Po raz setny czytam właśnie "Onych" Torańskiej, a z okazji rocznicowych obchodów tysięczny raz mam okazję słuchać tłumaczeń autorów stanu wojennego. I jedni, i drudzy usprawiedliwiają swe draństwa w ten sam sposób. Z lubością opowiadają o "historycznej konieczności, o "geopolitycznych ograniczeniach" i że, gdyby nie oni, Polska byłaby "księstwem warszawskim". Zobacz nasz raport specjalny: 25 lat później - rocznica stanu wojennego Paradoksalnie - jeśli się odrobinę wysilę, jakiś cień zrozumienia dla sposobu myślenia (bo oczywiście nie czynów) Bermana, Ochaba czy Staszewskiego potrafię w sobie wykrzesać. To byli ludzie ślepej wiary w ideologiczną utopię, ludzie, którzy zaczynali zajmować się polityką, gdy za przynależność do Komunistycznej Partii Polski można było trafić do więzienia, ludzie, którzy uważali, że komunizm będzie zbawieniem dla Polski i że należy go tu na siłę wprowadzić, by za jakiś czas osiągnąć błogostan. O ile jednak takimi złudzeniami można było karmić się w roku 1943 czy 1945, to niemal 40 lat później o "ustroju wiecznej szczęśliwości" wiadomo było już prawie wszystko. Światowy komunizm przyniósł miliony ofiar, dziesiątki milionów nieszczęść, szarość, biedę i stagnację. Opowieści naszych komunistów o tym, kto i gdzie by był, gdyby nie przyniesiony i utrwalany przez nich ustrój i jakież to piękne kariery i awanse społeczne zapewniał, to banialuki. Zdolne chłopskie czy robotnicze dzieci Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, mimo że nie żyły w tak pięknym ustroju, doskonale potrafiły sobie poradzić. Kończyły studia, robiły kariery w biznesie i polityce i żadne rewolucje nie były im do tego potrzebne. Hagiografie postaci generałów - autorów stanu wojennego pisane zdaniami pełnymi ochów, achów i zachwytów są jakimś gigantycznym nieporozumieniem. Wojciech Jaruzelski robił w Ludowym Wojsku Polskim błyskawiczną karierę i z bliska obserwował: stalinowskie prześladowania, sądowe mordy swych kolegów i antysemicką czystkę 1968 roku. Protestował? Jakoś się tym nie chwali. Wyprowadzenie wojska na ulicę w 1970 roku, gdy był już ministrem obrony narodowej, także ma nie plamić jego legendy - bo "polecenie wydał Gomułka". I cóż ten "generał bez skazy" wtedy zrobił? Nic! Dalej wdrapywał się po szczeblach awansu, aż przejął władzę absolutną. Nie wiem - i pewnie nigdy w tej sprawie nie osiągniemy stuprocentowej pewności - czy w 1981 roku groziła nam sowiecka interwencja. Wiem, że to co działo się w stanie wojennym było częstokroć zwykłym barbarzyństwem. To prawda, że sama operacja wojskowa została przeprowadzona szybko, sprawnie i że starano się o ograniczenie liczby jej ofiar. Ale pamiętam następne miesiące i lata. Pamiętam ludzi prześladowanych, upokarzanych, bitych, wyrzucanych z pracy i traktowanych z tępą brutalnością. Pamiętam tysiące większych i mniejszych niegodziwości. Butę władz wszelkich szczebli, milicyjne ścieżki zdrowia, SB-ecką wszechmoc i arogancję. Niech symbolem postawy autorów "mniejszego zła" będzie to, co działo się po zamordowaniu Grzegorza Przemyka. Wybielanie milicjantów, inwigilacja i znęcanie się nad jego kolegami, wtrącanie do więzienia adwokatów matki ofiary, montowanie procesów, dowodzących, że lekarze karetek pogotowia biją ludzi. To wszystko obciąża bezpośrednio rządzących, którzy rozdawali nagrody i medale za to, że ich podwładni tak "pięknie" ukręcili całej sprawie łeb. Ja pamiętam, wielu Polaków najwyraźniej już nie... Trudno.... Niech sobie inni kochają generałów, ale dla mnie ci panowie nigdy nie staną się "ludźmi honoru". Konrad Piasecki, RMF FM k.piasecki@rmf.fm