Czy wypada ubliżać Szymonowi Hołowni?
Marszałek Szymon Hołownia jest nie tylko agresywnie hejtowany przez zwolenników Donalda Tuska, ale obsadzany w roli bohatera najdzikszych spiskowych teorii. Fikcyjnych, bo nie ma na swoją polityczną przyszłość żadnego pomysłu.

Ten fragmencik programu na YouTube "Sekielski Sunday Night Live" wciąż jest oglądany. Prowadzący, czyli Tomasz Sekielski, przechodzi do wymieniania liderów obecnej koalicji. Padają nazwiska Tuska, Kosiniaka-Kamysza, Hołowni i Czarzastego. Tyle że nazwisko marszałka Sejmu i lidera Polski 2050 dziennikarz wymawia jako "Kałownia".
Jego goście reagują zakłopotaniem, pytając o kogo mu chodzi. Powtarza nazwisko, tym razem prawidłowo. Z jego przekręcaniem w tej wulgarnej formie zetknąłem się po raz pierwszy w roku 2023, podczas debat nad kształtem list wyborczych antypisowskiej opozycji. Spopularyzował ją w necie były naczelny "Newsweeka" Tomasz Lis.
Hejterzy wciąż na posterunku
Tomasz Lis, wraz ze sporą grupą najgorliwszych zwolenników Donalda Tuska, manifestował niezadowolenie z powodu decyzji Hołowni, aby nie startować ze wspólnych list z Koalicją Obywatelską, a tworzyć z politykami PSL odrębną Trzecią Drogę. Okazało się, że to Hołownia miał polityczną rację, nie Lis i podobni mu fanatycy. Tusk nie zdobyłby pewnie władzy w państwie, gdyby nie dobre rezultaty jego przyszłych koalicjantów.
Potem Hołownia nie wykorzystał faktu, że koalicja jest zależna od głosów jego klubu. Już przy okazji tworzenia rządu mógł dyktować warunki. Wybrał pozycję satelity Tuska, rzadko kiedy różnił się z Koalicją Obywatelską, co uczyniło na koniec jego prezydencką kandydaturę nieczytelną i właściwie zbędną.
A jednak dziś znowu jest na celowniku tych samych hejterów, którzy uderzali w niego w roku 2023. Z jednego powodu: niezgody na odegranie głównej roli w akcji blokowania zaprzysiężenia Karola Nawrockiego. Czy kierował się poczuciem przyzwoitości, czy obawą przed poniesieniem w przyszłości prawnych konsekwencji akcji sprzecznej z konstytucją, odegrał kluczową rolę w wyprowadzeniu Polski z najgroźniejszego polityczno-konstytucyjnego kryzysu.
Jego słowa o zmuszaniu go do "przewrotu", ostatnio podtrzymane przy okazji przesłuchania w prokuraturze, są, gdy się zerknie na social media, kamieniem obrazy dla zastępu rzeczników bezpardonowej wojny z prawicą.
Nie spodziewałem się, że językiem Lisa posłuży się akurat Tomasz Sekielski. Dawno temu w epoce afery Rywina wydawał mi się dziennikarzem zainteresowanym przede wszystkim patrzeniem na ręce każdej władzy. Potem nabrał, jeszcze w TVN, ideologicznej i politycznej wyrazistości. Gdyby nie ta wyrazistość, nie zostałby, po Tomaszu Lisie, redaktorem naczelnym tygodnika "Newsweek", a teraz nie dostałby programu w telewizji publicznej. Ale nie kojarzyłem go ze zniżaniem się do takich karczemnych tricków.
To skądinąd przyczynek do portretu polskiej debaty. Kiedy ostatnio media społecznościowe były zalewane oburzeniem z powodu obrazy, jakiej premier Tusk doznał ze strony polskich kibiców na litewskim stadionie, uznałem samą rozmowę na ten temat za stratę czasu.
Mamy wymagać więcej od kibiców, zwykłych ludzi dających upust swoim emocjom niż - przykładowo - od uważającego się za elitę towarzystwa, które uznało za stosowne wyśpiewywać ośmioliterową inwektywę wymierzoną w główną partię opozycji? Zdarzyło się to na Campusie Polska Przyszłości, który jego organizator Rafał Trzaskowski przedstawiał jako wzorzec z Sevres rozmowy o sprawach publicznych. Śpiewali także znani politycy KO. Mam wrażenie, że to chóralne zawodzenie pamiętamy lepiej niż jakąkolwiek wypowiedź, jaka na tym zlocie liberalno-lewicowej Polski padła.
Skądinąd mamy do czynienia nie tylko z wciąż wzrastającą falą chamstwa. Dostrzegam też utrwalanie się najbardziej absurdalnych form spiskowego myślenia. W latach minionych częściej odwoływała się do nich prawica. Miała poczucie wyalienowania, spychania na boczny tor, więc odreagowywała piętrowymi teoriami.
Dziś rozsadnikiem dzikich wizji jest środowisko Silnych Razem, ale promieniuje ono na zwykłych zwolenników, czasem i polityków obecnej koalicji. Nie mogąc się pogodzić z ośmioma latami rządów prawicy, ani z szybkim kryzysem rządów Tuska po powrocie do władzy, te kręgi kreują wizję PiS-owskiego "głębokiego państwa", które cały czas decyduje bez mała o wszystkim.
Niezdolny do spisków
W niewolę takiego myślenia popadają liberalno-lewicowe media. Oto w Krynicy odbywa się Forum organizowane przez grupę organizacji i stowarzyszeń, z udziałem znanych polityków. "Gazeta Wyborcza" natychmiast ogłasza, że skoro są tam obecni zarówno ludzie PiS i Konfederacji, jak Polski 2050, PSL czy Lewicy, będzie tam dogrywany, pod nieobecność ludzi KO, scenariusz wywrócenia obecnej koalicji.
Organizatorzy z Klubu Jagiellońskiego tłumaczą, że zapraszali także ludzi Tuska i to oni wybrali nieobecność. Nie skutkuje. Dodajmy, że centralnym bohaterem spiskowych teorii stał się już dawno właśnie Szymon Hołownia. Wystarczyło jego jedno spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim. Niefortunne, bo jako reprezentant Trzeciej Drogi marszałek powinien być od początku zdolny do rozmawiania także z prawicową opozycją.
Dodajmy, że Hołownia wydaje się być niezdolny do wywracania czegokolwiek. Ma za sobą w tej chwili, w dziwnej akcji wymuszania na Tusku awansu na wicepremiera dla Katarzyny Pełczyńskiej-Nałęcz najwyżej połowę klubu. I nie wiadomo, po co się w to angażuje, skoro deklaruje rozstanie z partyjną polityką. To osłabia jego siłę rażenia na starcie. Nawet jeśli wypycha go z niej za kulisami Tusk, trudno mu współczuć.
Jeśli ostatecznie w niej zostanie, już nie jako lider Polski 2050 (na urząd komisarza ONZ szanse ma prawie żadne), będzie mało poważnym statystą. Zmuszonym do obserwowania, jak inne partie koalicji podbierają jego dawnych ludzi. Ci ludzie nie pójdą na żaden eksperyment z wymienianiem układu rządowego, bo musiałby się on skończyć wcześniejszymi wyborami, a tego panicznie się boją. Polska 2050 ma w sondażach 1-2 proc. To nie daje im perspektywy na przyszłość.
Są zresztą mentalnie niezdolni do szukania nowych sojuszy. Na ogół podobni do kolegów z KO, w imię czego mieliby z nimi walczyć? W imię projektu odpolitycznienia spółek skarbu państwa? Są też wciąż dogmatycznie antyprawicowi, tego nauczył ich sam Hołownia. Nie poprowadzi ich więc teraz w nowe polityczne przestrzenie.
Sam tego nie potrafi. Owszem, zdarzają mu się zaskakujące wypowiedzi. Historia z udaremnieniem "przewrotu" wytworzyła dziwną więź między nim i nowym prezydentem. Ostatnio marszałek radził koalicji, żeby uzgadniała z Karolem Nawrockim projekty ustaw jeszcze przed ich uchwaleniem. To byłaby kapitulacja, uznanie głowy państwa za swoistą trzecią izbę parlamentu. Na to akurat jakakolwiek koalicja zgodzić się nie może.
Ale równocześnie w większości spraw tak kontrowersyjnych jak łamanie przez koalicję prawa (ostatnio rozporządzenie ministra Żurka dotyczące losowania sędziów), jak ignorowanie Trybunału Konstytucyjnego, czy jak zakusy, aby eliminować z systemu tak zwanych neosędziów, Hołownia głosu nie zabiera. Nie korzysta też z okazji, aby się odróżniać w sprawach, które mogłyby mu zapewnić poklask wśród młodszych wyborców.
To jego posłowie dopuścili do prac sejmowych prezydencki projekt o CPK, łamiąc koalicyjną dyscyplinę. To przedsięwzięcie jest niemal symbolem społecznych aspiracji młodszych Polaków. Hołownia to zrobił, rozwścieczył tym Tuska, a potem tłumaczył, że chodziło mu o to, aby w komisjach wykazać absurdy tej inicjatywy. To podobne słabości i niekonsekwencje zaprowadziły pana marszałka w miejsce, w którym jest teraz.
Piotr Zaremba














