W efekcie w Polsce jest dziś tak, że demokratą nie jest ten, kto działa w zgodzie z regułami demokracji. Odwrotnie. To demokracja musi się dopasować. Jest demokracją wtedy i tylko wtedy, jeśli dobrze służy interesowi ludzi i środowisk, które uważają samych siebie za prawowitych demokratów. Uwłaszczenie to sytuacja w której coś, co było wspólne, nagle staje się czyjeś. I tylko czyjeś. Z historii znamy spektakularne przykłady uwłaszczenia się na mieniu państwowym. Takim uwłaszczeniowym eldorado były oczywiście wcześniejsze lata polskiej transformacji. Gdy uprzywilejowani przedstawiciele starych-nowych elit uwłaszczali się na fabrykach, nieruchomościach albo tytułach prasowych. Do dziś jeden z głównych zarzutów wobec dealu Okrągłego Stołu sprowadza się właśnie do zarzutu uwłaszczenia dokonanego na nieprzejrzystych i subiektywnych warunkach. Za zasłoną wielkich historycznych przemian. Uwłaszczanie demokracji? Stare dzieje? I tak i nie. Bo faktycznie w ostatnich latach nie mamy już na szczęście do czynienia z przykładami równie ordynarnych uwłaszczeń. Sam schemat uwłaszczenia ma się jednak bardzo dobrze. A jego najnowszym przykładem jest symboliczne uwłaszczenie się elit liberalnych (dziś zebranych pod pojemnym sztandarem antyPiSu) na samym pojęciu demokracji. Co to znaczy uwłaszczyć sie na demokracji? Chodzi o rodzaj świętego przekonania, że oto my i tylko my rozumiemy demokrację i działamy dla jej dobra. Widać to doskonale choćby w ostatnich tygodniach. Obiektywnie rzecz biorąc, poczynania rządu Tuska - i szerzej nowej parlamentarnej większości - trudne są do pogodzenia z zasadami demokracji czy praworządności. Zmienianie ustaw uchwałami, obchodzenie prezydenckiego weta przy pomocy mieszanki szemranych rozwiązań prawnych i nagiej siły, zamykanie politycznych przeciwników do więzienia pod cienkimi pretekstami. To wszystko nie mieści się w instynktownym rozumieniu demokracji. To łamie jej prawidła i przekracza ileś tam czerwonych linii nie do przekroczenia. Gdyby PiS posunął się choćby do połowy rympału, na jaki idą ostatnio co dnia ministrowie Bodnar i Sienkiewicz, to antyPiSowcy już dawno ogłosiliby śmierć demokracji. Sobie dają jednak przyzwolenie na takie działania. Hipokryzja przez uwłaszczenie Jak to możliwe? Jak politycy z kręgu Tuska oraz ich komentatorska otulina godzą tę krzyczącą niezgodność słów z czynami? Jak radzą sobie z tą piramidalną hipokryzją? Otóż właśnie dzięki uwłaszczeniu. Oni są święcie przekonani, że demokracja jest ich. Że to oni ją lepiej rozumieją i to tylko oni maja prawo do mówienia, co jest demokratyczne, a co nie. Z tego uwłaszczenia wynika wprost główna linia argumentacyjna prezentowana dziś przez rząd antyPiSu. Brzmi ona: nam wolno więcej, bo my ratujemy demokracje przed PiS'em który ją niszczył. Oczywiście owo przeświadczenie o PiSie niszczącym demokrację jest czysto subiektywne. I ono także wynika z uwłaszczenia na demokracji. Skoro polski liberał uznał, że demokracja jest jego i tylko jego, to znaczy, że zatarła mu się dawno granica pomiędzy dobrem i interesem własnego środowiska a dobrem i interesem demokracji. W tej sytuacji logiczne jest, że skoro PiS robił inną telewizję niż to, co się podoba liberałom, to dla nich była to oczywiście "telewizja niedemokratyczna". Albo gdy PiS prowadził inną niż liberałowie politykę zagraniczną, to znów - była to "polityka niedemokratyczna". A ośmielając się wstawiać swoich ludzi do spółek skarbu albo do instytucji kultury, PiS też działał niedemokratycznie - bo przecież "demokratycznie" byłoby tylko wtedy, gdyby siedzieli tam liberałowie albo lewica. Przykłady można mnożyć. Morał z tej historii jest oczywiście smutny. Bo i widoki na to, że liberalny establishment spojrzy w lustro i przestraszy się tego, w co się zamienił, są marne. Lustra dawno pozbijane, a poczucie własnej słuszności po stronie antyPiSu niezachwiane. Niestety tak to dziś wygląda. Rafał Woś