O trzysta peelenów czyli też złociszy, znaczy się, o ciaćki, forsę, kasabubu, czy jak tam jeszcze zwykło się stary fenicki wynalazek określać. O, konkretnie, owe trzysta złotych, których pożałowało 27 posłów PiS. Jak wszyscy wiedzą - najpierw wyszli z sali na znak protestu przeciwko arbitralnemu ustalaniu przez marszałka porządku obrad, krzycząc o Białorusi, a bodaj i o Targowicy, a potem, żeby nie stracić diety za posiedzenie w wysokości podanej w tytule zasypali stosowne sejmowe biuro lipnymi usprawiedliwieniami. Że niby - byłem w Kieleckiem na spotkaniach z wyborcami, byłem na pogrzebie, zostałem w domu, bo babcia mi zachorowała... Na zdjęciach widać jak w pysk, że dany poseł był tego dnia w Sejmie, tylko protestował przeciwko białorusinizacji i łamaniu demokratycznych zasad, ale, bo ja wiem, czy to nie można być jednocześnie w Sejmie i w Kieleckiem? Jest w końcu coś takiego jak bilokacja, prawda? Ojciec Pio tak miał, to dlaczego nie może mieć 27 posłów, widać równie świątobliwych? Jedyne, co przychodzi do głowy, to cytat z jakieś starej piosenki Rewińskiego i Piaseckiego "Panie marszałku, panie pośle, panie ministrze": "Boże, jaki wstyd". I jak zwykle nie ci się wstydzą, co powinni, tylko ja na przykład. Wstydzę się za nich tym samym wstydem, który odczuwałem na przykład na różnych wykwintnych rautach, gdzie - polska specyfika, niejednokrotnie opisywana - przy bufecie nasze elity nieodmiennie tłoczą się i cisną, a kto się już dorwie, ładuje na talerzyk, ile tylko wlezie i jeszcze z czubem, tak, że potem leje sobie i innym po rękawach sosem i sieje po podłodze odpadkami. Potwierdzona prawidłowość jest taka, że im na sali bogatsze towarzystwo, tym bardziej buracko się zachowuje przy bufecie. Bo dają żryć za darmo, trzeba się napchać, ile wlezie, zanim zabraknie. Taki poseł zarabia kilkanaście tysięcy, z bokami drugie tyle, ale nie odpuści tych trzech stówek, gdzieżby! Bo najważniejsze w tej historii jest to, że 27 przyłapanych nie stanowi przecież żadnego wyjątku. Każdy dziennikarz wie, że obyczaj wpisywania się na listy obecności na komisjach, w posiedzeniu których się wcale nie uczestniczy, jest w Sejmie powszechny i dla wszystkich oczywisty. Polski europoseł podpisuje w piątek rano listę obecności i bez zażenowania wychodzi, bo ma do domu daleko, a jedzie samochodem, jeszcze we czterech z kumplami, bo Europa dając mu pieniądze na lot w biznes-klasie nie żąda rozliczania się z biletów. Działacz górniczy jedzie do Warszawy na negocjacje z rządem albo popija w gabinecie, a jednocześnie daje podwładnym swą kartę elektroniczną, aby odbili przy bramce, że niby zjeżdżał na dół, bo od owych zjazdów cykają różne benefity. I tak aż do prostego Polaka, który jedzie sobie na urlop na zwolnieniu lekarskim, albo pracuje na czarno biorąc zasiłek, albo załatwia sobie lewą rentę inwalidzką, i nie widzi w tym wszystkim niczego dziwnego. O tym się powinno film nakręcić. Mam nawet świetny tytuł: 300! Niestety, zajęty. Rafał Ziemkiewicz