Czy Polacy obudzą się z "małej stabilizacji"?
Nawet jeśli zakusy władzy na stację TVN (i wolność prasy w ogóle) - głośna ustawa medialna, nieprzedłużanie koncesji przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji - okażą się kozą, którą w dogodnym momencie się wyprowadzi, żeby czarować publiczność, że autokraci tak naprawdę są demokratami, z trzech powodów nie można przejść obok tej sprawy obojętnie.
Po pierwsze jest to dowód na to, że "Budapeszt w Warszawie" (podporządkowanie sądów, wszystkich instytucji, mediów) to wciąż aktualny projekt, który Jarosław Kaczyński chciałby dokończyć. W tym celu objeżdża Polskę z Nowym Ładem, w tym celu pozoruje walkę z "łyżeczką nepotyzmu" we własnych szeregach, w tym celu ceruje kim się da sejmową większość i w tym celu - akurat w chwili powrotu Donalda Tuska - straszy swoich działaczy, że trzeciej kadencji może nie być.
Po wtóre, jeśli w rozgrywce politycznej z nową administracją USA (chodzi przecież o amerykański koncern medialny) używa się takiej karty, to znaczy, że polska dyplomacja ma wdzięk i umiejętności Nikodema Dyzmy z konkursu na fordansera. Nie dość, że jesteśmy skłóceni z Zachodem (kwestie praworządności i praw mniejszości nie schodzą z europejskiej agendy), nie istniejemy jako podmiot, z którym ktokolwiek się liczy, to jeszcze - po upadku populistycznej prezydentury Donalda Trumpa - postanowiliśmy ponownie "wstać z kolan", czyli upaść na głowę.
A po trzecie trzeba powiedzieć brutalnie, że jesteśmy świadkami kolejnego - słusznego, a jakże! - wzmożenia, które ani nie osłabi rządzących, ani nie wzmocni opozycji, a zwłaszcza nie wpłynie otrzeźwiająco na uczestników debaty publicznej, którzy rozpuścili się w "małej stabilizacji" (w wygodnej obojętności, relatywizmie moralnym, bezpiecznym oportunizmie, które to zjawiska Tadeusz Różewicz opisał w dramacie "Świadkowie albo nasza mała stabilizacja" z 1962 roku, Kazimierz Wierzyński w wierszu "Stabilizacja" z 1968, Zbigniew Herbert w utworze "Pan Cogito o postawie wyprostowanej" z 1974 i Stefan Kisielewski w przypisywanym mu anegdotycznym zdaniu o urządzaniu się w - pisząc eufemistycznie - przykrym miejscu).
To zresztą ciekawe, że - znów narzuca się cytat z literatury, tym razem ze Stanisława Grochowiaka - "bunt się ustatecznia". Dziś już nie ma śladu po wielkich manifestacjach Komitetu Obrony Demokracji, które były naturalną reakcją na łamanie konstytucji, ucichły pełne pasji przemowy podczas protestów sądowych ("stłumionych" dwoma taktycznymi wetami prezydenta Andrzeja Dudy), mało kto pamięta efektowne protesty Obywateli RP, a niedawne przemarsze Strajku Kobiet ustąpiły miejsca wakacyjnym przemarszom rodaków po plażach i promenadach, bo stęsknili się za wolnością... od maseczek. Czy to wszystko odcisnęło jakieś piętno? Owszem, moralnego zwycięstwa i smutnej nieskuteczności.
Ale ten kij ma dwa końce. O ile ci, którzy od pierwszych dni rządów Prawa i Sprawiedliwości krzyczeli (zasadnie) o konsekwencjach budowy systemu autokratycznego, niszczenia trójpodziału władzy, przejmowania mediów publicznych, obezwładniania Trybunału Konstytucyjnego, a dziś przełykają gorycz, bo żaba (prawie) się ugotowała, o tyle ci, którzy wówczas nawoływali, by "nie straszyć PiS-em", i upowszechniali wygodny symetryzm, właśnie przeżywają swój szok w związku z ustawą medialną. To nie tak miało być, przyjaciele - zdają się mówić i popadają w śmieszność, którą sami wytykali weteranom opozycyjnych wydarzeń sprzed lat. Ciekawe, czy byliby gotowi teraz mówić: wprawdzie próbuje się kneblować stację telewizyjną, ALE za to poprzednicy jedli ośmiorniczki i używali brzydkich wyrazów?
Jaki z tego wniosek? Że czas na poważną politykę i reaktywację sprawczości. Donald Tusk, który na pierwszym planie stawia fundamentalne wartości demokratycznego państwa prawa i chce przekonać suwerena, by przestał oglądać się na kolejnych zbawców oraz wierzyć w leśne duszki, będzie musiał zmierzyć się także z największą ludzką namiętnością, czyli ignorancją. Być może najtrudniejszym zadaniem nowego szefa Platformy (i całej opozycji) będzie nie tyle przekonanie politycznych partnerów do jakiejś formy zjednoczenia, ile właśnie wyrwanie drzemiących wyborców z letargu "małej stabilizacji". Żeby nie skończyło się tak, jak we wspomnianym już wierszu Wierzyńskiego, który przytaczam w całości jako puentę (albo przestrogę):
"Zaaklimatyzujemy się / Zaaprowidujemy się / Postarzejemy się / Przyzwyczaimy się. // Wszystko się jakoś zabliźni / W naszej pijanej ojczyźnie / Na ranach pajęczyna / w dziurawych ścianach mech / Minie jeden miniony okres / Jedna kolejka / Minie drugi miniony okres / Setna kolejka / Mała stabilizacja / Wielka kapitulacja / Aklimatyzacja / Racja racja / Śmiech.".
Przemysław Szubartowicz