Antypic zamiast anty-PiS
Jeśli rządzący chcą dotrwać do 2027 roku, a może nawet pozostać przy władzy i zablokować nadejście monowładzy prawicy, muszą anty-PiS zamienić na antypic.

Tak zwany obóz liberalny czy demokratyczny, jeśli chce przetrwać dłużej niż do wyborów w 2027 roku, musi dokonać radykalnej zmiany. Mentalnej i personalnej.
O ile przez osiem lat rządów Kaczyńskiego można było cały program polityczny zakląć w haśle "jesteśmy anty-PiS", o tyle po 2023 roku i po drugiej przegranej Rafała Trzaskowskiego trzeba przestawić się na antypic. I to bez pewności powodzenia.
Jeśli zapowiadało się ponad sto ustaw deregulacyjnych "do końca maja", to powinny być przedstawione do końca maja, bo zamiast tego jest pic
Śmiech na sali
Ze stu konkretów w pamięci społecznej został przecież jeden wielki pic i śmiech na sali, nawet jeśli kilka z tych postulatów zrealizowano. Podobnie jak z rozliczeń, które zostały zapamiętane z ucieczki Romanowskiego na Węgry. I z komisji śledczych, które wsławiły się impotencją. Picem było porzucenie emocji, która pozwoliła kilku formacjom odsunąć PiS od władzy w 2023 roku i picem było czekanie na "naszego prezydenta", żeby zacząć rządzić.
Samo bycie anty-PiS już nie działa, antypic jest konieczną pieśnią przyszłości. Dziś wiadomo, że nie będzie już żadnych poważnych rozliczeń, ponieważ prokuratorzy i urzędnicy czują, że wieje inny wiatr, więc będą czekać. Żaden postulat światopoglądowy lewicy nie będzie zrealizowany nie dlatego, że trzeba będzie negocjować z PSL-em, ale dlatego, że prezydent Nawrocki przez pół dekady będzie bronił pozycji twardej prawicy.
Nie będzie też żadnych zasadniczych zmian w polskim sądownictwie, a jeśli nawet, to na warunkach nowej głowy państwa lub przeszłej ewentualnej koalicji PiS-Konfederacja.
Dziś wyborcy śmieją się z pohukiwań władzy, że "teraz bierzemy się do roboty", i pytają, czemu nie półtora roku temu. Co z tego, że prezydent Duda podpisywał większość ustaw, z pominięciem tych dotyczących sądownictwa, skoro nie było komu o tym opowiadać, bo premier Tusk jako rzecznik rządu ograniczał się do aktywności w mediach społecznościowych?
Autorefleksja Tuska?
Jeżeli obecna władza chce większości konstytucyjnej dla prawicy w 2027 roku, nie powinna niczego zmieniać. Powinna postawić na źle skonstruowaną ustawę o "mowie nienawiści", która wywołała lęk "normalsów". Powinna podtrzymać zakaz prac domowych, który skutkuje jedynie demobilizacją uczniów i wywołuje komentarze o zideologizowaniu i niekompetencji resortu edukacji. Powinna jeszcze głębiej schować fachowców w swoim obozie, jeszcze bardziej spacyfikować doświadczonych polityków i jeszcze głębiej wierzyć w iluzję, że Tusk jest geniuszem, który sam wszystko załatwi.
Dziś zresztą to po stronie premiera powinna pojawić się autorefleksja, czy wciąż on i jego styl zarządzania partią i rządem jest wartością dodaną władzy, czy staje się obciążeniem. I czy odpowiedź na to pytanie powinna zostać wcielona w życie. Szczególnie że większość PiS i Konfederacji będzie dokonywać rozliczeń politycznych, które akurat Tusk bez wątpienia odczuje fizycznie, a nie tylko symbolicznie.
Jeśli zapowiadało się ponad sto ustaw deregulacyjnych "do końca maja", powinny być przedstawione do końca maja, bo zamiast tego jest pic opowieści o liczbach, które nie są takie ważne, i o wrzucaniu szóstego biegu. Jeśli zapowiadało się rekonstrukcję i odchudzenie rządu, to gabinet bez kunktatorskich tłumaczeń powinien zmniejszyć się do 10 resortów strategicznych, bo wszystko inne będzie picem na wodę, fotomontażem.
Picerzy przegrają
Jeśli minister finansów nie ma wielkiej wizji gospodarczej dla Polski, bo jedynie zarządza budżetem, to może - jak celnie podpowiada prof. Kołodko - rząd powinien przedstawić nową strategię dla Polski i stworzyć stanowisko głównego ekonomisty kraju, bo wszelkie półśrodki będą odbierane jako kolejny pic.
W czasach postpolityki picerzy zawsze przegrywają. Nawet z zawodowymi kłamcami, ale oni przynajmniej potrafią stwarzać pozory kompetencji, chęci, entuzjazmu, racji moralnej, a nawet pozorują sprawczość. A picer po prostu "nie dowozi", choć ma bardzo wysoką samoocenę.
Władza dysponuje ogromnym kapitałem społecznym. Takim samym jak prawicowa opozycja wzmocniona nowym lokatorem Pałacu Prezydenckiego. Polska jest pęknięta na pół i gdyby nie to, że nasza polityka oparta jest na nienawiści oraz manifestowaniu rozkoszy z kopania leżącego, każdy rząd uwzględniałby w swojej polityce także miliony rozczarowanych wynikiem wyborów. Tak się nie dzieje i tak się nie stanie.
Obecnie oczywiście nie ma żadnej pewności, czy PiS będzie w stanie dogadać się z Konfederacją i jaką rolę odegra w tym potencjalnym mariażu prezydent Nawrocki. Być może cały entuzjazm ludzi Kaczyńskiego, którzy uwierzyli, że ich kandydat wygrał co najmniej 80 do 20, zostanie zmieciony przez ich przyszłą klęskę. Być może prawicowa fala w za dwa lata opadnie. Ale jeśli władza zacznie w to wierzyć i nie dokona rewolucji wewnętrznej, znów wybierze czekanie na Godota, czyli kolejny pic.
Jeśli w 2027 roku obecny obóz rządzący przegra, to przegra na zawsze. I jakiś system się rzeczywiście domknie.
Przemysław Szubartowicz