Zacznę od cytatu z jednego z tuzów antypisowskiej publicystyki Wojciecha Sadurskiego (pozdrawiam serdecznie!), który pisze tak: "Koalicja z Konfederacją? Zatkać nos - i trudno. To nie czas na pięknoduchostwo". Myślę, że jego podejście dobrze oddaje nastroje większościowej dziś części obozu antypisowskiego. A teraz mała analogia sprzed paru lat. Znam dość dobrze pewnego dziennikarza, który akurat w okolicach wyborów 2015 przechodził z jednej redakcji do innej. Jego stara gazeta należała do takich - powiedzmy - mniej ideologicznie nagrzanych. Nowe medium, które zaprosiło go na swoje łamy, było zaś wykwitem środowiska przekonanego o swej wyjątkowości i szczycącego się (oczywiście) ostentacyjnym "antypisizmem". Nieszczęśnik ów nie wiedział jeszcze, jak to działa i zaproponował swojej nowej redakcji, że zrobi wywiad z kluczowym politykiem w nowym pisowskim rządzie. Myślał - naiwniak - że poklepią go za to po plecach i pochwalą. Zamiast aplauzu przełożonych, trafił jednak na milczenie. Dopiero po paru dniach został wezwany przed oblicze i usłyszał, że "jest zgoda na to, by tę rozmowę zrobił". Nasz bohater nie bardzo początkowo chwytał, co do niego mówią. "Nie, nie, ten pisowiec się jeszcze nie zgodził na rozmowę, ale zapytam. Jest szansa.. " - tłumaczył. Spojrzeli na niego jak na idiotę. Dopiero po chwili dotarło do niego, że oni mu mówią, że to REDAKCJA ZGADZA SIĘ, żeby pisowski wicepremier udzielił im wywiadu. I że generalnie to jest z jej strony olbrzymie ustępstwo, bez mała rewolucja i akt dobrej woli. Faktycznie, był to w ciągu minionych ośmiu lat jedyny wywiad z przedstawicielem rządu Zjednoczonej Prawicy na łamach tego szacownego periodyku. Przypomniała mi się ta historia ostatnio w nieco innym kontekście. Tym razem chodzi o toczoną przez medialne i opiniotwórcze otoczenie antypisu mikrodebatę na temat tego, czy wolno po wyborach zrobić Donaldowi Tuskowi koalicję z Konfederacją. Schemat myślenia jest tu bardzo podobny. Antypisowców ani przez sekundę nie zajmuje pytanie czy partia Mentzena i Bosaka będzie w ogóle skłonna związać się z obozem liberalnym jakimkolwiek politycznym mariażem. To ani trochę nie jest przedmiotem dyskusji! Mamy za to wielki spór o to, czy w obliczu "gry o wszystko", liberałowie powinni "zatkać nos" i dogadać się z Konfą. Czy jednak odrzucić tę pokusę z poczuciem moralnego obrzydzenia? Ten sposób postrzegania rzeczywistości zupełnie mnie w medialnym otoczeniu antypisu nie dziwi. Każdy, kto zna te klimaty trochę lepiej, ten wie, że polscy liberałowie uważają, iż te osiem lat PiS-u u władzy to jest jednak "wypadek przy pracy". Wybryk natury, który - prędzej czy później - musi się zakończyć. A zakończy się dlatego, że to oni - liberałowie są jedynymi i prawowitymi dziedzicami władzy politycznej w Polsce. Ta władza należy im się z racji lepszego urodzenia, wyższych kwalifikacji moralnych oraz merytorycznych. A wszystko - cała logika politycznych zdarzeń - zmierzać musi w dłuższym okresie w takim właśnie kierunku. Wychodząc z takich założeń liberalni publicyści, aktywiści i komentatorzy nie uważają więc, że to oni powinni się do czegokolwiek dopasowywać. Zwróćcie już choćby uwagę na oburzenie z jakim spotkał się sam Tusk "dopasowując" swój przekaz do ogólnych poglądów większości polskiego społeczeństwa na temat migracji. Na tej samej zasadzie 95 proc. liberalnego komentariatu żyje w przeświadczeniu, że to wyłącznie od nich - liberałów i prawowitych dziedziców prawionej władzy politycznej w Polsce - zależy, czy powstanie rząd opierający się o głosy Konfederacji. Ich zdaniem, gdy tylko taka zgoda będzie, jeśli antyPiS zechce, to szast prast. I gotowe. Konfa i jej politycy nie będą się przecież posiadali ze szczęścia, że dostąpił ich taki zaszczyt. I zaraz przybiegną do Tuska, Hołowni i Kosiniaka. Na klęczkach! Pełni wdzięczności za to, iż będą mieli teraz honor wspólnie pracować. Oj, pomylić się nasi liberałowie mogą! I to bardzo! Albo inaczej - bardzo bym się zdziwił, gdyby Sławomir Mentzen i Krzysztof Bosak tak ochoczo poszli na współpracę powyborczą ze środowiskami, które wciąż nawet nie ukrywają, że się nimi po prostu brzydzą. A jeśli już mieliby podać im rękę, to w grubej rękawiczce. I z wielkiej wielkopańskiej łaski. Rafał Woś