Polska historiografia ma - skądinąd naturalną i nieoryginalną - skłonność do opisywania dziejów świata z punktu widzenia nadzwyczajnych, heroicznych i nieskażonych grzechem dziejów narodu Piastów, bohaterskich powstańców i antykomunistycznych bojowników. Powielany przez media obraz sprawia, że przeciętne polskie dziecko uznaje np. czasy okupacji za czasy nieustającego zrywu, walki, w których nikt nie miał czasu i głowy do niczego innego, niż produkcja granatów, oliwienie karabinów i strzelanie z czego się da do okupantów wszelkiej maści. Jak opowiadają mi znajomi nauczyciele historii - mało co tak dziwi ich uczniów, jak pokazanie gazety z lat okupacji, w której zamieszczano zwykłe reklamy, ogłoszenia drobne o sprzedaży kotów czy lekcjach gry na fortepianie. Nawet jeśli wiemy, że nie da się przez pięć lat zawiesić zwykłego życia w próżni, to podświadomie dziwimy się, że tak właśnie nie było. Podobnie zakłócony jest też obraz stosunków polsko-żydowskich. Wiemy sporo o działaniach Żegoty, o Sprawiedliwych wśród Narodów Świata czy pomocy dla getta. Na drugim biegunie - owszem, zdajemy sobie sprawę z tego, że był ktoś taki jak szmalcownicy, ale uznajemy ich za margines, ot - społeczne męty, bandytów, nie wartych większej uwagi. Z pola widzenia znika nam wszystko to, co działo się między tymi dwoma biegunami. A to - sądząc po tym, co ukazało się w i przy okazji książek Grossa - wystawia niestety wielu Polakom nienajlepsze świadectwo. Niechętna, często nasycona wrogością, obojętność - to była, jak się wydaje, najbardziej rozpowszechniona postawa wobec Holocaustu. Opisy dramatycznych sytuacji, w których uciekających z transportu czy ukrywających się Żydów traktowano jak wyjętych spod prawa, żyjących - choć już właściwie umarłych, takich, których należy się czym prędzej pozbyć, najlepiej przekazując miejscowej żandarmerii czy policji, są zbyt częste, zbyt rozpowszechnione, by móc uznać je za wyjątek od reguły. Oczywiście - należy pamiętać, jaką karą zagrożone były osoby ukrywające Żydów, ale ludzki gest, drobna pomoc, danie jedzenia, czy choćby dobre słowo nie były aż takim ryzykiem, by uznać je za zrozumiale rzadki heroizm. Wiele krytyk Grossa opartych jest na podważeniu jego tezy dotyczącej zdjęcia z Treblinki. Rzeczywiście, dziennikarskie dochodzenia, przekonująco obalają twierdzenie, że jest to zdjęcie miejscowych chłopów przyłapanych na przekopywaniu pozostałości po obozie zagłady. Bez wątpienia - taka wpadka jest dla autora co najmniej bolesna, a rozumiem tych, którzy powiedzą o niej coś mocniejszego. Problem w tym, że obalając tezę o sytuacji, w której zrobiono zdjęcie, wielu "odfajkowuje" cały problem. A jest on niebagatelny. Wszystkie, i współczesne, i historyczne opisy tego, co działo się na terenie po-obozowym, dowodzą, że kwitł tam regularny "przemysł wydobywczy". Setki, tysiące osób plądrowały popioły w poszukiwaniu złotych zębów i pożydowskiej biżuterii. Czy można powiedzieć, że to zachowania osób pozbawionych przez wojnę moralnych hamulców? Że nie ma to nic wspólnego z antysemityzmem, niechęcią czy choćby obojętnością wobec losu Żydów? Można by, gdybyśmy znali podobne świadectwa z polskich pól bitewnych, czy grobów partyzanckich czy powstańczych. O dziwo jednak - takich świadectw nie ma. Trudno oprzeć się wrażeniu, że te niepoświęcone groby żydowskie traktowane były jednak szczególnie, że fakt, kto w nich spoczywał, miał ogromne znaczenie, że zobojętniał i czynił je znacznie bliższymi "kopalni" niż "cmentarzowi". To, że Gross ma tendencję do selekcji informacji i dopasowywania ich pod z góry ukutą tezę, że sięga po łatwe - zbyt łatwe uogólnienia, to jedno, ale to nie znaczy, że nie powinniśmy mierzyć się z naszą, nie zawsze piękną, heroiczną i pomnikową przeszłością i zakrzykiwać wszystkich tych, którzy odzierają ją z mitów.