Niektórzy teoretycy twierdzą wręcz, że błędne lub niepełne jest rozumienie demokracji jako systemu, w którym obywatele mogą sobie wybrać, kto będzie nimi rządził. W ten sposób bowiem demokracja może się łatwo zdegenerować, oddając władzę dyktatorom, a obywatelom pozostanie decydować, kto ich będzie gnębił. Ważniejsze jest zatem, by mogli oni decydować, kto nimi już nie będzie rządził, a więc demokratycznie pozbawić władzy tego, kto ją sprawował dotychczas. Okresowe, regularne wybory służą więc przede wszystkim rozliczaniu dotychczas rządzących i odbieraniu władzy tym, którzy zawiedli lub rozczarowali. A pokojowy, bezkrwawy i bezpieczny przebieg tego procesu jest właśnie jedną z ważniejszych zalet demokracji, w przeciwieństwie do rozmaitych systemów autorytarnych czy dyktatorskich, w których władzę nie tylko zdobywa się, ale i pozbawia jej siłą, przemocą, gwałtem i podstępem. A wraz z nią traci się też często życie lub wolność. Demokracja jest więc ucywilizowanym systemem zdobywania i odbierania władzy, bez stosowania środków pozapolitycznych i narażania się na pozapolityczne ryzyko. Pozbawianie przeciwników politycznych wraz z władzą także życia lub wolności to metody stosowane w różnych reżimach znanych z innych epok lub kręgów cywilizacyjnych. Dlatego słusznie poniechano w III Rzeczypospolitej odwetu na funkcjonariuszach PRL, którzy władzę pokojowo oddali (czy Rumuni coś skorzystali lub zyskali na rozstrzelaniu swojego komunistycznego dyktatora?). Słusznie Donald Tusk nie dopuścił do pozapolitycznego, sądowego rozliczania poprzedników z PiS. I dlatego niesłuszne, ale i oburzające jest grożenie przez Jarosława Kaczyńskiego więzieniem temuż Tuskowi i innym członkom rządzącej wcześniej koalicji. Dlatego też tak bulwersujące i odrażające były okrzyki "lock her up!" ("zamknąć ją!") wznoszone pod adresem Hillary Clinton na wiecach przedwyborczych Donalda Trumpa, a także słowa jego samego, że zasłużyła na więzienie i musi do niego trafić. A tym bardziej pojawiające się w kampanijnej gorączce obietnice lub życzenia śmierci pod jej adresem formułowane. Podobnie jak szubienice, którymi wygraża się Angeli Merkel na wiecach Pegidy. To nie tylko łamanie reguł i sprzeniewierzanie się demokratycznym zasadom, ale także nakazom politycznego pragmatyzmu. Gdyby Saddama Husajna nie poniżono, a następnie powieszono po obaleniu jego rządów, dyktator sąsiedniej i bratniej niegdyś Syrii być może nie broniłby się tak zaciekle przed utratą władzy, co pozwoliłoby ocalić tysiące Syryjczyków, ale także Europę przed inwazją uchodźców. Straszenie pozapolitycznymi rozliczeniami po utracie władzy utwardza każdego, kto ją sprawuje, i wzmaga jego determinację, by jej nie oddać. Konsoliduje także jego zwolenników, mogących się obawiać, że ich także dotkną jakieś represje czy szykany, gdy on odejdzie. Dlatego pochopne, błędne i niesłuszne jest grożenie pozapolitycznymi rozliczeniami obecnym funkcjonariuszom władzy w Polsce, niezależnie jak bardzo nam się ona nie podoba, a nawet jak bardzo łamie reguły sprawowania tej władzy obowiązujące w demokratycznym państwie prawa. Do rozliczenia za to istnieją środki polityczne. Podstawowym zaś jest odwołanie w wyniku procedury wyborczej.