Jestem bowiem przekonany, że taki wniosek powinien był trafić do prezydenta wiele miesięcy temu. A najlepiej, gdyby zamiast niego trafiła ustawa likwidująca jeśli nie IPN, to przynajmniej pion śledczy. Samo bowiem usytuowanie prokuratorów w instytucji mającej, w założeniu, zajmować się edukacją historyczną i badaniem archiwów służb specjalnych z czasów PRL, jest czymś nienaturalnym, jakby żywcem przeniesionym właśnie z czasów Polski Ludowej. I to tych najgorszych czasów. Gdzie nad wszystkim czuwać musiał ubek i prokurator. Cóż więc twórcom ustawy chodziło po głowie? Że prokurator będzie poprawiał historię? Więc poprawiał. Kosztem setek tysięcy złotych ekshumowano ciało gen. Sikorskiego, żeby zbadać czy zginął w katastrofie lotniczej czy też inaczej, Na przykład zastrzelony. Naprawdę, trzeba mieć wiele wolnego czasu i niewiele rozumu, żeby na takie przedsięwzięcia się porywać. A IPN coś takiego firmował, na serio biorąc konfabulacje miłośników teorii spiskowych. Kolejną rzeczą z pogranicza groteski jest śledztwo w sprawie zamachu na Jana Pawła II. W roku 2009 ściągnięto do Polski protokoły przesłuchań Ali Agcy i trzech innych podejrzanych. Materiał liczył 4 tys. stron, więc oddano je do tłumaczenia z włoskiego na polski. Sześciu tłumaczom. Nie chcę uchodzić za skąpca, ale wydaje mi się, że taniej byłyby wysłać prokuratora na kurs włoskiego, tylko że - zdaje się - nie o to w tym wszystkim chodzi. Prokuratorzy IPN prowadzą bowiem śledztwo w sprawie "spisku komunistycznych służb specjalnych kierujących zamachem na Jana Pawła II". Czyli "zbrodni komunistycznej", nieprzedawniającej się na normalnych zasadach. Mogą go prowadzić i 50 lat, i pewnie tak będzie - bo i sam tytuł śledztwa (skąd ta wiedza o spisku komunistycznych służb?), i sposób w jaki jest prowadzone, pozwalają przypuszczać, że prokuratorzy z IPN wymyślili sobie sposób na życie. Że za pensję przekraczającą 10 tys. zł miesięcznie zamierzają dłubać w czymś takim do emerytury. IPN strzela sobie w stopę także przy innych okazjach. Prof. Karol Modzelewski spędził w PRL-owskim więzieniu 9 lat, jako więzień polityczny. Wie to każdy maturzysta. Ale sąd, żeby zaliczyć (zgodnie z prawem) czas spędzony w więzieniu do podstawy emerytury, musi mieć odpowiednie papiery. Czyli musi zbadać akta z tych procesów. Tymczasem w roku 2006, na mocy ustawy, akta te zostały przekazane do IPN. Cóż więc prostszego, żeby teraz te same akta, przesłać do sądu na czas rozprawy? Niestety, miesiące mijają, a IPN gra w tzw. kulki. Mętnie odpowiadając, że akta cieszą się zainteresowaniem badaczy, więc są w różnych miejscach kraju, i trzeba je ściągać, albo że trzeba je skanować, albo też, że jest ich dużo... I już bym uwierzył, że IPN przygnieciony jest obowiązkami, że kilometry akt i tak dalej, ale sobie przypomniałem, jak to posłowi Mularczykowi z PiS, w jedną noc, dostarczono teczki sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Żeby przeczytał przed rozprawą. Znaczy się, są w tej instytucji szybkie ścieżki. Dla niektórych. A dla innych jest figa. Takich kwiatków, kompromitujących IPN, instytucję z budżetem ponad 200 mln zł rocznie, jest więcej. Więc im szybciej te sprawy zostaną uporządkowane, tym lepiej. Pion śledczy z setką ewidentnie nudzących się prokuratorów powinno się wcielić do "normalnej" prokuratury. Archiwa powinno się oddać pod kuratelę Archiwów Państwowych. A pion badań naukowych mógłby trafić do Polskiej Akademii Nauk i do instytutów historycznych naszych uniwersytetów. Tak byłoby i taniej, i sprawniej, i bardziej kompetentnie. I co ważne - bez partyjnej etykiety. Ha! Tylko, że to wszystko jest bez szans! Spróbujcie ruszyć IPN, a PiS będzie zaraz krzyczał, ze to zamach na wolne państwo (tam gdzie PiS ma władzę, zawsze jest wolne państwo, a gdzie nie ma - to jest ZOMO lub agentura sowiecka), a Platforma , jak to ona, skuli uszy po sobie. I będzie opowiadać banały o pamięci narodowej, o teczkach, i agentach. Bajki dla napalonych. Bo przecież w IPN dostępne są tylko teczki agentów niepracujących, czyli dawno wycofanych, tych najmniej ważnych. Nazwiska tych ważnych są w tzw. zbiorze zastrzeżonym, do którego zwykły śmiertelnik nie ma wstępu. Do tego zbioru trafiły teczki tych, którzy pracowali dla SB i WSW, a teraz z ich usług korzystają obecne służby. Inaczej mówiąc - w archiwach ogólnodostępnych jest agenturalny szrot, a ci naprawdę dobrzy są w zbiorze zastrzeżonym. Tak oto służby, po raz kolejny, ograły demaskatorów. Z punktu widzenia interesów państwa - najzupełniej słusznie. Bo Owszem, Kowalski może mieć swój interes w poznaniu nazwisk swych delatorów. Ale to jest jego mały, przepraszam za wyrażenie, interesik. Jego ochota. Natomiast w interesie państwa leży zupełnie coś innego. A pamięć narodowa? W czasach PRL partia także powoływała instytuty i szkoły, które miały krzewić nową świadomość i tym podobne sprawy. Mieliśmy Akademię Nauk Społecznych, Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu-Leninizmu (zwany "Sorboną"), instytuty marksizmu-leninizmu i tak dalej. One też miały, w założeniach, prowadzić działalność edukacyjną, propagować rzeczy jedynie słuszne. Ku radości zatwardziałych towarzyszy. I co? I nic. Podobnie będzie z IPN-em. To jest ta sama ścieżka. Nie ma szans, by tak jednostronna wizja historii, którą prezentują sztandarowi IPN-owscy historycy zmieniła trwale poglądy społeczeństwa. Oni mówią tylko do przekonanych, do swoich. A im mocniej wspierani są przez polityków, tym bardziej maleją w oczach publiczności. I tak jak przegrali historycy z PZPR, tak przegrają i oni. Robert Walenciak