Ile to już papieru, mocnych słów, gniewów, deklaracji i oskarżeń pochłonęła sprawa "Bolka". Od 15 lat pytanie "był czy nie był" rozpala serca i umysły. Rozpalałaby pewnie coraz słabiej, gdyby nie Lech Wałęsa, dorzucający co i raz paliwa do ognia bolkowych sporów. Z charakterystyczną dla siebie dezynwolturą, gdy chodzi o fakty i równą swobodą gdy chodzi o konsekwencje, rzuca coraz to nowe przysięgi, że "nikt i nigdy go nie złamał", albo przyznaje "podpisałem parę dokumentów, ale czasy były trudne". Kłótnie o interpretacje tych słów toczą się więc w najlepsze. Co prawda coraz mniej osób one interesują, coraz mniej gardłuje za i przeciw winie dawnego lidera Solidarności, ale temat nie umiera. I nie umrze - bo moim zdaniem odpowiedzi na pytanie "Kim był Bolek?" nie poznamy nigdy. Problem polega na tym, że Lech Wałęsa, jest chyba jedynym działaczem opozycji, który może mówić "SB fałszowała moją teczkę". Wiadomo że w 1982 roku, gdy Wałęsa miał dostać Nagrodę Nobla, resort generała Kiszczaka bardzo nie chciał do tego dopuścić. W jednym z departamentów odwalono ciężką robotę by stworzyć (albo tylko przedłużyć jej żywot) postać Bolka - Wałęsy. A ponieważ do dziś przetrwały tylko kserokopie dokumentów dotyczących Bolka - o każdym dowodzie na związki Wałęsy ze spec służbami będzie on mówił "To fałszywka", pokazując przy tym te dokumenty, które go wybielają. Powtórzę. Spór nigdy nie zostanie rozstrzygnięty - chyba, że Wałęsa się przyzna, albo znajdzie się jakiś dowód na to kto, co i kiedy sfałszował. Dla mnie - jako historyka i dziennikarza - ta dyskusja jest oczywiście ważna i ciekawa. Dla mnie - obywatela - kompletnie nieistotna. Gdyby nawet okazało się, że Wałęsa rzeczywiście był przez jakiś czas współpracownikiem SB - nie miałoby to dla jego miejsca w historii wielkiego znaczenia. W kraju w którym kilku późniejszych bohaterów narodowych służyło w jednej z zaborczych armii, a twórca niepodległości współdziałał z wywiadem innej, nawet paroletnie zawirowanie życiowe o niczym nie przesądza. Paroletnie. Bo o ile do absolutnej niewinności byłego prezydenta jakoś nie jestem się w stanie dać przekonać, to w opowieści o przywiezieniu go motorówką na strajk, albo o tym, ze współpracował z SB w latach 80 po prostu nie wierzę. Za bardzo pamiętam jak władzy zależało wtedy na tym by pokazać, że panuje nad sytuacją i "prowadzi kraj ku normalności", by nie wykorzystać Wałęsy do podbudowywania własnego wizerunku.