To będzie miły, dobrze zaplanowany weekend. Rodzinne śniadanie, potem wyjedziemy do znajomych pod Warszawę, pomożemy im w małym przemeblowaniu, posiedzimy w ogrodzie, wieczorem napijemy się wina. Jeszcze polegujemy w łóżkach, przekomarzamy się z dziećmi, gdy po raz pierwszy odzywa się telefon. Jest w drugim pokoju, proszę córkę, by mi go przyniosła. Telefon dzwoni po raz wtóry. Jest 9.26. Na wyświetlaczu numer mojej wydawczyni. Odbieram... "Rozbił się samolot prezydenta" - głos Olgi jest pełen napięcia i emocji, mimo to pytam niedowierzająco "Żartujesz?". "Konrad... , naprawdę..., jeszcze nie ma potwierdzenia, ale coś się na pewno stało". Odkładam telefon, biegnę włączyć telewizor. Jarek Kuźniar zasłania twarz dłonią, zbiera myśli, niedowierzająco patrzy w depeszę, a żółty pasek krzyczy "Katastrofa rządowego JAK-a-40". Błyskawicznie przebiegające przez głowę myśli. Skoro to JAK - to raczej nie prezydent, ale kto w takim razie? Dziennikarze? Kto od nas tam poleciał? Za chwilę Kuźniar mówi: "To Tupolew, na pokładzie był prezydent z małżonką". Zaczynam się ubierać. Szukam czarnych spodni i swetra. Z telewizora słychać "na pokładzie byli wicemarszałkowie sejmu, szefowie NBP i IPN, wielu posłów i senatorów". Brzmi to wszystko i strasznie i nierealnie. To poczucie niedowierzania towarzyszyć mi będzie zresztą uparcie przez wiele następnych godzin. Wybiegam z domu, wsiadam w samochód, pędzę do radia. Po drodze dzwonię do rzecznika Komorowskiego, bo to jemu konstytucja wyznacza rolę zastępcy prezydenta, gdzie jest marszałek? Podobno jedzie do Warszawy. Na Twardej, w warszawskiej siedzibie radia, jest już kilka osób. Ktoś płacze, nerwowe rozmowy... Upewniam się, że nasz kolega, który poleciał do Smoleńska był w JAK-u. Już dzwonił, nic mu nie jest. Powoli docierają następni. Ktoś jedzie pod pałac prezydencki, ktoś rusza do Sejmu, ja zaczynam szukać rozmówców. Ramówka zostaje podporządkowana katastrofie. Nie ma muzyki, są wyłącznie fakty. O jedenastej z minutami po raz pierwszy wchodzę na antenę. Potem tych wejść będzie jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt. Mówię o tych którzy zginęli, o tym co się dzieje, co dalej, o zapisach konstytucji i ustaw, rozmawiam, trochę w tym wszystkim przypadkowości, sporo nerwowości, mnóstwo emocji, w głowie się kłębi, przypominam sobie ostatnie rozmowy z tymi, którzy zginęli. Przed oczyma mam poprzedni wieczór. W charakteryzatorni tvn24, przed rozmową z Markiem Migalskim spotkałem Władysława Stasiaka. Żartowałem, że odkąd Migalski pojawił się w PiS-ie, stracił laur najwyższego polityka tego obozu. Stasiak - jak to on - mówił "Panie Dobrodzieju, to niemożliwe..." Mierzyłem ich. Okazało się, że rzeczywiście, że Stasiak wyższy o dwa centymetry, producent pospieszał go i wyciągał z pokoiku, nawet nie wiem czy uścisnąłem mu na pożegnanie rękę... Pojawiają się informacje o tym, że do Smoleńska leci premier. Bielan pisze na twitterze, że docierać na miejsce będzie też Jarosław Kaczyński. Podobno nie chcą lecieć razem, nawet dziś są tam jakieś tarcia... Potem Bielan relacjonuje kolejne etapy podróży przez białoruski Witebsk, do granicy rosyjskiej i na smoleńskie lotnisko. Ja sam piszę na twitterze: "Wciąż mam nadzieję, że wszystko okaże się jakimś snem. To punkt zwrotny polskiej polityki. Oby...". Około 22, gdy docieram do domu, pojawia się wieść, że Jarosław Kaczyński rozpoznał zwłoki brata i bratowej. Następnego dnia okażą się nie w pełni prawdziwe - na identyfikację Marii trzeba będzie czekać jeszcze kilkadziesiąt godzin. Rodzina siedzi przed telewizorem, długo rozmawiamy, kładziemy się wszyscy spać po 12 w nocy. Noc jest krótka. Od świtu kolejne wywiady. Bardzo ciężkie. Do wszystkich chyba dopiero teraz tak naprawdę dociera co się stało. Witold Waszczykowski łamiącym się głosem wspomina prezydenta i jego żonę, pyta "Boże, za co to. Za co, za co, czym przewiniliśmy, że taka kara nas spotkała?". Minister sprawiedliwości ma czerwone ze zmęczenia, niewyspania oczy. W nocy wrócił ze Smoleńska. Opisuje miejsce katastrofy, stan zwłok... Unika drastyczności, ale i tak zaczynam rozumieć w jakim stanie są ofiary, jak długo może potrwać identyfikacja ciał. Z Adamem Bielanem umawiam się przed pałacem prezydenckim. Jestem tam pierwszy raz od momentu katastrofy. Tłumy ludzi, znicze, kwiaty, wozy reporterskie, zwyżki dla dziennikarzy, w ciągu 24 godzin to miejsce bardzo się zmieniło. Rzecznik PiS gubi się w tłumie. Idzie w kierunku Uniwersytetu, my stoimy pod pomnikiem Mickiewicza. Gdy wreszcie dociera, nie jest w stanie powstrzymać płaczu. On, na co dzień chłodny, kalkulujący i rozkoszujący się politycznymi gierkami spin-doctor jest teraz zupełnie rozklejony. Mówi o tym, że Lech Kaczyński dzwonił na 20 minut przed katastrofą do brata - to stanie się za chwilę jedną z informacji dnia. Ujawnia też, że kilka dni wcześniej, wspólnie z prezydentem wybrał motyw muzyczny kampanii wyborczej - miała nim być "Pieśń o małym rycerzu". Poszukujemy gości na następny poranek. Dowiadujemy się, że w Warszawie jest już Jacek Sasin (później okazało się, że już od kilkunastu godzin) udaje się nam go znaleźć i umówić, będzie pierwszą osobą, która wystąpi publicznie, a która była, niedługo po 9, na miejscu katastrofy. Znajdujemy też Ewę Kopacz - ona z kolei jest w Moskwie, pracuje przy identyfikacji ciał, zgadza się wyjść do naszego wozu, który będzie stał przed Instytutem Ekspertyz Sądowych. Tuż przed pójściem spać dowiaduję się też, że na rozmowę zgodził się nowy prokurator generalny. Myśląc nad gośćmi odruchowo przeglądam listę nazwisk-kontaktów zapisanych w telefonie. I dopiero w tym momencie, w pełni zdaję sobie sprawę, z iloma z nich już nigdy nie umówię się na wywiad. Konrad Piasecki