Cywilizacje rodzą się, żyją, umierają. Trochę jak ludzie, trochę jak wszechświaty. Ale - jeśli wierzyć Rogerowi Penrose w jego astrofizyczno-teologicznych traktatach czy Stanisławowi Lemowi w jego "Głosie Pana" - po ludziach, wszechświatach i cywilizacjach może coś pozostać. Może nie wiecznego, ale historycznego. Może nie w postaci małej osobistej trumienki chodzącej na dwóch nóżkach albo unoszącej się na małych skrzydełkach, ale jako wkład do rozwijającej się ludzkości, kosmosu. Jako nasz osobisty udział w boskiej/kosmicznej/arcyludzkiej formie i duchowym wzrastaniu. Być może zachowując jakiś ślad indywidualnej świadomości, być może go tracąc, ale inwestując w czas i historię, w to wszystko, co po nas zostanie albo zostać może. Zgodnie ze zdaniem Vladimira Nabokowa zapisanym przez niego w "Tamtych brzegach" i powtarzanym na różne sposoby w "Lolicie", że "wszystko co raz zobaczone (opisane, utrwalone, przemyślane, silnie i autentycznie doznane... - przyp. CM) nigdy nie powróci do pierwotnego chaosu". To nie żaden New Age, to zsekularyzowane, zuniwersalizowane judeochrześcijaństwo, które od samych swoich początków oznaczało wyjście z magii i wejście w historię. Przed pierwszą wojną światową, na pruskich uczelniach wojskowych, toczył się zdumiewający spór pomiędzy heglowsko-fukujamowskimi (fukujamowski optymizm istniał, zanim opublikowano "Koniec historii") wyznawcami Postępu, nieposkromionego marszu Ducha a clausewitzowskimi realistami, a nawet pesymistami. Były to czasy (i miejsca), gdzie religia i historyczność nie niszczyły się wzajemnie w idiotycznych sporach pomiędzy teistycznymi i ateistycznymi fundamentalistami. Były to czasy (i miejsca), gdzie pamiętano jeszcze, że Oświecenie, wiara w postęp (historyczny, społeczny, moralny), wzięły się zarówno z judeochrześcijańskiej Obietnicy jak też z grecko-rzymskiego Prawa, a nowoczesny Zachód narodził się gdzieś w połowie drogi między Atenami i Jerozolimą. Jak świnka morska w kołowrotku Wśród oczytanych, a nawet filozoficznie wykształconych pruskich oficerów, pojawili się zatem heglowscy optymiści twierdzący, że postęp technologiczny w niczym nam nie zagraża, bo jest tylko echem postępu Ducha, postępu etycznego. Kumulacji odkryć naukowych i technologicznych wiernie towarzyszy kumulacja etycznej wrażliwości człowieka, więc nie ma się czego bać. Człowiek, który zdołał stworzyć gaz bojowy czy zeppelina, nie posłuży się nimi jak człowiek, który dopiero co skończył strugać sobie maczugę. Innego zdania byli clausewitzowscy realiści czy wręcz pesymiści. Oni twierdzili, że żadnego moralnego postępu w człowieku nie ma, że moralnie kręcimy się w kółko. Bawiąc się i umierając jałowo, jak świnka morska czy chomik w swoich kołowrotkach. Inni "realiści" twierdzili, że co prawda kumulacja etycznej wiedzy i wrażliwości w człowieku następuje, jest ona jednak wolniejsza, mniej linearna, niż kumulacja technologii. A jeśli tak jest, to prędzej czy później krzywa moralności przetnie się z krzywą technologii w punkcie znanym jako Apokalipsa. Zwracam uwagę, że to co dziś może się wydawać banałem, zostało jako problem postawione i przemyślane jeszcze przed wybuchem XX-wiecznych wojen totalnych i przed pojawieniem się widma XXI-wiecznych wojen apokaliptycznych. Jak mawiał agent FBI Fox Mulder, "chcę wierzyć" (bo innego wyjścia po prostu nie mam), że w Nowym Roku i latach następnych kumulacja moralności, etyki, wychodzenie z plemiennej nienawiści w kierunku powszechnego moralnego prawa będą szybsze, niż doskonalenie technologii militarnych, a także technik kontroli i manipulacji. Zakopiański sylwester koszmarów i marzeń Na razie (jeśli wierzyć językowi Putina, w który być może nawet on nie wierzy), "duchowa cywilizacja rosyjska" ostrzeliwuje "materialistyczny Zachód" (którego Ukraina jest dziś państwem frontowym), coraz bardziej zardzewiałymi i coraz głupszymi (w miarę wyczerpywania się rosyjskich, irańskich i północnokoreańskich zasobów "mądrej" amunicji) rakietami i dronami-samobójcami. A drzazga z Krzyża Świętego, jedna z najcenniejszych relikwii putinowskiego pseudoprawosławia, kupiona ponoć w Ziemi Świętej za miliony dolarów przez jednego z bliskich Putinowi rosyjskich oligarchów, leży na dnie Morza Czarnego pogrzebana w kaplicy krążownika rakietowego "Moskwa", którego salwy miała uświęcać. Z kolei jeśli wierzyć Mateuszowi Matyszkowiczowi i władzom Zakopanego, duchowa cywilizacja Prawa i Sprawiedliwości zdołała zastąpić wokalistkę Melani C zespołem Black Eyed Peas na zakopiańsko-woroniczowskim sylwestrze koszmarów i marzeń. To wszystko mniej więcej tak samo uwiarygadnia antyliberalną i antyzachodnią "duchowość", jak czeski Semtex czy amerykańskie C-4, w który wyposażają swoje pasy szahida antyzachodni fundamentaliści wymachujący sztandarem islamu. W taki oto sposób antyzachodnia i antyliberalna "duchowość" staje się swoim własnym pastiszem. Jeśli w Nowym Roku lub w latach następnych Zachód umrze, jeśli zabiją go albo jego peryferyjni resentymentalni wrogowie, albo jego własna, działająca w samym jego sercu oikofobiczna (kierująca swoją nienawiść i krytykę wyłącznie pod adresem własnej cywilizacji) skrajna lewica (najczęściej akademicka i hollywoodzka) i skrajna prawica (najczęściej oligarchiczna i ludowa), pozostaną nam tylko barbarzyńcy wyposażeni w atomówki i telewizję publiczną. Wówczas krzywa moralności i krzywa technologii przetną się w punkcie znanym jako Apokalipsa.