Konkretnie, powodem sfotografowania przez radar jest szybkość większa od dozwolonej o około 30 km/h. Policja postanowiła tak dlatego, że, jak to ujął jej rzecznik, bardziej czuły radar robił tak wiele zdjęć, iż policja nie była w stanie organizacyjnie i finansowo sobie z tym poradzić. Mówiąc brutalnie: o 10, 20 km/h przekraczają szybkość praktycznie wszyscy. Czy to może dziwić? Nie. Grono, nie waham się użyć tego słowa, idiotów, zagnieżdżone w polskim Sejmie, szantażując tchórzliwą większość argumentem, że kto nie z nimi, ten chce śmierci na drogach niewinnych dziatek, wymogło ustawę ograniczającą szybkość na terenach zabudowanych do 50 km/h. Był to oczywisty absurd, bo nikt nie ma nerwów turlać się pięćdziesiątką, jeśli ma przed sobą wolną drogę. Ale dopóki nie istniał żaden sposób egzekucji, powszechne lekceważenie głupiego nakazu dawało się ukryć. Teraz pojawił się fotoradar, coś więc trzeba było zrobić z faktem, że przepisy są zupełnie martwe - i policja to zrobiła, sankcjonując stan faktyczny. Jeśli radary łapią tylko tych, którzy jadą po mieście 80km/h, to niepisane, faktyczne ograniczenie szybkości przybiera wielkość rozsądną, na którą ogół kierowców może się zgodzić. Tyle tylko, że dla dogodzenia paru maniakom państwo Polskie w sposób arcyniepedagogiczny pokazało swym obywatelom, że prawo to bzdura i nie sposób go nie lekceważyć. Rafał A. Ziemkiewicz z cyklu "A nie mówiłem?"