Przedsmak tego wszystkiego już mamy - do inauguracyjnego posiedzenia Sejmu jeszcze wiele dni, a już rozgorzała wielka polityczna batalia o to, czy w sali plenarnej ma wisieć krzyż czy też nie. Bo Palikot zapowiedział, że zgłosi wniosek, by krzyż zdjąć. A Kaczyński wyczuł pismo nosem i zapowiedział, że zgłosi wniosek, by krzyż zostawić na zawsze. I się kręci. I mamy awanturę. Ona już przesunęła inne, znacznie ważniejsze sprawy na dalszy plan. Myślę tu o rozlewającym się po świecie zachodnim ruchu "oburzonych" i okupujących Wall Street. On jest zapowiedzią - wszystko na to wskazuje - nowej wielkiej fali myślenia o świecie. Nowej generacji. Ruch hipisowski i dzieci-kwiaty plus płonący Paryż w roku 1968 stworzyły dzisiejszą zachodnią lewicę. Kontrrewolucja Reagana, neoliberalizm plus tzw. Kansas, stworzyły dzisiejszą zachodnią prawicę. I teraz mamy coś podobnie ważnego, symbol (i doświadczenie) kolejnego pokolenia. Takie coś zostaje na całe życie... Ale Polska to głęboka prowincja, do nas takie "nowinki" dotrą dopiero za jakiś czas... Na pewno sprawą wartą analizy są także działania Donalda Tuska, który konsekwentnie osłabia Grzegorza Schetynę, czyli ostatniego polityka PO, który jest w stanie mu się sprzeciwić. I czyni to przy otwartej kurtynie, mówiąc, że Schetyna jest liderem wewnętrznej opozycji. Tusk chce wziąć wszystko, i bierze. A to jest olbrzymia gratka dla komentatorów, by opisać system władzy, który premier próbuje ustanowić, rozbierać na czynniki pierwsze, zastanawiać się, jak długo taki system przetrwa (ja uważam, że niezbyt długo...) Nic z tych rzeczy! Gadamy o krzyżu! Żeby być dobrze zrozumianym: krzywię się na tę dyskusję nie dlatego, że nie mam, jeśli chodzi o krzyż w Sejmie, własnego zdania. Ale dlatego, że w moim przekonaniu ta "dyskusja" to bicie piany. Jest rzeczą oczywistą, że krzyża w tej sali być nie powinno, bo jego obecność jest sprzeczna z porządkiem prawnym Rzeczpospolitej. Z konstytucją. Z artykułem 1, mówiącym, że Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli. I, przede wszystkim, z artykułem 25, mówiącym, że Kościoły i inne związki wyznaniowe są równouprawnione. A władze publiczne zachowują bezstronność w sprawach przekonań religijnych. Istotny jest także zapis, stanowiący, iż stosunki między państwem a kościołami są oparte na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie. Te zapisy mają około 15 lat i przecież wiadomo, po co powstawały - żeby zagwarantować równe prawa wszystkim Polakom, tym wierzącym, tym wierzącym inaczej i tym niewierzącym. Żeby wszyscy w naszym państwie czuli się pełnoprawnymi obywatelami. Dlaczego więc krzyż w Sejmie wisi? Ano dlatego, że czym innym jest zapis prawny, a czym innym praktyka i siła. Krzyż zawieszono nocą, po kryjomu, przez grupę posłów zapaleńców, jeden z wieszających przy tej czynności się potłukł, żaden anioł, jak widać mu nie pomagał. Powiesili go więc i jest. I do tej pory nikt nie odważył się go zdjąć. To jest cała tajemnica polskiego życia politycznego - prawo prawem, a siła siłą. A czy zdejmie go Palikot? Wątpię. W jego interesie leży przecież nie to, by krzyż zdjąć, ale żeby go zdejmować. By grały surmy bojowe. One już zresztą grają. Niezawodny w takich chwilach arcybiskup Michalik właśnie stwierdził, że ten kto chce usunąć krzyż, chce wprowadzić "ideologię nienawiści". No i dodał: "kto jest ochrzczony, ma obowiązek pogłębiać wiarę. Teraz będzie egzamin z tego, kto czuje się Kościołem, kto czuje się związany z symboliką Krzyża". Proste to słowa i jednoznaczne - kto ochrzczony, ma obowiązek bronić krzyża w Sejmie, i arcybiskupa Michalika również. Biskupi tupią i grożą, przez ostatnie 20 lat była to skuteczna metoda, ale - mam wrażenie - właśnie coś się zmieniło. Jeszcze parę lat temu po słowach Michalika powiałoby grozą, dziś dominują ironiczne uśmieszki. Całą sprawa ma i drugie dno, dlatego, że spór o świecki charakter państwa, dobry dla Kaczyńskiego i znakomity dla Palikota, jest szalenie niewygodny przede wszystkim dla Platformy. Grozi jej pęknięciem. Tusk przez lata całe tak manewrował, by Platforma nie musiała debatować nad sprawami światopoglądowymi, uniki w sprawie in vitro są tego najlepszym przykładem. To się udawało, ale ten czas się kończy. I wyciągane będą na światło dzienne sprawy wcześniej zamiecione pod dywan. Teraz premier ma sytuację taką, że ponad jego głowami bój toczyć będą Palikot z PiS-em. Tematów im nie zabraknie. I wciągając Polaków w te spory, mogą doprowadzić do takiej sytuacji, jaka była kilkanaście lat temu - kiedy to SLD walczył z AWS-em, i to była taka bitwa, że odbierała głosy Unii Wolności i ją paraliżowała. Tego Tusk boi się dziś najbardziej. Robert Walenciak