Kaczyński ma fobie, tak jak każdy z nas, ale zazwyczaj nie one dyktują jego zachowania w polityce. On w polityce ma priorytety. Moim zdaniem błędne i groźne dla państwa, ale realizowane z zimną konsekwencją. Konflikt z Niemcami jest Kaczyńskiemu potrzebny w przyszłorocznej kampanii wyborczej. Tak ustawił własny język i tak ustawia język całego PiS-u. Używając antyniemieckich argumentów i licząc na antyniemieckie lęki swego najtwardszego elektoratu, chce osłonić polityczne błędy własnego obozu i przejść do ofensywy. Opozycję atakuje jako niemieckich kolaborantów. A stratę unijnych miliardów dla Polski - zawinioną przez siebie, Ziobrę, cały obóz władzy składający Komisji Europejskiej obietnice, z których nie miał się zamiaru wywiązać - chce przedstawić jako konsekwencję antypolskiej decyzji Berlina. Nawet jeśli to szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen i niemiecka chadecja, która ją do Unii wysłała, były ostatnimi politycznymi siłami w Europie, które próbowały udawać, że PiS realizuje własne obietnice, a zatem powinien dostać unijne pieniądze. Czego nie zrozumiał Błaszczak Przyjęcie niemieckiej (w gruncie rzeczy NATO-wskiej, ale przychodzącej z Niemiec będących kluczowym państwem NATO w Europie) pomocy przekreślałoby całą tę kampanijną strategię. Dlatego propozycja Niemiec nie mogła zostać przyjęta. Nie rozumiał tego szef MON Mariusz Błaszczak, nie do końca zgadza się z tym prezydent Andrzej Duda, jednak Kaczyński zdecydował, Roma locuta, causa finita. W ten sposób niemieckie i NATO-wskie Patrioty nie pomogą ani Polsce, ani Ukrainie. Najnowocześniejszy NATO-wski sprzęt, obsługiwany przez NATO-wskich żołnierzy, nie może być używany poza granicami NATO, w obawie przed eskalacją. Kaczyński o tym wie, bo wielokrotnie mówili o tym i Amerykanie, i europejscy przywódcy Sojuszu. Pierwsza bateria Patriotów, które sam Kaczyński kupił parę lat temu od Trumpa, "osiągnie wstępną gotowość operacyjną" na początku 2024 roku. Patrioty należące do amerykańskiej armii służą dziś na terenie Polski przede wszystkim ochronie amerykańskich żołnierzy i amerykańskich korytarzy, którymi przekazuje się broń dla Ukrainy. O naszej bezbronności przekonali się boleśnie mieszkańcy Przewodowa. Jednak ich bezpieczeństwo też nie jest dla Kaczyńskiego priorytetem. Co zatem jest jego priorytetem? Opowieści Kaczyńskiego Kiedy przyjrzeć się całej metodzie politycznej Kaczyńskiego, całej jego politycznej biografii, to zawsze stawiał interes partii przed interesem państwa. Tak samo jest teraz. No bo jakie są priorytety Jarosława Kaczyńskiego na okres najgłębszego od wielu dekad kryzysu gospodarczego i wojny toczącej się najbliższej polskich granic od 1945 roku (tak naprawdę polskie granice już przekraczającej - falą imigrantów, kryzysem gospodarczym, a ostatnio po prostu rakietami)? Faktyczny przywódca polskiego państwa jeździ do ludzi dotkniętych drożyzną i coraz bardziej lękających się wojny. Czekających na pomysły zduszenia inflacji, ratowania polskich firm, budowania skutecznych, chroniących Polskę sojuszów w regionie. Opowiada im z coraz większym smakiem i samozadowoleniem o 12-letnich dziewczynkach chcących zmienić płeć. Opowiada o terrorze politycznej poprawności panującym w Wielkiej Brytanii (przecież Wielka Brytania po brexicie jest przez PiS przedstawiana jako najlepszy sojusznik Polski w Europie, państwo do naśladowania). Opowiada o transgender i gejach. Zastanawia się, co by było, gdyby on sam chciał rano być kobietą, a wieczorem mężczyzną. Może to jest jakiś problem. To faktycznie czasami jest problem. Anglosascy liberałowie od paru lat ostrzegają przed "woke culture", "kulturą czujności, wzmożenia i mobilizacji", kulturą wykluczenia i ideologizacji wszystkich dziedzin życia, której jako politycznej strategii zaczęła używać skrajna lewica, kiedy zabrakło jej pomysłów na gospodarkę i realne społeczne nierówności. Ale "woke culture" to problem występujący prędzej i realniej na jednym czy drugim wydziale kulturoznawstwa czy gender studies, niż w miastach i na wsiach, które wizytuje Kaczyński. I to raczej na amerykańskich kampusach, niż na polskich uniwersytetach i w polskich szkołach w apogeum rządów Przemysława Czarnka. Za pomocą "woke culture" można zdobyć władzę w Hollywood, ale nie w społeczeństwach i państwach, gdzie skrajna lewica traci swoje ostatnie przyczółki. Kaczyński wybrał jednak "anti woke" i "antygender", żeby odpowiednio prowokowanym lękiem zastąpić pomysły polityczne, gospodarcze, których najwidoczniej nie ma. Co z tą opozycją? Z tego samego powodu Kaczyński i jego najbliżsi doradcy opowiadają o Unii Europejskiej i Niemczech jako zagrożeniach dla Polski. Kiedy Parlament Europejski wychodzi przed szereg (nawet przez szereg NATO-wski) i wskazuje Putinowską Rosję jako państwo sponsorujące terroryzm, Ryszard Legutko wygłasza przemówienie, w którym furiacko atakuje Parlament Europejski i całą Unię jako największego wroga wolności na naszym kontynencie. Robi to w imieniu partii rządzącej Polską w czasie rosyjskiej agresji na Ukrainę. W dodatku Legutko obraża Unię, kiedy partia, która go do europarlamentu wysłała, próbuje ponoć zmienić swoją politykę wobec UE, żeby choć w części odzyskać tracone przez siebie unijne pieniądze. W ten sposób zamiast polityki państwowej, pragmatycznej i dumnej, Kaczyński i jego ludzie prowadzą politykę kompromitującej żebraniny połączonej z obrażaniem instytucji, do których jednocześnie wyciągają rękę po forsę. Ani to skuteczne, ani godne. Uprawiając politykę w taki sposób, traci się i pieniądze, i honor. Jednak znów nie widzę tu żadnej "obsesji" czy "fobii". Po prostu wszystkie te priorytety Jarosława Kaczyńskiego są priorytetami lidera partii, która chce wygrać najbliższe wybory, a nie przywódcy państwa, które musi przetrwać najbliższą dekadę. Czy jednak opozycja potrafi się zaprezentować jako alternatywa dla tej polityki? Potrafiła na Śląsku, gdzie stała się sensowną alternatywą dla Kaczyńskiego nawet w oczach PiS-owskich i prawicowych samorządowców. Ale tylko dlatego, że wystąpiła tam naprawdę zjednoczona, a nie jako festiwal podstawiających sobie nogi solistów. I jako naprawdę centrowa, zdolna do wspólnego rządzenia, a nie jako chór licytujących się na gadany radykalizm polityków bez władzy.