Wtedy, w czasach Leonida B. i jego krótkiej smyczy, tłumaczono, że tylko Związek Radziecki jest gwarantem Ziem Zachodnich (tzn. Szczecina, Zielonej Góry, Wrocławia, Opola itd.). I że sojusz ze Związkiem Radzieckim (braterski, oczywiście) pozwolił Polsce wyjść z zaklętego kręgu położenia między dwoma wrogami. Teraz tłumaczy się nam, że tylko sojusz z Ameryką (strategiczny, tym razem) jest gwarancją naszego bezpieczeństwa i gospodarczej pomyślności (bo jak wiadomo, żyjemy dziś w najlepszym z ustrojów na świecie). Ha! Myślę, że i wtedy i teraz ci wszyscy wazeliniarze raczej mieli rację niż się mylili... Obama poprawił mi też nastrój, deklarując, że Polska jest regionalnym liderem. Ja nie sądzę, byśmy byli regionalnym liderem, dużo nam do tego brakuje, a jeśli już tak koniecznie chcemy szukać państwa, które w regionie ma najwięcej do powiedzenia, będą to Niemcy. Ale zawsze przyjemnie jest usłyszeć kilka zgrabnych komplementów. Mam jeszcze jeden powód, dla którego uważam czas pobytu amerykańskiego prezydenta w Warszawie za pogodny i lekki. Otóż jest to medialna zgadywanka, jakie to powody skłoniły Obamę do wizyty w Polsce i o czym rozmawiał z polskimi przywódcami. Co teoria to weselsza... Na przykład ta, że Obama wyraził nadzieję, że i Polska, i inne kraje Europy Środkowej nauczą kraje Afryki Północnej demokracji. Hm... My ich będziemy uczyć demokracji, a oni nas sadzenia palm daktylowych. Myślę, że skutek będzie podobny... Innym poglądem było, że oto następuje przełom we współpracy militarnej Polski i USA. Że stajemy się ważnymi sojusznikami, bo wojsko amerykańskie będzie u nas stacjonować. Pomijam tę dziwną radość, że obce wojsko będzie stacjonować na polskiej ziemi. Są bowiem rzeczy naprawdę humorystyczne - otóż ma to być pięć amerykańskich samolotów, które przylecą na dwa tygodnie w miesiącu. I kilkudziesięciu żołnierzy, skierowanych do ich obsługi. No, faktycznie, siła to ogromna... Opowiadano przy tym, że ta siła chronić nas będzie rakietami wystrzeliwanymi w nas z Iranu. Sorry, ale jakoś Iranu, że nas ostrzela, to się nie boję. Tym bardziej, że przecież nawet dziecko wie, że nie chodzi nam o Iran, ale o Rosję. Rosja! Rosja! Katyń, Smoleńsk, Stalin... To jest paliwo napędzające trzy czwarte polskiej sceny. I obsesja, która każe wierzyć, że oto stoją przygotowane hufce KGB, by na nowo nas zniewolić. W roku 1981 ich nie było, są teraz. Czy Rosja jest dziś (i w kolejnych latach) dla nas groźna? Wolne żarty. To jest państwo, który się wyludnia. Które ma kłopoty na Kaukazie, jeszcze większe na islamskim południu, z kolei na Syberię wchodzą im Chińczycy. I chyba nigdy w swej historii kraj ten nie potrzebował tak bardzo przyjaznej granicy zachodniej. I dobrych stosunków z Zachodem. Że w Moskwie klaszczą Obamie, a pięć razy mocniej Angeli Merkel i Sarkozy'emu, to nie przypadek, ale życiowa konieczność. Że Zachód patrzy łakomie na Rosję - to także nie dziwi. Bo gdzie znajdzie tyle rynków zbytu, tyle bogactw naturalnych i tak ważnego militarnego sojusznika? Entente cordiale Rosji i Zachodu jest faktem, to jest oś wielkich interesów. A nasze fobie, jak widać, Ameryka wycenia na pięć samolotów, które turystycznie będą tu przylatywać. Żeby zaś nie było wątpliwości, Obama, mówiąc o tych samolotach, dodał, że chwali Polskę "za pragmatyzm w stosunkach z Rosją" (aluzju poniali), i że w stosunkach Rosja-USA Ameryka proklamowała "restart". Czyli, w tłumaczeniu na polski, grubą kreskę. Wszystko jasne? Było więc coś w wizycie Obamy, co nie było iluzją? Oczywiście. Mówiła o tym telewizja CNN. A mówiła o "pomocy" USA w budowie polskiej energetyki jądrowej i planowanego wydobycia gazu łupkowego. Gdy to usłyszałem, dobre samopoczucie jakoś mi osłabło. Timeo Danaos et dona ferentes (łac. Obawiam się Danaów, nawet gdy niosą dary)... Budowa elektrowni atomowej kosztować będzie Polskę miliardy. I pytanie jest zasadnicze: komu je zapłacimy? A kto ma technologię atomową? Reaktor? Rosjanie, Francuzi, Amerykanie. Kogoś musimy wybrać... Jeszcze większe pieniądze to gaz łupkowy. Jak bardzo większe? Nie będę strzelał, jedne prognozy mówią, że mamy tego gazu na lat 30, inne, że na 300. Więc firmy amerykańskie już drepczą, już lobbują, już chodzą koło kasy. Chcą gazu poszukiwać, a potem go wydobywać. I my mamy im to dać. Może jestem starej daty, ale nie dostrzegam powodów, dla których mielibyśmy dzielić się z Amerykanami naszym gazem. Że mają pieniądze? Na wydobycie gazu z udokumentowanych złóż pieniądze da każdy bank. Że mają technologię, której my nie mamy? Mój Boże, wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że do wydobywania gazu łupkowego będzie można przystąpić najwcześniej za około 10-15 lat. To szmat czasu! Można go dobrze spożytkować. Przez ten czas możemy spokojnie wykształcić odpowiednią rzeszę naukowców i inżynierów, którzy opracują technologię wydobycia i ją zastosują. A raczej - dokształcić. Bo od kilkudziesięciu lat produkujemy inżynierów-gazowników, nie tylko na AGH, mamy polski koncern gazowy PGNiG, który ma ludzi, ma pieniądze, i w który można tchnąć nowe życie. Więc po co mamy dawać Amerykanom koncesje, jak nie przymierzając jakiś kraj trzecioświatowy, skoro możemy to wszystko zrobić sami, rozwijając przy tym rodzimy przemysł wydobywczy i chemiczny, dając ludziom pracę? Skoro możemy iść norweską drogą? Te łupki, którymi łupnęło, mogą mieć dla Polski większe znaczenie niż się wydaje. Mogą zbudować nasze dobre samopoczucie, oparte na faktach, a nie na iluzji. Jakby to się udało, to wizytę Obamy można by było uznać za przełomową. Robert Walenciak