozumie, co on w odniesieniu do Polski tak naprawdę znaczy)? Łagodzić polityczny konflikt, a nie go eskalować (sam śmieję się ze swojej rady, bo powtarzając ją przekraczam granice jakiegokolwiek realizmu). A w polityce zagranicznej nie szukać wrogów, szukać przyjaciół, gdzie tylko się da. Oczywiście w tym bardzo wąskim paśmie, w jakim "państwa średniej wielkości i średniego potencjału" mają w ogóle sprawczość i swobodę wyboru.
Cezary Michalski
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!