Czekanie na "całą władzę" w podzielonym kraju
Czy po "czekaniu na naszego prezydenta" będziemy mieli "czekanie na nasz rząd"? Czekanie wypełnione totalnym konfliktem nadal blokującym działalność ustawodawczą parlamentu, wymiar sprawiedliwości i wszystkie inne wymiary istnienia polskiego państwa. I to w dodatku w obecnej sytuacji geopolitycznej (ważące się losy Ukrainy, pogłębiająca się nieprzewidywalność Trumpa, rozdzierające Amerykę wojny oligarchów), w której lepiej byłoby, aby polskie państwo jednak istniało.

Ustawka na "elity" i "lud" znów się "przyjaciołom ludu" udała. Poszedł w to Kaczyński, który żeby osłonić Nawrockiego przedstawił tym razem siebie i Lecha Kaczyńskiego jako dziecięcych chuliganów z Żoliborza uczestniczących w "ustawkach" ("nie potrafię policzyć, ile razy byłem we wczesnej młodości, a nawet dzieciństwie, pacjentem pogotowia ratunkowego. Nie dlatego, że się wywracałem na ulicy…", "Lech Kaczyński też w tego rodzaju ustawkach, znaczy bójkach, brał udział").
Powiedział to ten sam Jarosław Kaczyński, który przez wszystkie wcześniejsze lata nazywał Tuska "wychowankiem podwórka", a samego siebie i brata przedstawiał jako wielopokoleniowy wytwór inteligenckich elit ("nie bardzo nadaję się na Tuska. Nie wychowałem się jednak na podwórku, jak on sam przyznaje, ale w trochę lepszych miejscach", wywiad dla Faktu, 2007).
W tę samą ustawkę "ludu" kontra "elity" poszła lewica Zandberga, który nadal uważa, że wykończenie "libków" warte jest choćby rządów "gaśnicowej koalicji" (PiS przesunięte jeszcze bardziej na prawo, Konfederacja, Braun).
Nie zdołał się tej ustawce wymknąć Trzaskowski i jego sztab (nie był najlepszym kandydatem, żeby się jej wymknąć). Teraz mamy kolejną fazę konfliktu.
Komu "cała władza"
Najpierw przez osiem lat mieliśmy "całą władzę w rękach Kaczyńskiego" (choć nadal "przeszkadzali mu w rządzeniu" sędziowie, przedsiębiorcy, samorządy, miasta…). Potem mieliśmy "czekanie na zmianę prezydenta" (czekał rząd Donalda Tuska i wspierająca go lub przeszkadzająca jemu i sobie nawzajem koalicja), teraz będziemy mieli "czekanie na zmianę rządu".
Po roku 2023 prezydent Andrzej Duda był w stanie sparaliżować działalność ustawodawczą nowej władzy (wetowanie ustaw lub wysyłanie ich na wieczne odpoczywanie do wypełnionego politykami Zjednoczonej Prawicy Trybunału Konstytucyjnego - od ustaw naprawczych TK i KRS, po ustawę obniżającą składkę zdrowotną czy przywracającą prawo do głosowania korespondencyjnego Polakom mieszkającym poza krajem), a Jarosław Kaczyński zdołał za pomocą kontrolowanych przez siebie instytucji i ludzi awansowanych przez PiS w tych instytucjach utrzymać konflikt polityczny na tym samym, a nawet wyższym poziomie w porównaniu z ośmioma latami własnej władzy.
Uderzało to skutecznie w legitymizacją Tuska jako "księcia pokoju", potrafiącego "skleić Polskę", a jeśli chodzi o "konflikt" mającego jedynie dokonywać precyzyjnych "rozliczeniowych" cięć na kierowniczych gremiach Prawa i Sprawiedliwości.
Własne winy Tuska i koalicji
Tusk, rząd, koalicja nie mogły rządzić tam, gdzie Duda i instytucje wciąż kontrolowane przez PiS im to utrudniały lub uniemożliwiały, jednak nie wszystkie błędy rządu i koalicji wynikały z tych blokad. Deklaracje premiera i rządu dotyczące deregulacji i zrestartowania polskiej gospodarki pojawiły się masowo dopiero przed pierwszą turą prezydenckich wyborów (po półtora roku istnienia rządu), a nawet pomiędzy pierwszą i drugą turą, kiedy już było wiadomo, że polityczny plan koalicji się sypie, a wybory będą jednak "na żyletki".
Do "braku sprawczości" przyczyniła się radykalizacja zasady jednoosobowego uprawiania polityki przez Tuska, jego pogłębiająca się "strategia solisty". Tam jednak, gdzie nawet solista potrzebował chóru, także koalicja dała z siebie bardzo wiele, by przekonać swoich wyborców, że głosowanie na poszczególne jej nurty było błędem.
Przypomnijmy, że w 2023 roku wyborcy każdej z koalicyjnych partii głosowali i na nią, i na koalicję w całości. Należało z tego wyciągnąć wniosek, że nawet progresywnie wyborcy Lewicy i nawet konserwatywni wyborcy PSL zadowoliliby się kompromisami (minimalnymi choćby kompromisami, tym bardziej, że wetowanymi lub zamrażanymi przez Dudę, więc ryzyko "nieodwracalnego błędu" byłoby małe), po których zawarciu każda partia mogłaby powiedzieć: "coś zrobiliśmy i coś możemy zrobić w stosunku do rządów Kaczyńskiego - jeśli np. wybierzecie odblokowującego nasze działania prezydenta - chcecie więcej Lewicy w koalicji, zagłosujcie na nas w 2027 roku w większej proporcji, chcecie w koalicji więcej ostrożnego konserwatyzmu, zagłosujcie w 2027 roku na Trzecią Drogę").
Tymczasem takich kompromisów nie było ani w sprawie aborcji, ani w sprawie związków partnerskich, ani w sprawie mieszkań dla młodych Polaków (w jakiej proporcji pomóc im w kupnie własnych mieszkań, w jakiej proporcji wspierać budowę mieszkań pod wynajem), ani w sprawie obniżki składki zdrowotnej dla przedsiębiorców, gdzie w dodatku doszło do zawarcia dwóch koalicji w poprzek "koalicji 15 Października": "pisolewu" ze wsparciem Dudy i cichej koalicji KO, TR z Konfederacją, która w zamian za wprowadzenie paru własnych poprawek umożliwiła przejście ustawy przez parlament poprzez wstrzymanie się Konfederatów od głosu.
Podzielony "lud" i "elity"
To wszystko nie zniszczyło elektoratu liberalnej Polski, nie oddało całego rządu polskich dusz ponownie w ręce PiS czy "antysystemowców" Mentzena, Brauna, Zandberga. Polska nadal jest podzielona pół na pół wedle kryteriów ideowych, społeczno-ekonomicznych, stosunku do liberalnego Zachodu, stosunku do Ukrainy i Rosji, stosunku do własnej nauki i pracy. Jednak zdemobilizowało to elektorat liberalny (od socjaldemokratów po liberalnych konserwatystów) w wystarczającym stopniu, by przegrał prezydenckie wybory, na drugą połowę kadencji pozbawiając koalicję wielu narzędzi skutecznego rządzenia.
I to jest prawdopodobnie przyczyna porażki Trzaskowskiego ważniejsza, niż sam tylko bełkot na temat "elit" i "ludu". "Ludu", który zdaniem jego populistycznych przyjaciół i manipulatorów z lewa i prawa, woli podobno chuligaństwo od bezpieczeństwa, pseudokibicowskie ustawki od "kompromitującej" znajomości paru języków. "Ludu", który ponoć woli życie zbudowane na sumie rozmaitych zasiłków i roszczeń od "kapitalistycznej" pracy na swoim, od "kapitalistycznego" przywiązania do własności, od "kapitalistycznej kultury zap...dolu" (polegającej na uczeniu się w szkole matematyki, polskiego i języków obcych, zamiast spędzania czasu sam na sam z oceanem hejtu i porno we własnym smartfonie).
Szczęśliwie, nawet jeśli chodzi o stosunek do tych wartości i antywartości, zarówno polski lud, jak i polskie elity są podzielone.
Cezary Michalski