"Wprawdzie opuszczenie UE nie jest dziś realne, ale trzeba robić wszystko, by przygotować Polaków do tego rozwiązania, chyba że głęboka reforma umożliwi powrót do realnej europejskiej wspólnoty" - to pointa felietonu Bronisława Wildsteina w ostatnim tygodniku "Sieci". Wcześniej publicysta opisuje Unię jako "twór zdegenerowany i oligarchiczny". Tytuł tekstu "Wizyta namiestnika" odnosi się do pojawienia się w Polsce szefowej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen, przywożącej i zarazem nie przywożącej nam pieniądze na Krajowy Plan Odbudowy. Felieton krytykuje mocno rząd Morawieckiego za wdanie się w targi z unijną biurokracją. Jest w nim żal do prezydenta i premiera, że traktują besztanie Polski przez von der Leyen za coś oczywistego. Co po kamieniach milowych? Podobne tony brzmią w obszernym tekście Rafała Ziemkiewicza w "Do Rzeczy". Ten z kolei zaczyna tak: "Rząd PiS dokonał zdumiewającej wolty zaprzeczając wszystkiemu, co głosił i w imię czego jego wyborcy wybaczają od lat oczywiste niedostatki sanacyjnego modelu sprawowania władzy. Krajowy Plan Odbudowy to kapitulacja!". Tytuł tekstu jest jeszcze bardziej dosadny: "Wyprzedaż niepodległości". Tekst Ziemkiewicz zmierza do wykazania, że związek Polski z Unią prowadzi donikąd. Rzecz w tym, że ten autor, niesłusznie opisywany jako związany z PiS, stawiał sprawę wyjścia z UE na porządku dziennym już wielokrotnie. Tymczasem Wildstein owszem, krytykował unijne mechanizmy i kibicował rządowi, ilekroć ten okazywał asertywność. Ale mam wrażenie, że wezwanie do przygotowywania polexitu pojawiło się u niego po raz pierwszy. Brak w tym konkretnego scenariusza. A jednak... Czy to coś znaczy? Jest jasne, że na wezwaniach do wojowniczości wobec UE kapitał polityczny zbijał w świecie polityki Zbigniew Ziobro. Teraz spiera się z premierem, na co w istocie godził się polski rząd, a o czym ministrowie dowiedzieli się później. Skądinąd nie posuwa się aż tak daleko jak Ziemkiewicz i Wildstein. Za to znamienny jest swoisty bunt Marka Suskiego. Ten nie ukrywa swojej krytyki kamieni milowych, które poznał dopiero teraz. Ma pretensje, że Unia chce w tych kilkuset warunkach decydować o wszystkim: od nowych podatków po zmiany w sejmowym regulaminie. Używa bardzo mocnego języka porównując Unię do Stalina. Suski nie jest zbyt poważany, ale przecież to mainstreamowy pisowiec, wypełniający zwykle bez szemrania wolę prezesa Kaczyńskiego. Czy tak jest w tym przypadku i czemu miałyby te jego sprzeciwy służyć? I co na to szeregowi posłowie i działacze PiS? Rząd Morawieckiego w pułapce Obrazowo pułapkę w jaką wpadł rząd i PiS opisuje nie tylko Ziemkiewicz, ale i (w "Sieciach") Jan Rokita, ten skądinąd bez tak radykalnych konkluzji. Uzyskanie środków na KPO miało być sukcesem Morawieckiego. Ale do tej pory mówiono głównie o zatrzymaniu zmian w sądownictwie. Teraz pojawiła się cała lista warunków, w tym tak szokujących jak podwyższenie wieku emerytalnego. Przecież Zjednoczona Prawica ogłosiła cofnięcie tej innowacji rządu PO-PSL za swój główny sukces. Na dokładkę Rokita zwraca uwagę na niejasny mechanizm. W istocie Komisja Europejska może pod dowolnym pretekstem w każdej chwili wstrzymać napływ tych środków. To da natychmiast euroentuzjastycznej opozycji okazję do oskarżeń. Opozycji, która (ma się rozumieć poza Konfederacją) z kolei samą dyskusję z warunkami Unii uważa za bluźnierstwo. Oczywiście gdyby rząd zdecydował się na przepychanki z Unią, nie byłby bez szans w pozyskiwaniu Polaków. Czy są oni gotowi - przykładowo - na opodatkowanie aut z silnikami spalinowymi? Chyba nie. W momencie, kiedy pojazdy elektrycznie to wciąż luksus? No ale rząd Morawieckiego postawił na granie KPO w swojej propagandzie. I to się sypie. Nie wiemy, jak daleko gotów jest teraz na nową narrację. Przecież zawsze może usłyszeć: "Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało". Dochodzi do tego ponura lekcja z całkowitego skrywania tych warunków przed wyborcami, a nawet przed politykami, także z własnego obozu. To nie jest lekcja przejrzystości, nawet gdyby uznać warunki Unii za słuszne. Nie zostały one poddane choćby szczątkowej debacie. Na razie urzędnicy tego rządu opowiadają różne rzeczy. Czasem przedstawiając kamienie milowe jako niewiążące zalecenia, albo wręcz pomysły samego rządu. A czasem jak minister Łukasz Schreiber demonstrując niezadowolenie, które trzeba jednak powściągnąć "w imię wyższych racji". Skąd ta postawa Unii? Według Rokity Komisja Europejska chciała wykonać jakiś gest wobec Polski, ale przelękła się opozycji w europarlamencie, gdzie lewica i liberałowie już zbierają podpisy pod wnioskiem o odwołanie słabszej niż w momencie wyboru von der Leyen. Coś w tym zapewne jest. Niemniej trudno nie odnieść wrażenia, że Unia próbuje stworzyć całkiem nowy mechanizm. Do tej pory wstrzymywanie pieniędzy było czymś wyjątkowym. Teraz sama groźba finansowych blokad ma służyć wymuszaniu określonej polityki. Czy tylko dlatego, jak powiedział w Polsacie Ignacy Morawski z "Pulsu Biznesu", aby przekonać wyborców z krajów bogatszych takich jak Holandia czy Niemcy, że warto takich transferów dokonywać? A może jednak w imię federalistycznego projektu, który zacznie się realizować bez zmiany unijnych traktatów? Gdzie dziś jesteśmy? To z kolei postawi przed polską prawicą pytanie o granice zgody na to. Będzie też po części spór o samą treść polityki, jak w przypadku owych "represji" wobec diesli. Przecież Parlament Europejski już obwieścił, że życzy sobie aby do roku 2035 zastąpił je napęd elektryczny. "KPO wygeneruje ogromne obciążenie dla gospodarki, a zarazem obniżenie poziomu życia, z takim trudem osiągniętego po roku 1989" - pisze Ziemkiewicz. Zapewne nie dotyczy to każdego z kamieni milowych. Ale jesteśmy na dyskusję o tym skazani. Sama rewolucja energetyczna oznacza potężne koszty społeczne. Czy bunt Wildsteina z jednej strony, a Suskiego z drugiej, nie zapowiada trwalszych zmian? Opozycja wmawiała PiS-owi polexitowe intencje od lat. Sądzę, że Jarosław Kaczyński długo nie miał takiego planu wierząc, że wystarczy w Unii wierzgać. Możliwe, że teraz jego pole manewru zacznie się zawężać. Na dobrą sprawę nie wiemy, co sądzi o kamieniach milowych. Wypowiedział się tylko o warunku dotyczącym likwidacji Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. A on akurat zszedł nagle na dalszy plan. Wiemy, że przygniatająca część polskiego elektoratu była zawsze za Unią, jako ogólną zasadą. Ale ostatnio badań takich nie przeprowadzano. Nie pytano tym bardziej Polaków o kamienie milowe. Dochodzi do tego nasza ocena elit europejskich w kontekście wojny Rosji z Ukrainą. Wyraźnie pogłębia się różnica zdań między częścią państw naszego regionu i Zachodem. Wizyta Scholza i Macrona w Kijowie tylko chwilowo ją klajstruje. Czy istotnie "wartości europejskie" brzmią dziś równie przekonująco jak powiedzmy przed rokiem? Może więc jest miejsce na nowe trendy, na trwalszą zmianę po prawej stronie? Może wystąpienie Suskiego to rodzaj buntu, a może Kaczyński sonduje poprzez niego opinię publiczną? Na razie zachowując możliwość gry na kilku fortepianach. Na koniec moja krótka refleksja. To jest kwadratura koła. Rozumiem argument ministra Schreibera, który tak skomentował kamienie milowe: "albo droga z Europą i wolnym światem, albo współpraca z Rosją". To była przez laty także moja racja. Na ile jest nadal? Nie chcę federalnej Europy. Potrzeba nowych bilansów i obrachunków.