Co mnie w tych wyborach zdziwiło? I zaniepokoiło? Chyba najbardziej rozziew między wynikami sondażu IPSOS a rezultatami oficjalnymi. Rozziew, który dotyczył dwóch z czterech największych partii, bo dwie pozostałe jakimś dziwnym trafem zostały bardzo precyzyjnie, procentowo zdiagnozowane. I nie sposób znaleźć klucza, który racjonalnie wytłumaczyłby, dlaczego błąd dotyczył akurat PiS i PSL. Niedoszacowanie wyników wiejskich i przydanie większego znaczenia tym miejskim (uzasadnione rozkładem frekwencji z lat minionych) dałoby bowiem obu tym partiom wyniki niższe od ostatecznych. Spadek PiS i przyrost PSL pozostają zatem dla mnie niewytłumaczalne. Zdziwienie drugie to liczba głosów nieważnych. Bo tłumaczenie, że książeczki wprowadzały w błąd, że ludzie nie rozumieli, że można stawiać w nich tylko jeden krzyżyk, o tyle nie wytrzymuje krytyki, że książeczki występowały także w innych wyborach i jednak aż tylu pomyłek w nich nie było. Chyba że rację mają ci, którzy - jak członek jednej z komisji wyborczych - przekonują mnie (mailowo), że "mówienie, że ludzie nie wiedzieli jak głosować jest obrażaniem ich inteligencji i podstawowego rozumowania. Ci niepewni często pytali się, jak mają poprawnie głosować. Powody oddawania nieważnych głosów, moim zdaniem, są dwa. Brak znajomości kandydatów, w odróżnieniu do radnych i Wójta, Burmistrza czy Prezydenta, oraz zmęczenie słabą (bardzo) klasą polityczną". Zdziwienia trzeciego dostarczyło mi oczywiście wszystko to, co działo się wokół systemów komputerowych, liczenia głosów, profesjonalizmu komisji wyborczych różnych szczebli itp. To była niewytłumaczalna dla mnie mieszanka farsy i dramatu. Tyle że zachowanie PKW i wszystkie jej kłopoty nie wskazują na zorganizowaną i zaplanowaną akcję wyborczego fałszerstwa (jak chcieliby niektórzy), a raczej na nieporadność i organizacyjną słabość. Dobre fałszerstwo to fałszerstwo szybkie i profesjonalne. Gdyby wyniki ogłoszono w poniedziałek wieczorem, to poutyskiwano by pewnie trochę na exit polle, pozastanawiano by się nad wysokim wynikiem PSL, ale większą uwagę zwróciłoby pierwsze od lat zwycięstwo PiS czy porażka lewicy. To przeciągające się liczenie głosów i zagubienie PKW sprawiły, że tradycyjne ostatnimi czasy utyskiwania na wyborcze nieprawości trafiły na podatny grunt. Wszystkie te zdziwienia nie tworzą jednak jednolitego obrazu i nie przekonują mnie do postawienia tezy o wielkim wyborczym fałszerstwie. Wciąż nie widzę dowodów, które by potrafiły jasno pokazać, że przeprowadzono zaplanowaną i zorganizowaną akcję wypaczania wyniku na rzecz jednej z partii. To, że tu i ówdzie dopuszczono się "podpompowania" wyniku jakiegoś kandydata na radnego czy wójta, uznaję za całkiem prawdopodobne, ale to, że w całym kraju uparto się akurat na sejmiki wojewódzkie...? Które i tak - i to było właściwie wiadome już przed wyborami - nadal byłyby rządzone w większości przez koalicję PSL i PO? Gra nie za bardzo warta świeczki. I jednak - w razie złapania za rękę - oznaczająca gigantyczną kompromitację i zmiecenie z politycznego padołu. Opozycja zapowiada, że dowiedzie, iż wybory samorządowe zostały sfałszowane. Świetnie. Jeśli rzeczywiście jej przedstawiciele w komisjach i mężowie zaufania pokażą dowody - będę pierwszym, który zażąda, by doprowadzono do powtórnego liczenia głosów, a nawet - w taki czy inny sposób - powtórnego głosowania. Tyle że, niestety, pamiętam, co działo się po wyborach europejskich. Wtedy też mówiono o wyborczym fałszerstwie, zapowiadano gromko protesty i ... właściwie nic. Wielka akcja alternatywnego liczenia głosów wykazała, że raczej wszystko było w porządku. Protesty były skromniutkie, o wymiarze lokalnym i raczej dowodzące bałaganu czy nieporadności niż zbrodni na demokracji. I boję się (mając zarazem jako obywatel na to nadzieję), że i tym razem poważny, bardzo poważny zarzut fałszerstwa jest wyłącznie hasłem bojowym, takim bitewnym zawołaniem, z którego nic, poza kreowaniem się na wielkiego krzywdzonego przez system III RP, nie wyniknie. Konrad Piasecki