Czy na kongresie PiS góra urodzi mysz?
Rozmach, z jakim organizowany jest kongres programowy Prawa i Sprawiedliwości w Katowicach, skrywa realne problemy polityczne, brak wizji i pustkę programową tej partii. Dziś opozycję spaja tylko jedno hasło: "jesteśmy anty-Tusk". Mało, jak na tak duże pragnienie powrotu do władzy.

Jarosław Kaczyński ma wielki apetyt na ponowne rządzenie w Polsce, marzy o samodzielnej większości i szybkiej zemście, ale niewiele wskazuje na to, by ten scenariusz za dwa lata się spełnił. PiS wprawdzie zrobiło wiele, by podnieść się po utracie władzy w 2023 roku, jest wzmocnione przez zwycięstwo Karola Nawrockiego, wyłoniło grono potencjalnych liderów i następców obecnego prezesa, ale musi się mierzyć z dwoma bardzo poważnymi politycznymi problemami.
Już nie mówiąc o tym, że w nowym sondażu Ogólnopolskiej Grupy Badawczej Koalicja Obywatelska notuje niemal 10-procentową przewagę nad PiS.
Prawicowy "dziaders"
Po pierwsze, na prawo od największej dziś partii opozycyjnej pojawiły się dwie formacje, na które Kaczyński - wbrew obiegowej opinii - nie ma dobrego pomysłu.
Może oczywiście atakować Konfederację, dezawuować Sławomira Mentzena, liczyć na rozbicie tej partii, ale w ten sposób nie uda mu się uwieść antysystemowego, zradykalizowanego elektoratu libertariańskiego, dla którego jest prawicowym "dziadersem" i nieznośnym socjalistą.
Na końcu i tak będzie musiał dogadać się z dzisiejszymi "anarcho-liberałami" spod znaku "darwinizmu społecznego", bo w przeciwnym wypadku pozostanie w opozycji. A im więcej padnie złych słów, tym pamięć o nich będzie wzmagać polityczne różnice i wzajemny chłód.
Może też Kaczyński posługiwać się Robertem Bąkiewiczem i dawać mu przestrzeń, by atakował władzę pełnymi nienawiści opowieściami o "chwastach", które "trzeba z polskiej ziemi powyrywać i napalm na tę ziemię rzucać, żeby nie odrosły". Ale w ten sposób będzie się raczej narażać na zarzuty o podżeganie do realnej przemocy i nie przekona wyborców Grzegorza Brauna, którym bardziej imponuje antysemicki rys tego radykała, niż hejterskie maniery byłej twarzy Marszu Niepodległości.
Z pewnością nie będzie to też atut dla wicemarszałka Sejmu Krzysztofa Bosaka, który ma wizerunek kulturalnego narodowca z poważnymi aspiracjami politycznymi. Zresztą z nim - jak wieść niesie - rozmawia już prezydent Karol Nawrocki. I nie są to bynajmniej rozmowy, podczas których czczone jest przywództwo prezesa PiS na prawicy…
W prawicowym tyglu
W tym prawicowym tyglu personalno-emocjonalnym, w którym pośród prawdziwych napięć ścierają się frakcje, trudno o realną jedność. Przemysław Czarnek naznaczony przez Kaczyńskiego na stanowisko premiera z pewnością nie jest faworytem Mateusza Morawieckiego, który z kolei nie jest ulubieńcem ani Zbigniewa Ziobry, ani Jacka Sasina. Itd.
Jeśli za dwa lata po wyborach miałaby powstać wielka koalicja złożona z PiS, Konfederacji i partii Brauna, jedynym wspólnym mianownikiem - patrząc z dzisiejszej perspektywy - byłoby hasło "jesteśmy anty-Tusk". O ważne kwestie programowe trwałyby kłótnie podobne do tych, które przez ostatnie lata obserwujemy w łonie obecnej władzy.
Drugim zasadniczym problemem PiS jest właśnie program. A właściwie jego brak w formie nowatorskiej. I nieobecność wizji. Bo trudno klepanie antyimigranckich i antyeuropejskich formułek nazwać wizją.
Gdy Kaczyński szedł do władzy w 2015 roku, niósł na sztandarach rewolucję społeczną w postaci 500+, do czego później dołączył wielką opowieść o inwestycjach prorozwojowych. Wprawdzie demografia się nie poprawiła, lecz pogorszyła, a poziom inwestycji w stosunku do PKB podczas ośmiolecia rządów PiS malał, a nie rósł, ale sama narracja o "dobrej zmianie" wystarczyła, by społeczeństwo odsunęło od władzy "liberałów", którzy podnosili wiek emerytalny, żeby ratować przyszłość.
Wraca stare
Dziś z tej rewolucyjnej opowieści o upominaniu się o lud wykluczony z procesu transformacji nie zostało nic. Doszła też świadomość, że ciężko będzie licytować się na "dary" przy konieczności łatania dziury budżetowej.
PiS na razie nie ma żadnego nowego pomysłu, co zresztą dość sprytnie będzie rozmywać podczas wielkiego kongresu w Katowicach. Jeśli partia musi organizować aż 130 paneli (a tak śmiała się ze 100 konkretów KO), by wykuwać zręby programu na wybory, to znaczy, że jest to zasłona dymna, która ma ukryć realną pustkę. A z pustki trudno będzie wyłonić nośne hasła i wyborcze emocje. Nawet jeśli się takie pojawią, to w 2027 roku mogą być już dawno przebrzmiałe.
Natomiast jeśli o naprawie rynku medialnego w Polsce będą rozprawiali ludzie, którzy doprowadzili do upodlenia media publiczne, zaś o naprawie sądownictwa ci, którzy je zdewastowali, to nie da się wiarygodnie potem przekonywać suwerena, że nadchodzi nowa jakość. Bo to po prostu wraca stare.
Przemysław Szubartowicz














