To oczywiście zmienia w polskiej polityce niemal wszystko. A jak zmienia? Wszystko zależy od tego, jak nominacja Tuska zostanie przyjęta w polskich mediach. Jaka - używając modnego języka - narracja zwycięży. Czy zwolenników Platformy czy jej przeciwników. To jest bój najważniejszy. Zacznijmy od tych pierwszych. Narracja PO jest już podana na tacy - teraz będzie wtłaczana do głów. Że to wielki sukces Polski i samego Donalda Tuska. Że to dowód uznania. Ta narracja ma swoją wersję hard - są już tacy, którzy opowiadają, że to prawie tak jak wybór Karola Wojtyły na papieża. Usłyszałem jeszcze, że to pierwszy od czasów jagiellońskich polityk europejskiego formatu. No cóż, głupota jest jak dżuma. Mam świadomość, że cokolwiek bym napisał, to i tak nie powstrzymam chwalców. Ale naprawdę jest szaleństwem porównywanie pozycji papieża, czyli władcy nieomylnego i absolutnego największej na świecie struktury, z pozycją przewodniczącego Rady Europejskiej, którego kompetencje są ściśle określone i niewielkie. Mogliśmy zresztą przez ostatnie pięć lat obserwować w działaniu ustępującego przewodniczącego, Hermana Van Rompuya. Czy wbił nam się w pamięć? Jakieś jego słowa? Jakieś jego czyny? Czy kojarzyliśmy go jako prezydenta Europy, wielkiego przywódcę Unii Europejskiej, czy też jako kolejnego unijnego urzędnika? Chyba nie muszę na te pytania odpowiadać... Dodam tylko, że głównym kontrkandydatem Tuska był były premier Łotwy Valdis Dombrovskis. Na tym piętrze była walka. Tusk ją zdecydowanie wygrał. I będzie władcą wielkiego żyrandola. No dobrze, wiemy już, co mówią i będą mówić zwolennicy Platformy. A jej przeciwnicy? To też już mogliśmy usłyszeć. Że uciekł. Że ewakuował się z tonącego okrętu. Że wybrał unijną synekurę, za - bagatela - 120 tys. zł miesięcznie. Że dostał to stanowisko, bo nie potrafi postawić się przywódcom największych europejskich państw. A oni właśnie takiego powolnego polityka potrzebują. Że będzie jak Buzek w Parlamencie Europejskim. Że załatwiła mu to Angela Merkel. Że jego następca - to będzie syndyk masy upadłościowej... Te opinie są również dalekie od rzeczywistości. Szybki wybór Tuska ewidentnie świadczy o jego mocnej pozycji w gronie partii chadeckich i umiejętnościach politycznej gry. No i - jeśli chodzi o Platformę - mówienie o niej, że to masa upadłościowa, to spora przesada. Ale - nie mam tu jakichkolwiek złudzeń - propagandowa wojna o to, jak zostanie wpisany w świadomość Polaków wybór Tuska, będzie się nasilać. Bo od jej wyniku zależeć będzie kształt politycznego pola bitwy. Czyli wszystko. Inaczej będzie, gdy Polacy uwierzą, że wybitny polski polityk został prezydentem Europy i tak, jak Jan Paweł II kierował Kościołem, tak on kieruje kontynentem, a inaczej gdy uznają, że Tusk uciekł z Polski przed kłopotami, na ciepłą posadę, może prestiżową, ale pozbawioną większego znaczenia. Myślę zresztą, że ten spór szybko nie zostanie rozstrzygnięty. Że będzie trwał. A to Tuskowi wystarczy. Bo to zapewnia mu realizację planu minimum. Jeżeli popatrzymy na kampanie PO, to zawsze przebiegały one według prostego schematu: Tusk definiował wroga i stawał na czele walki z nim. Przez lata takim wrogiem był Jarosław Kaczyński i jego PiS. Ale to już przestawało działać, więc w tegorocznych wyborach europejskich premier sięgnął po straszak wojenny. Nie wiadomo, czy dzieci pójdą 1 września do szkoły - straszył nas wojną rosyjsko-ukraińską i jej konsekwencjami. Teraz, w listopadowych wyborach, rysowany będzie inny podział - na partię Europy i partię antyeuropejską. No i oczywiście liderem "Europejczyków" będzie przyszły prezydent Europy, premier Donald Tusk. W ten sposób zbudowany zostałby jeszcze jeden polityczny wehikuł, który zapewniłby PO dobry wynik, głównie kosztem innych ugrupowań proeuropejskich. Tylko pytanie, czy to się Tuskowi uda? Może się udać, ale do wyborów 2015 Platforma w ten sposób nie dociągnie. Każdy następca Tuska, na stanowisku premiera i szefa PO, zderzy się z problemami, których nie pokona. Nie ma dziś w PO polityka równie teflonowego co Tusk, równie umiejętnie rozgrywającego partyjnych baronów i z taką umiejętnością komunikowania się. Lat trzeba, by wykształcić kogoś podobnego formatu. Ulubieńcy Tuska zdążyli już się parokrotnie wyłożyć. Elżbieta Bieńkowska powiedzeniami "sorry, taki mamy klimat", "gdzie są bramki, tam są kolejki", zapracowała na miano blondynki w rządzie. Bartłomiej Sienkiewicz jest pamiętany dzięki powiedzeniom typu "państwo polskie istnieje tylko teoretycznie", "ch..., d... i kamieni kupa". A wymieniana na następcę Tuska Ewa Kopacz nie jest pamiętana z czegokolwiek. Życie przynosi co parę dni kolejne wyzwania, z którymi polityk musi sobie radzić. I trzeba być człowiekiem wielkiej wiary, by uwierzyć, że pozbawiona Tuska Platforma będzie kolejne przeszkody pięknie omijała. Będzie w nie walić. Więc będzie słabła i już niedługo rozgorzeje w niej walka o władzę. Przestrzegałbym jednak opozycję, zwłaszcza tę PiS-owską, przed nadmierną radością. Tusk nie ustępuje ze stanowiska premiera jako polityk zużyty. Można powiedzieć - zdążył odejść w samą porę. Ale dzięki temu będzie miał wystarczający autorytet, by interweniować w sprawy krajowe. Będzie punktem odniesienia. Zwłaszcza wtedy, gdy nowe rządy będą konfliktować Polaków, gdy będą awantury. I zawsze będzie mógł wrócić. Więc oni go nie złapali, nie ograli, nie zakopali głęboko. On im się wymknął, z góry patrzy na nich i zyga marchewkę. Robert Walenciak