Wniesienie "na rympał" projektu ordynacji, jego siłowe wprowadzanie pod obrady Sejmu i forsowanie szaleńczo ostrego tempa prac nad ustawą - to można było PiS-owi wybaczyć. Podobnie jak opozycji obstrukcję i wychodzenie z głosowań. Do tego momentu zachowania obu stron były naszą zwykłą i typową polityczną przepychanką. Potem zjednoczone siły SLD, PSL i Platformy sięgnęły po całkiem finezyjny manewr zorganizowania wysłuchań publicznych i zaczęło się robić gorąco... Koalicji, która przyzwyczaiła się już do smakowania wyłącznie zwycięstw, nagle zajrzała w oczy wizja nieuchwalenia ordynacji. Popadła więc w lekki obłęd, a obłęd zrodził mocno jakobińskie metody postępowania. Zmiana składu komisji, odwołanie jej szefa, a potem wysłuchań - to już pachniało absurdem. Nie chcę sięgać po wielkie słowa i oskarżać rządzących o łamanie demokracji. Ale fakt jest faktem, że wysłuchania publiczne zachwalano jako ucieleśnienie demokratycznych ideałów, dopuszczenie do głosu ludu, danie maluczkim prawa wypowiedzi - takie nasze małe "vox populi, vox Dei". Skoro jest prawo, które daje obywatelom i ich organizacjom przynajmniej pozorną możliwość współdecydowania o losach państwa, skoro jest chwilowa większość, która takie rozwiązanie przegłosowała, to nierespektowanie faktów i wycofywanie się z podjętych już decyzji wygląda naprawdę fatalnie. "Jak robimy rewolucję, to głowy muszą spadać" - tłumaczył mi w sejmowych zakamarkach jeden z posłów rządzącej siły narodu. Choć i on ściszonym głosem przyznawał, że nie jest pewien, czy rewolucyjny zapał i ideały mają w tym przypadku wielki sens. Wygląda na to, że PiS nową ordynację traktuje niczym wunderwaffe - broń, która spełni dwa zadania. Po pierwsze pozwoli w sojuszu z Lepperem i Giertychem wygrać wybory i po wtóre wepchnie Platformę w ramiona SLD. To z kolei pozwoli PiS-owi demonstrować święte oburzenie i mówić o tym że PO ukazało niniejszym swą "prawdziwą twarz". Nie wiem co prawda, w czym Olejniczak jest gorszy od Leppera, ale niech tam PiS-owi będzie. Tyle, że nie mam pewności, czy ten przemyślny plan nie spali na panewce. Jeśli Platforma zamiast sięgać po sojusz z Sojuszem, wejdzie w koalicję ze skazanymi zazwyczaj na pożarcie małymi komitetami lokalnymi, a w dodatku uda jej się propagandowy zabieg przekonania elektoratu, że naprzeciw parazamordystycznej władzy staje siła prawdziwie "obywatelska", to kto wie, czy aby na pewno w wyborczą noc szampany znów będą strzelać przy Nowogrodzkiej.