Zabawa jest prosta: prześladowca zgłasza do prokuratury coraz to nowe oskarżenia pod adresem nękanego, a prokuratura i sądy wzywają wskazaną jej osobę na coraz to nowe przesłuchania i procesy. W ten sposób nasz katowiczanin od lat nie miał urlopu, a ostatnio zatrudniająca go firma zapowiedziała wyrzucenie z pracy - ma już dość pracownika, którego musi ciągle zwalniać na przesłuchania. Oczywiście wszyscy serdecznie prześladowanemu współczują, ale nic nie mogą zrobić. Gdyby ktoś podobnych hopsztosów spróbował w USA, byle sędzia w hrabstwie pogoniłby mu kota, że wystarczyłoby do końca życia. Ale nasz aparat sprawiedliwości skrępowany jest wymogiem sklerotycznego przestrzegania procedur, nawet gdy czynią one z sędziów i prokuratorów chłopców na posyłki pieniacza albo bandziora. Owszem, kiedyś tam, za lat wiele, po doszczętnym umęczeniu ofiary, sprawca zamieszania może zostać skazany. Na karę w zawieszeniu, która przyprawi go najwyżej o wybuch śmiechu. Czemu zwracam państwa uwagę na tę akurat publikację? Bo akurat dzisiaj piszę ten felieton. Gdybym pisał wczoraj albo przedwczoraj, zaczerpnąłbym z prasy inną dykteryjkę obrazującą, do jakiego wymiar sprawiedliwości w Polsce nastawiony jest na szanowanie praw przestępcy kosztem uczciwego obywatela. Takie historie prasa przynosi dosłownie dzień w dzień. Sędzia z Wołomina wypuściła z aresztu groźnego gangstera, mającego na sumieniu najcięższe zbrodnie. Sąd w Warszawie zwolnił bossów gangu pruszkowskiego z zasądzonych wcześniej opłat. Kobieta, której była szkolna koleżanka nabrała zwyczaju dokonywać drobnych przestępstw bez dokumentów, a przy zatrzymaniu podawać policji jej dane personalne (bo polskie humanitarne prawo nie pozwala w takich sytuacjach aresztować, jak na przykład w Ameryce), jest latami prześladowana przez prokuratury, policję i sądy, wydające na nią zaoczne wyroki... Można by z takich najprawdziwszych historii stworzyć całą książkę. A teraz przerzućmy parę stron w tej samej "Gazecie Wyborczej" i co mamy? Wywiad z profesorem Waltosiem, którego usunięcie ze stanowiska przewodniczącego Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego stało się przyczyną wielkiej wojny środowiska prawniczego z ministrem Ziobro. A co w tym wywiadzie? Znacie, to posłuchajcie. Że przestępca też człowiek, że trzeba szanować jego prawa, jego godność, że tendencja do zaostrzania prawa karnego istnieje, owszem, ale tylko wśród polityków, bo prawnicy, naukowcy są temu przeciwni. Z punktu widzenia normalnego człowieka są to wszystko rzeczy horrendalne. Prawo jest w Polsce głęboko niesprawiedliwe, bandyta ma zawsze więcej praw od ofiary, zamiast karać bredzi się o wychowywaniu i wypuszcza na warunkowe zwolnienia czy przepustki - a panowie profesorowie świetnie się bawią, bujając w obłokach naukowych abstrakcji i bezosobowych kazusów. A sekundują im w tym prawnicy-praktycy, którym prawo pokrętne i chore daje nieporównanie większe możliwości zarobku niż prawo jasne i proste. Wróćmy do artykułu o naszym katowiczaninie, prześladowanym przez prokuratury i sądy pracujące pod dyktando bandyty. Otóż zwrócił się o pomoc specjalnym listem do ministra Ziobro, a ten odpowiedział, co dało ofierze "iskierkę nadziei". Otóż mogę się w ciemno założyć, że jeśli minister rzeczywiście pomoże, to gazety - "Wyborcza" pewnie pierwsza - otworzą swe łamy dla prawniczych gerontów, aby zrugali ministra za ingerowanie w uświęcone procedury, utrudnianie prokuratorom pracy i szeroko rozumiany populizm. Nie wiem, czy do profesorskich głów dociera, że walczą nie z niemiłym im ministrem, którego w swym środowisku przywykli uważać za chłystka wylanego z aplikacji. Ten chłystek jest dziś bowiem najpopularniejszym ministrem w rządzie. W dużym stopniu - właśnie dzięki profesorskim atakom na jego osobę. Atakom, w których profesorowie mają może jakieś argumenty, ale które prosty wyborca odbiera po prostu jako atak na siebie, jako dobitne, po raz kolejny, opowiedzenie się prawniczych autorytetów po stronie bandyty, przeciwko porządnemu obywatelowi. I niech się profesorowie cieszą, że jest minister Ziobro, którego mogą do woli krytykować. Bo gdyby go nie było, może już niedługo Polacy zaczęliby sobie radzić jak mieszkańcy Brazylii, którzy w pewnym momencie potworzyli po prostu obywatelskie szwadrony, wyłapujące nękających ich złodziejaszków i członków młodzieżowych gangów oraz wykonujące na nich natychmiastowe egzekucje. Rafał A. Ziemkiewicz