Tak, rzecz nie w sporze między PiS a PO, bo te partie po prostu wpasowały się w społeczne nastroje, dostosowując się do rzeczywistego, najgłębszego podziału polskiego społeczeństwa. A ten podział jest w zasadzie prosty. Nie na lewicę i prawicę, bo w kraju nie dźwigniętym jeszcze z feudalizmu nic te pojęcia nie znaczą, nie na postsolidarność i post-PZPR, bo tę kontrowersję dawno już przezwyciężyły elity "z obu stron historycznego podziału", ochoczo bratając się we wspólnym dziele rozszabrowywania upadłego peerelu i łupienia jego obywateli. Nawet nie na klerykałów i antyklerykałów, bo i jedni i drudzy podobnie biegają na pokaz do kościoła, a po cichu mają jego nauki gdzieś, która to sytuacja, odkąd Kościół zasilany jest należycie z krajowej i europejskiej kasy, zdaje się mieć pełną aprobatę hierarchów. Prawdziwy podział - to podział na Nachapanych i Wyd... powiedzmy ładnie: Wydudkanych. Wszystko inne jest wobec tego podziału wtórne.Był czas, kiedy Wydudkani budzili w Nachapanych prawdziwe przerażenie. Byli w większości. Wybory wygrywał ten, kto głośniej krzyczał "Balcerowicz musi odejść" i zapowiadał przewrócenie porządku. Kiedy rozczarowanie skutkami ustrojowej transformacji przywróciło do władzy postkomunę, to jeszcze przyjął establishment spokojnie, bo wiedział, że widząc w komuchach ("na komucha zagłosujemy, tylko na komucha!" - krzyczało do mnie wtedy rozsierdzone chłopstwo) wrogów okrągłostołowej transformacji, wykazuje się ciemny lud kompletną dezorientacją, w istocie wszak to oni byli rzeczywistymi autorami scenariusza przemian, więc na pewno nie mogli "reformom" zaszkodzić. Ale gdy Kaczyńskiemu udało się wreszcie omalże zjednoczyć niezadowolonych i na fali przeciwstawienia "Polski solidarnej" Polsce liberalnej" stać się trybunem tej pierwszej, panika na salonach sięgnęła granic histerii i przekroczyła je. To stare dzieje - Kaczyński "przegrzał" emocje, Tusk prawidłowo odczytał zmianę sytuacji i porzuciwszy odgrywaną przez dłuższy czas rolę tego, który dopiero zbuduje prawdziwą IV Rzeczpospolitą i oczyści kraj z patologii, przedzierzgnął się w porę w rzecznika i obrońcę zadowolonych. Pisałem o tym wielokrotnie, nie chcę się powtarzać - w skrócie więc tylko: zmiana, do której doszło w 2007 roku, miała cztery przyczyny. Po pierwsze - prezes PiS popełnił zasadniczy błąd, wyprowadzając ciosy we wszystkich kierunkach naraz, we wszystkich wypadkach za słabe, by naprawdę zrobić krzywdę, a wystarczająco bolesne, żeby ściągnąć na siebie wściekłą zemstę zaatakowanych. Zjednoczył w ten sposób przeciwko sobie liczące się środowiska zawodowe, grupy interesu, i poszczególne osoby (charakterystycznym przykładem jest Władysław Bartoszewski, który w 2005 popierał Lecha Kaczyńskiego, a dwa lata później pluł na pisowskie "bydło"); być może robił to Kaczyński w mylnym wyrachowaniu, za przykładem Leppera uznając, że atakując wszelkie elity zyskuje mocne poparcie "ludu" - osobiście sądzę, że jednak wynikało to z cech jego charakteru, prezes PiS, wbrew legendzie, nie jest zbyt wielkiego formatu strategiem. Po drugie - poziom życia po wejściu do Unii Europejskiej wyraźnie się poprawił, zwłaszcza na wsi, a ludzie tak mają, że kiedy im się nie powodzi, winią za to innych, najchętniej rząd, a kiedy im się zaczyna powodzić, widzą w tym własną, osobistą zasługę i do żadnej wdzięczności wobec władzy się nie poczuwają. Podczas więc, gdy wielkie miasta zmobilizowały się w strachu przed Kaczorami maksymalnie, "lud" wybory odpuścił. Po trzecie - hasło "oczyszczania państwa" i walki z "układami", które odbierane było wcześniej bardzo dobrze, bo w potocznym mniemaniu oznaczało ściganie Kulczyka, Krauzego i innych oligarchów, za rządów PiS zaczęło nagle oznaczać łapanie lekarzy biorących koperty czy policjantów odpuszczających za drobną grzecznością mandaty. A to w kraju, w którym właściwie każdy musi dać albo wziąć żeby przeżyć, uświadomiło ludziom, że na celownik wzięty może zostać każdy i uwiarygodniło medialny wizerunek Kaczorów jako ludzi groźnych. No i po czwarte - weszło na szeroką skalę do polityki nowe pokolenie, które wcale nie chciało salonów rozpędzać, tylko do nich dołączyć. I to właśnie, symboliczne dołączenie do elit, zaoferował im Tusk i ci, zdaniem których Tusk "musiał". Dołączając do szyderstw z Kaczorów, do seansów nienawiści urządzanych przeciwko oszołomom i moherom oraz do aktów lizusostwa wobec Unii (bo "specjaliści od śpiewu i mas" wykorzystali też skutecznie prowincjonalne kompleksy Polaków, na których argument, że Niemcy nas za coś pochwalą albo za coś wyśmieją działa z siłą dla normalnych narodów nie do wyobrażenia) aspirujący do awansu Polak ma dziś poczucie, że przynależy do prawdziwej elity. I trochę jeszcze czasu minie, zanim zrozumie, że "słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy", i drogę awansu ma zamkniętą przez rozmaite sitwy zblatowanych ze sobą i z władzą pierników, zostaje mu tylko wyjazd za granicę albo ślub z córką szefa. Jeśli dodać jeszcze, że po przegranych wyborach Kaczyński popełnił błąd najgorszy, publicznie deprecjonując większość wyborców stwierdzeniem, że ich decyzja w zasadzie się nie liczy, bo była skutkiem propagandowych manipulacji, a Tusk ma go przepraszać za bliżej nieokreślone chamstwo, i że wbrew zasadom demokracji pozostał na stanowisku, wywalając z partii prawie wszystkich o jako-takim IQ, to stają się jasne przyczyny, dla których PiS tkwi w głębokim dole i nie jest go w stanie wyciągnąć z niego żadna afera hazardowa, żaden kryzys, deficyt ani wzrost bezrobocia. Kaczyński, człowiek, który ukradł Polsce prawicę, zablokował głosy Wydudkanych, i powstało wrażenie, że niezadowoleni w ogóle zniknęli. Charakterystyczna rzecz, o której ośrodki badania opinii publicznej milczą - ogromnie wzrosła liczba tych, którzy odmawiają uczestnictwa w badaniach opinii publicznej. Zwykle tych, którzy nie wpuszczają ankietera, jest pół procenta, czasem procent. W sondażach badania preferencji partyjnych dochodzi dziś ta nie podawana w gazetowych wynikach wielkość nawet - znam takie badanie - do trzydziestu procent. Łatwo się domyślić, że odmawiają wypełnienia ankiety raczej ci, którzy oficjalnej wizji "zielonej wyspy" nie podzielają. Głos niezadowolonych zniknął więc z debaty publicznej, znika także z sondaży, w których popularność PO jest tym większa, im mniejsza i bardziej zadowolona część społeczeństwa jest de facto badana. Wprawiło to establishment w poczucie niewiarygodnej wręcz euforii. Tusk wszechmogący z nami, więc któż przeciwko nam? Oszołomy i mohery w odwrocie, CBA i wszystkich osiem pozostałych służb odzyskanych i zaprzęgniętych do służby szeroko rozumianym warstwom uprzywilejowanym, takoż prokuratury, umarzające taśmowo kolejne wątki sprawy mafii paliwowej i inne afery, takoż sądy zabraniające głośno mówić nawet o twardych faktach, zniszczenie IPN już na wyciągnięcie ręki... Jest dobrze. Jak to się niegdyś mawiało w kręgach sanacyjnych pułkowników - byczo jest! Podpisanie się pod takim rozpoznaniem rzeczywistości stało się znakiem i warunkiem przynależności do elity. Byczo jest! Pisarzom nie wolno opisywać nieprawości i krzywd, jakie się w Polsce dzieją - jedynym złem jest Radio Maryja i polski, katolicki ciemnogród. Dziennikarzom nie wolno denerwować przeżuwaczy konsumujących media, zwłaszcza elektroniczne, pokazywaniem rzeczywistości, na przykład służby zdrowia; przecież, jak z radością i urzędowym optymizmem donoszą media, już prawie pięć milionów Polaków obywa się bez państwowej służby zdrowia i leczy się prywatnie. Miliony Polaków uniezależniają się też od ZUS-u, opłacając same albo przez pracodawców "III filar". Dla tej grupy problemy Wydudkanych są czymś głęboko obcym, odległym, wydumanym - wiadomo wszak nie od dziś, że syty głodnego nie rozumie. Nawet jeśli chcesz być lewicą, to proszę bardzo, ale taką "rozporkową". Problemy "gejów" i lesbijek, walka z "patriarchatem" i fallocentrycznym, heteroseksistowskim "dyskursem adoracji", cokolwiek by to znaczyło, ogólne potępienie dla neoliberalizmu, ale już o konkretnej biedzie i krzywdzie, i o tym, skąd się wziął ten "neoliberalizm" i ta uprzywilejowana kasta, na rzecz której on działa - maul halten, bo się zaraz sukcesy fundrajzingowe i doskonała prasa mogą skończyć! Można oczywiście trochę ponarzekać, nawet na PO, jeśli zbyt pazernie dobiera się do publicznych stołków albo przyjmuje w swe szeregi Wszechpolaków. Poczucie bezpieczeństwa stało się tak wielkie, że formację rządzącą krytykuje nawet "Gazeta Wyborcza", zdarza się, że i na pierwszej stronie. Ale to - jak w peerelu - krytykowanie "bolączek życia codziennego". Bolączki krytykować wolno. Dostrzegać, skąd się one biorą - nie. Pytać retorycznie, czy którakolwiek z powszechnych patologii, jakie w 2005 roku popchnęły Polaków ku poparciu "rewolucji moralnej" i zrodziły tęsknotę za IV Rzeczpospolitą zniknęła albo została ograniczona - też nie wolno. Bo to tak, jakby na "Titanicu" zapytać, czy aby konstrukcja statku naprawdę jest tak doskonała i niezatapialna, jak to pisano w folderach reklamowych. Obelgą "pisowski" można skutecznie zaczarować rzeczywistość - na czas jakiś. Można "pisowskie" tematy, w rodzaju tych podnoszonych przez "Wiadomości", unieważnić, a "pisowców" wyrzucić za drzwi salonu i grać im na nosie. "Dobrze jest, psiakrew, a kto mówi, że nie, to go w mordę!". A już szczególnie tępić trzeba zdrajców, którzy powinni być z establishmentem, bo też im się powiodło, bo dobrze zarabiają, korzystają z prywatnej służby zdrowy, posyłają dzieci do prywatnych szkół, mają gdzieś "dobrodziejstwo" państwowych ubezpieczeń społecznych - a mimo to, zamiast mówić, że jest dobrze, no bo jest takiemu dobrze, upierają się, że dobrze nie jest! Takiego pisowca to dopiero w mordę i z kopa! To nie jest bezkarne. Wymogiem radosnej afirmacji dla rzeczywistości w każdym jej przejawie establishment ogłupia się i paraliżuje totalnie. Nie wolno myśleć, nie wolno dostrzegać, bo myślenie i dostrzeganie jest "pisowskie". Więc fajnie, nie myślmy i nie dostrzegajmy. Ale Wydudkani nie zniknęli. Kreska, pod którą ich zepchnięto, jest coraz grubsza i tłumi ich złorzeczenia, kto się nie rusza poza rogatki, może się upajać sukcesami i grillować radośnie - byczo jest! Jak za Gierka! I tak samo jak za Gierka się to skończy. Być może kimś takim, że przyjdzie poniewczasie zatęsknić za pluszowym zamordyzmem czasów tuskowych. Ale ja tego nie afirmuję. Ja tylko dostrzegam to, co oczywiste. Rafał A. Ziemkiewicz