To miał być taki spokojny weekend. Co prawda dwie największe partie złośliwiąc sobie wzajemnie (a i nie ułatwiając pracy dziennikarzom) zorganizowały konwencje wyborcze w tym samym czasie, ale spodziewano się, że nie będą one odbiegać od standardów tego typu imprez. A tu bach! Grom z jasnego nieba. Jarosław Kaczyński zapowiedział, że PiS złoży wniosek o rozpisanie przedterminowych wyborów. Polityczny światek zatrząsł się ze zdziwienia (bo przyzwyczaił się, że Kaczyński o wyborach mówi, ale nie oczekiwał, że coś w tym kierunku zrobi), a potem od komentarzy. A te były jeszcze dziwniejsze niż zapowiedź prezesa PiS. Oto pomysł pójścia do urn ochoczo podchwyciło tylko SLD. Samoobrona i LPR po chwilowej kakofonii rożnych wypowiedzi oświadczyły "na nas nie liczcie", a Platforma pogrążyła się w rozważaniach - co, by tu zrobić. I co prawda na razie Tusk i spółka wzbraniają się przed jasną i ostateczną odpowiedzią na to pytanie, ale rozmowy z jej politykami jasno pokazują, że w sytuacji, gdy "i chcemy i się boimy" zwycięża strach i niechęć do wyborczego sprawdzianu. Motywowana polityczną strategią. PO chce poczekać, by PiS jeszcze trochę porządził, jeszcze trochę się w tym rządzeniu powypalał, jeszcze trochę poużerał z koalicjantami. I marzy jej się, że za rok, dwa czy trzy wygra wybory w cuglach. Nie brzmi to może i głupio, ale jednocześnie nie sposób się nie dziwić, że w sytuacji, gdy rządzący mówią opozycji - "sprawdźmy się, może zamienimy się rolami", to opozycja kuli uszy po sobie i mówi "Eee, to my może jeszcze trochę poczekamy...". A PiS - jak to PiS - gra ostro. Gra grę umiarkowanie czytelną, ale jakiś tam racjonalizm można w niej odnaleźć. Jeśli wybory będą - kampania oparta na popularności Marcinkiewicza, rozbijaniu politycznych rywali i twardej walce na haki i haczyki może przynieść bardzo przyzwoity wynik. Jeśli w sejmie nie znajdzie się większość potrzebna do samorozwiązania, to PiS będzie miał w ręce propagandowy leitmotiv. "Platforma nie chce wyborów - więc daje nam carte blanche do rządzenia takiego jak chcemy i z kim chcemy". A to "z kim" zaowocuje pewnie końcem paktu stabilizacyjnego i koalicją z Samoobroną i PSL-em. I tak nieźle i tak dobrze.... Dla PiS-u... A mi w dobie tych taktycznych przekomarzanek przypomina się pewien dialog, do którego doszło na sejmowym korytarzu. Też trwały jakieś spory koalicyjne, targowano się o rządowe fotele i na tym wyłącznie skupiano. Padło wówczas pytanie i odpowiedź, które weszły do kanonu anegdot politycznych. "Panie przewodniczący - zapytano Aleksandra Kwaśniewskiego - a dobro Polski? "A kto to jest Dobropolski?" - ze zdziwieniem odparł późniejszy prezydent. No właśnie... Konrad Piasecki - Panorama TVP2