Nie dałoby się ukręcać w komisjach po 40 procent głosów nieważnych i tym sposobem w cudowny sposób wybierać do sejmiku liderów miejscowego układu, gdyby w roku 2011 parlament - jednogłośnie, co jest najciekawsze - nie uchwalił kodeksu wyborczego, w którym pojawiły się, nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak, zapisy łamiące podstawowe cywilizowane zasady i sprzyjające wyborczej twórczości a la mazowieckie 2010. Po pierwsze - zamiast wspólnego liczenia głosów wprowadzono zasadę, że członkowie komisji dzielą się wysypanymi z urny kartami i każdy zajmuje się, jak uważa za stosowne, swoją kupką na osobności, z dala od wzroku innych członków komisji i ewentualnych mężów zaufania. Po drugie - zdjęto z komisji obowiązek podawania w protokole, z jakiego konkretnie powodu uznała głosy nieważne za nieważne. Z dzisiejszego puntu widzenia te "poprawki" były oczywistym usankcjonowaniem i zinstytucjonalizowaniem "efektu Struzika". A to, że w sejmowych ustawach coś się tajemniczo pojawia, coś znika, poza percepcją posłów głosujących niczym semafory uruchamiane partyjnym guzikiem - to przecież norma. Swego czasu cały kraj śledził perypetie wartej miliony frazy "lub czasopisma", ale nikt nie wyciągnął z tego wniosków, by procedury legislacyjne uczynić na przyszłość sprawniejszymi czy przynajmniej szczelniejszymi. A sprawa znikającej z każdej kolejnej nowelizacji "trzeciej próbki", umożliwiająca od lat miliardowe zarobki alchemikom z mafii paliwowej? (Już nie pamiętam, czy pisałem o tym w "Myślach Nowoczesnego Endeka", czy jeszcze w "Polactwie" - najlepiej, kto jeszcze tego nie zrobił, kupić i przeczytać obie te książki). Przykładów naprawdę znaleźć można w bród. Paweł Kowal, jeden z ostatnich spokojnych i rzeczowych ludzi na polskiej scenie politycznej, wielokrotny obserwator rozmaitych wyborów w różnych krajach z ramienia OBWE, wyliczył 15 bardzo konkretnych punktów, które - gdyby OBWE obserwowała wybory w Polsce, jak się tego gromko domagał w 2007 roku Bronisław Komorowski i wyprowadzane przez PO na ulice "błękitne marsze" - musiałyby zostać uznane za złamanie standardów rzetelności i uczciwości procesu głosowania. Kryteria OBWE są zresztą znane, można przymierzyć do nich polski kodeks wyborczy - jasno z tego wynika, że pod tym względem do Europy nie należymy. Tak jasno, że lizuski z TVN-24 już zaczęły zapewniać, że OBWE w zasadzie się na tym nie zna i nie jest tak do końca wiarygodna. Dobra, zostawmy już ten nieszczęsny wyborczy bardak. Wiadomo, że znowu "państwo zdało egzamin", "Polacy nic się nie stało" i wszystko było tylko urojeniem oszołomów, którzy chcą "podpalić państwo" (na szczęście nie mają szans, bo to państwo jest z takiej substancji, która się nie zajmuje ogniem, co najwyżej bardzo smrodliwie kopci). Po dwóch dniach zamieszania w szeregach, gdy nawet "Wyborcza" ogłaszała "wielki blamaż", a Cezary Grabarczyk "nie wykluczał powtórzenia wyborów", Partia skutecznie kontratakowała i wszyscy święci, na czele z zebranymi u prezydenta prezesami trybunałów i sądów najwyższych, nie czekając na ślimaczące się do dziś wyniki orzekli, że wszystko było okej. A jak tak orzekli z góry prezesi TK, NSA i SN oraz cała egzekutywa, to trudno sobie wyobrazić prowincjonalnego sędziego, który by rozpatrując najlepiej nawet uzasadnione zażalenia ośmielił się wydać wyrok robiący im wbrew. Pozamiatane! - zamotaj mocno węzeł, końce rzuć do wody, jak mówił kapitan Ryków. Ale zerknijmy na inną sprawę, która zupełnie polskim mediom umknęła - pisał o niej bodaj tylko mój redakcyjny kolega w "Do Rzeczy". Jest taki międzynarodowy watch dog Global Financial Integrity, zajmujący się światowymi przepływami kapitału. Właśnie umieścił na swej stronie internetowej kolejny doroczny raport. Wynika z niego, że teoretycznie istniejące państwo polskie należy do światowego TOP 20 krajów, z których nielegalnie transferuje się kasę. Jako jedyne zresztą leżące geograficznie w Europie. W latach 2002 - 2011 wyprowadzono z Polski 150 miliardów zł! Przy czym o ile z charakteryzującej się "duszną atmosferą" IV Rzeczpospolitej dojono rocznie około 6 mld, to z "fajnej Polski" Tuska z roku na rok coraz więcej, aż do 30 miliardów złotych w 2011. Idę o zakład, że gdy GFI podliczy kolejne lata, okaże się, że było to jeszcze więcej. Mowa tylko o kapitale wydojonym z tego nieszczęsnego kondominium nielegalnie, przy kompletnej bezczynności i bezradności "państwa", którego rzekomo bronić trzeba nie przed dymającymi go na każdym kroku korporacjami i koncernami oraz miejscową nomenklaturą, gotową wszystko sprzedać za przysłowiowy zegarek, tylko przed "podpalaczami" domagającymi się przywrócenia jakiegoś porządku. Zupełnie legalnie - tak, jak legalne są przekręty wpisane w tutejszy kodeks wyborczy - wyprowadzono z Polski w roku 2013 całe 82 miliardy złotych, głównie przez służących Europie do takich rzeczy Luksemburg (nieprzypadkiem szefem Komisji Europejskiej, odpowiedzialnej za realizowanie "europejskiej solidarności" z krajami dymanymi, został właśnie były premier Luksemburga, który procedury te nadzorował). Ta wielkość też rośnie z roku na rok. Ale może jest jakąś pociechą fakt, że w ślad za polskimi pieniędzmi wyjeżdżają też sami Polacy, szczególnie ci wykształceni - na liście krajów europejskich, z których wyjechało na stałe najwięcej absolwentów szkół wyższych, mamy mocne pierwsze miejsce. Część z nich ma jeszcze szanse coś tam z wypompowanego z polskiej kolonii majątku dostać, jako wynagrodzenie za swą ciężką prace na rzecz złodziei. O takich sprawach masowe media tubylców nie informują, bo po co. Byłby zgrzyt, jak po dzisiejszym nieopatrznym zaproszeniu do "Dzień Dobry TVN" Andrieja Iłłarionowa (można wyguglać, kto zacz i jakie ma prawo się wypowiadać), który ku przerażeniu prowadzących w prosty, rzeczowy i nieodparty sposób udowodnił krótko, że oficjalne wyjaśnienia tragedii w Smoleńsku nie mogą być prawdą, i że śledztwo trzeba dopiero rozpocząć. Oj, ktoś poleci... Ale to w "wiodących mediach" tylko wpadka. Na co dzień cała agitacyjno-propagandowa maszyneria działa sprawnie i nie informuje tubylców, co tam jakieś Global Financial albo jakieś OBWE.... Tylko przykrywa pół dziennika rechotaniem nad z de wziętym "newsem" o Kubusiu Puchatku bez gaci. Przy bliższym sprawdzeniu - ale komu się chce trzy razy kliknąć, by bliżej sprawdzić? - okazuje się, że jak zwykle wszystko było nie tak i w ogóle cała sprawa została zmyślona, ale czymś przecież trzeba lemingi karmić, żeby nie zaczęły się zastanawiać nad tym, na jakim kontynencie tak naprawdę żyją.