Weźmy taki news z życia Sejmu, wychwycony w ubiegłym tygodniu przez "Polskę": klub Prawa i Sprawiedliwości złożył wniosek o piętnastominutową przerwę, który to wniosek upadł, bo przeciwko niemu zagłosowała Platforma Obywatelska. Ale pięć minut później PO zmieniła zdanie i to ona zażądała przerwy; i wtedy z kolei cały klub PiS zagłosował przeciwko. No, czy da się lepiej unaocznić istotę i poziom naszej polityki? Piszę te słowa, słuchając w radiu okrzyków rozgoryczonych związkowców, którzy przyjechali właśnie do Warszawy manifestować, nie pamiętam już co, ale nie dojechali pod gmachy rządowe, bo ugrzęźli w korku na peryferiach - jako że cała stolica stoi, wskutek odbywających się w nim związkowych manifestacji. Co ja wymyślę śmieszniejszego? Czym ja, biedak, przebiję list, jaki wystosował do Sławomira Cenckiewicza wicenaczelny "Gazety Wyborczej" Piotr Stasiński? W liście tym redaktor oznajmia, że jego gazeta nie wydrukuje Cenckiewiczowi sprostowania fałszów, jakich się dopuściła, bo jego tekst nie spełnia wymogów formalnych przewidzianych dla sprostowania w rozumieniu prawa prasowego - nie został przysłany listem poleconym i nie zawiera na froncie adresu nadawcy. Najstarsi dziennikarze, czytając to redaktorskie dzieło utrzymane w stylu prawniczego żargonu pękali ze śmiechu, że czegoś podobnego jeszcze nie widzieli. Wszystko to skłania mnie do przyznania racji tygodnikowi "Przegląd" - skądinąd smętnemu, postkomunistycznemu szmatławcowi, ale i ślepej kurze trafi się czasem ziarno - który brutalnie obnażył me nieudacznictwo, domagając się obcesowo, żebym ujawnił PIT-a. W sensie, żebym podał konkretną sumę, jaką otrzymałem tytułem honorariów autorskich z utrzymywanych z abonamentu (no, teoretycznie - od dawna już nikt go przecież nie płaci) mediów państwowych. Ponieważ, jak wszyscy podatnicy, jestem właśnie tuż po ostatecznym rocznym rozliczeniu, apel ów trafił mnie, co tu ukrywać, w słabiznę. Okazuje się bowiem, że prowadząc cotygodniowy program w TVP Info i nagrywając szereg programów dla TVP Historia przez cały ubiegły rok zarobiłem w telewizji mniej, niż małżeństwo Lisów, jeśli wierzyć doniesieniom prasowym, zarabiało w niecałe dwa tygodnie. Dlaczego? Nie wątpię, że przyczyna jest tylko jedna: daleko mi do ich profesjonalizmu. Po pierwsze, zupełnie nie mam tych zdolności, które są niezbędne, żeby otrzymać program w tak zwanym prajm-tajmie, kiedy to zasiadają przed ekranami miliony Polaków. Fakt, raz jeden taki dostałem, ale z zastrzeżeniem, że nie mam wpływu na jego kształt i będzie to program zajmujący się ściśle problematyką kulturalną, literaturą, kinem, muzyką i innym, dla przeciętnego Polaka, nudziarstwom. Pobił on co prawda wszelkie rekordy oglądalności dla tego rodzaju programów - średnio 1,3 miliona widzów - ale kochana TVP, która inaugurując program określiła swe oczekiwania wobec niego na poziomie 1,0 - 1,5 miliona widzów, uznała to za klęskę, stwierdzając, że kiedy w tym samym miejscu ramówki leciały filmy sensacyjne, to oglądalność była znacznie większa. Co było oczywistą prawdą. Poza tym, sam łapie się, że nie umiałbym dobrze prowadzić rozmów o ważnych sprawach. Na przykład do rozmowy o biografii Lecha Wałęsy zaprosiłbym jakąś drugą stronę, no, kogokolwiek o poglądach innych niż jedynie słuszne. Błąd, oczywiście - "swołocz opluwająca wielkiego Polaka" (copyright by Tomasz Lis) nie powinna mieć głosu i nie jest żadnym partnerem do rozmowy. Albo rozmawiając z Aleksandrem Kwaśniewskim nie ograniczyłbym się tylko do uniżonych próśb, by ten, jako powszechnie szanowany autorytet moralny, zrecenzował bieżącą sytuację, tudzież doradził premierowi i prezydentowi, aby zakończyli swe żenujące spory. Nie, cholera, nie wytrzymałbym, zapytałbym, jak tam jego golenie, albo co, jako ofiara grypy filipińskiej, może doradzić następcom w obliczu epidemii grypy świńskiej (w końcu poważna sprawa, nasze szeroko rozumiane elity są poważnie zagrożone!) - no, czy kogoś takiego można wpuścić do prajm-tajmu? Nawet z tak podstawową dziennikarską umiejętnością, jak określenie, które z wydarzeń mijającego tygodnia było najważniejsze, mam nieustanny problem, i nigdy nie trafiam prawidłowo. Sięgnę po nieco inny przykład - mieliśmy oto tydzień, kiedy 1) Donald Tusk zaskoczył wszystkich stwierdzeniem, że Polska wejdzie do strefy euro w roku 2012 2) W Warszawie gościł z pierwszą od dawna i pierwszą po agresji na Gruzję roboczą wizytą minister spraw zagranicznych Rosji Siergiej Ławrow 3) Donald Tusk w emocjonalnym wystąpieniu zapowiedział, że będzie się kastrować pedofilów. Od czego by państwo zaczęli program podsumowujący tydzień? Pewnie od tego samego, co ja - no i wtopa. Bo od czego rozpoczęła podsumowanie tygodnia Monika Olejnik? Otóż w jej programie przez pierwsze pół godziny rozmawiano o tym, że Przemysław Gosiewski udzielając wypowiedzi Radiu Maryja dziwnie niewyraźnie mówił, i czy był bardzo pijany, czy tylko trochę - a potem już do końca głównie o wewnętrznych problemach PiS i utracie przez Kaczyńskiego kontroli nad partią. Nie wpadłbym na to, i wiem, że dlatego właśnie mnie żadnej "kropki " nad czymkolwiek nikt nie zaproponuje. Niech drodzy czytelnicy nie myślą, że się użalam czy coś. Dziennikarze, jak to śpiewał Kazik, "jedne są lepsze, a drugie są gorsze - a gorsze są tańsze, a lepsze są droższe". Muszę poinformować, że "Antysalon", licząc średnią z ostatnich emisji, ma w niedzielny poranek 450 tysięcy widzów, co jak na porę, antenę przeżywającą niejakie kłopoty i chałupniczą taniość produkcji, wydaje mi się niezłym wynikiem. Tym bardziej, że zupełnie rekordowa okazuje się liczba ludzi, która ogląda nocną powtórkę - ostatnim razem było ich, o pierwszej w nocy, 184 tysiące. Piszę ten felieton, żeby wyrazić wszystkim im głębokie współczucie, tym głębsze, że poczuwam się do winy: macie Państwo kiepski gust i się nie znacie. Ale nie martwcie się, popracują nad Wami, to się Wam gust poprawi. Rafał A. Ziemkiewicz