Wywody Zbigniewa Chlebowskiego, snującego rozważania na temat tego, komu przeszkadzał i tworzącego teorię, że poległ, bo był nieznaczącym pionkiem w wielkiej hazardowej partii wydają mi się - delikatnie mówiąc - nie całkiem przekonujące. Nie odmawiam mu oczywiście prawa do obrony, powiem więcej, nawet odrobinę mu współczuję, ale już wolę, kiedy po prostu bije się w pierś i przyznaje do głupoty, niż gdy lansuje wizje wszechświatowego spisku, który nad jego nieszczęsną głową miał się skrupić. Z wywiadów byłego szefa klubu Platformy wyłania się obraz człowieka, który chyba nie do końca rozumie, że o jego politycznej karierze można mówić już wyłącznie w czasie przeszłym dokonanym. Niezależnie od tego, czy ulegał lobbystom i rzeczywiście "biegał i blokował", czy tylko mówił, że biega, i że "na 90 procent załatwi", a w gruncie rzeczy robił to, co uważał za stosowne, to i tak - mówiąc językiem naszej polityki - jest "posprzątany". Chlebowski jest chyba jedyną na świecie osobą, która nie dopuszcza do siebie myśli, że nawet gdyby i komisja śledcza, i prokuratura uznały, że jest czysty jak kryształ górski i uczciwy jak Matka Teresa z Kalkuty, nic nie jest w stanie go uratować, bo klimat tych nieszczęsnych rozmów i fakt, że pozwalał hazardowym lobbystom czynić z siebie chłopca na posyłki, skazuje go na pozapolityczną banicję. Pytanie, czy gdy Chlebowski zda sobie sprawę, że jest już dla własnej partii wyłącznie ciężarem, przyjmie to ze spokojem i pogodzi się z sytuacją, czy zacznie walczyć sięgając po wszelkie dostępne środki. W tym, co mówi do tej pory, pojawiają się sygnały, że nie zamierza jedynie posypywać głowy popiołem i kornie przyjmować wszystkich krytyk. Tu szczypnie Palikota, tam podgryzie Gowina, skrytykuje ministra finansów, zasugeruje, że może powiedzieć więcej... A osoba, wiedząca tyle, ile wie Chlebowski, która uznałaby ,"po mnie choćby potop", mogłaby stać się śmiertelnym zagrożeniem dla Platformy, bo nawet, gdyby nie ujawniała jakichś wielkich jej grzechów, to już same grzeszki i śmiesznostki wystarczają, by mocno ponadszarpywać wizerunek rządzących. Afera hazardowa, choć nadal nie burzy spokoju sondażowego, ewidentnie wytrąciła polityków Platformy z błogostanu i zburzyła iluzję wewnątrzpartyjnej i wewnątrzrządowej miłości. Separacja Tuska ze Schetyną, jawna wojna Boniego z Piterą, niegasnąca i nieskrywana, nawet w obliczu afery, niechęć na linii Gowin-Palikot, a teraz prztyczki Chlebowskiego chwieją trochę tym transatlantykiem, który już oczyma wyobraźni widział siebie, zawijającego bezpiecznie do portów o nazwie Prezydentura i Reelekcja. Statek wciąż płynie, inne wciąż dalekie są od tego, by go dogonić, ale atmosfera już nie ta sama, i nawet były szef gabinetu Tuska, barwnie opisujący, zrodzony "z dotyku bożego palca" "geniusz premiera", nie jest w stanie jej zanadto poprawić. Konrad Piasecki