To było dokładnie 14 lat temu. Tuż przed pierwszym posiedzeniem Sejmu, w nocy z 19 na 20 października 1997, dwójka posłów AWS przesunęła fotel marszałkowski w okolice wejścia dla prowadzących obrady i ministrów i - nie bez kłopotów - zawiesiła nad nim krzyż. Następnego ranka protest wobec działań zawieszenia krzyża zgłosił SLD, ale, że w tamtym Sejmie było w mniejszości - nad ich protestami parlament przeszedł do porządku dziennego. Co ciekawe, to samo SLD, gdy cztery lata później przejęło władzę, jakoś nie pamiętało o tym, że krzyż budził ich święte oburzenie i nawet słowem nie wspomniało o tym, że można by go zdjąć. Dopiero Grzegorz Napieralski, na fali wzmacniania linii ideologicznej Sojuszu, dwa czy trzy lata przypomniał sobie o sejmowym krzyżu, ale zapał do jego zdejmowania szybko mu minął. I tak to od 14 lat krzyż wisi nie niepokojony. A raczej wisiał - bo najwyraźniej Palikot postanowił na nim oprzeć początki swej parlamentarnej kariery w wersji nowej i wzmocnionej. A jemu może tak szybko nie przejść antykrzyżowa pasja. I choć to, jakie towarzystwo wzywa dziś do zdejmowania krzyża i fakt, że w kraju, który ma przed sobą dyskusję o ubezpieczeniach społecznych, emeryturach czy tym, jak powinna wyglądać służba zdrowia, debatowanie o sejmowym krzyżu ma posmak absurdu, to zarazem mam poczucie, że nie możemy wszelkich sporów światopoglądowych zawsze pakować do wora z napisem "dyskusja zastępcza" i uznawać, że na nie przyjdzie pora w odległej przyszłości. Tak jak środowiskom konserwatywnym szalejąca inflacja i załamanie gospodarki na początku lat 90 nie przeszkadzały w rozpoczynaniu debat o aborcji, religii w szkołach czy krzyżu w koronie orła (tak, tak były takie pomysły), tak doskonale wyobrażam sobie, że dziś obok rozstrzygania o kluczowych dla polskiej przyszłości sprawach, zastanowimy się, czy funkcjonujący model współpracy państwo-Kościół jest modelem idealnym i docelowym. Krzyże w parlamencie, urzędzie czy szkole, finansowana przez państwo nauka religii, msze jako element obrządku państwowego.... To wszystko jest dziś polskim standardem, a każde jego podważenie natychmiast wywołuje ostre reakcje. Szkoda, bo myślę, że nawet dla samego Kościoła, jego pozycji, autorytetu i postrzegania nie byłoby złe delikatne danie kroku w tył, nienarzucanie się z obecnością symboliki i obrządków religijnych w życiu publicznym. Może sprawiłoby to, że Kościół - w oczach wiernych i niewiernych - odrobinę zszedłby z piedestału, zbliżył się do ludzi i przestał być postrzegany przez wielu jako instytucja rozpychająca się łokciami, by wyrąbać sobie przestrzeń w życiu publicznym. Może.... Choć i ja mam spore opory, gdy słyszę - wyrażane często i gęsto językiem prymitywnego antyklerykalizmu - żądania wyrugowywania i zepchnięcia na margines sfery sacrum. Zbyt wiele jest w Polsce obszarów - mówiąc delikatnie - umiarkowanej mądrości i wrażliwości, a zachowujących często, choćby czysto ceremonialny, kontakt z życiem religijnym. Dla nich, ten kontakt, jest często jedynym pierwiastkiem, jedynym elementem życia duchowego, a kościół - jedynym miejscem, w którym usłyszą jak żyć mądrzej i godniej. Dlatego dyskusja o roli Kościoła i religii w Polsce jest dla mnie dyskusją tyleż ważną, co niezwykle trudną i tym bardziej warto byśmy podejmowali ją nie tylko wtedy, gdy żądają tego od nas lewicowi demagodzy. Konrad Piasecki