Sam jednak Jarosław Kaczyński władzę traktuje jako realną, niecyniczną wartość. On naprawdę uważa się od paru dekad za jedynego polityka w Polsce, który powinien mieć władzę, ponieważ jako jedyny wie, co z władzą nad polskim państwem zrobić, żeby uczynić polskie państwo silniejszym. Okresy w których rządził - dość już długie i pozwalające na dokonanie wstępnych ocen - pokazują, że ta jego wiara w siebie nie ma mocnych podstaw. Ani nie wzmocnił państwa, ani nie zapewnił Polsce bezpieczniejszej pozycji geopolitycznej. Za każdym razem, kiedy rządził, powiększał chaos wewnętrzny (polityczny, gospodarczy, społeczny) i demolował sojusze. Nadal jednak pozostaje w polskiej polityce graczem niebywale skutecznym. Zarzuty bycia "kryptopisowcem" Ze strony rozchichotanych krytyków Prezesa, niedoceniających go ani wówczas, kiedy z nim wygrywali, ani teraz, kiedy z nim przegrywają, można w odpowiedzi usłyszeć, że jest się człowiekiem "zafascynowanym Kaczyńskim" albo wręcz "kryptopisowcem", gdyż "Kaczor jest gupi", szczególnie dziś, kiedy jeździ po Polsce i powtarza "gupoty na temat gender, transgender i politycznej poprawności". Nie sądzę, abym kiedykolwiek mieścił się w kategorii ludzi "zafascynowanych Kaczyńskim". Moją najbliższą biograficzną przygodą z polityką partyjną był AWS, a nie PC czy PiS. Zdarza mi się też opisywać błędy Jarosława Kaczyńskiego, kiedy je popełnia. A w ciągu paru ostatnich tygodni popełnił aż dwa. Oba są poważne, gdyż za błąd uważają je lub mogą je uznać nie tylko opozycyjni politycy czy krytyczni wobec PiS komentatorzy (ich głosy od dawna już nie docierają do elektoratu PiS). Nie, dwa ostatnie błędy Kaczyńskiego to decyzje, które nie spodobały się albo mogą się nie spodobać nawet twardemu elektoratowi Prawa i Sprawiedliwości. "Taktyczny odwrót" Błaszczaka Pierwszy z błędów Kaczyńskiego to odrzucenie propozycji rozlokowania przy wschodniej granicy Polski niemieckich Patriotów. Kaczyński doszedł do wniosku, że nie opłaca mu się to w logice roku wyborczego, na który już zdefiniował głównego wroga - Niemcy (głównie zresztą po to, aby uderzyć w "niemieckiego Tuska"). W tej sytuacji "przyjmowanie daru od Niemiec" uznał za niemożliwe. Aby "zatruty dar" wrogowi odesłać, użył ukraińskiego alibi. Proponując Niemcom przekazanie Patriotów Ukrainie, wiedział, że tego nie zrobią, bo zrobić nie mogą. Polacy w zdecydowanej większości uznali to za błąd. Za błąd uznała to także spora część wyborców PiS. Jedni dlatego, że uważają bezpieczeństwo Polaków za ważniejsze, niż kampanijne priorytety Kaczyńskiego. Inni dlatego, że nie widzą powodu, aby broń, która mogłaby ochronić mieszkańców rządzonego przez PiS Podkarpacia, miała chronić Ukraińców, których (pod powierzchnią rytualnego "za Waszą wolność i Naszą") wcale tak bardzo nie lubią. W ostatnich dniach Kaczyński zaczął się z tego błędu wycofywać. Wycofuje się rakiem, zużywa do tego "taktycznego odwrotu" Błaszczaka, osłaniają ten odwrót wszystkie propisowskie media, a nawet część mediów "symetrystycznych". W ciągu paru miesięcy wyborcy PiS mogą o tym błędzie zapomnieć. Odejście Jacka Kurskiego, czyli zrobienie z hejtera milionera Trudniej wycofać się z drugiego błędu, moim zdaniem bardziej dla Kaczyńskiego i PiS niebezpiecznego, czyli z wysłania Jacka Kurskiego na dyrektora Banku Światowego, gdzie będzie pobierał ponad milion złotych rocznie w postaci pensji i ponad milion złotych rocznie w postaci dodatkowych benefitów, przywilejów, bonusów. W dodatku będą to pieniądze nieopodatkowane. Kurski był w twardym elektoracie PiS doceniany, ale jako propagandzista i hejter, a nie jako ekonomista, menedżer czy bankier. "Nie za to go cenimy" - jak mawiano w znanym sowieckim dowcipie o kompozytorze Piotrze Czajkowskim, kiedy jakiś słuchacz Radia Erewań spytał, czy to prawda, że ten wielki rosyjski kompozytor był gejem. I nie za to chcemy mu płacić. Uczynienie jednym gestem Prezesa z hejtera milionera nie podoba się nawet wyborcom PiS, którzy przez chwilę zobaczyli, że nawet "500 plus", czy "nasta" głodowa emerytura wręczana im w roku wyborczym są jedynie osłoną dla ważniejszego z punktu widzenia Kaczyńskiego programu "milion, dwa miliony, sto milionów plus", na który załapują się tacy ludzie jak Obajtek czy Kurski. Już nazajutrz po nominacji Kurskiego Kaczyński zorientował się, jaki to błąd. Politycy jego partii zaczęli mówić jednym głosem, że "to nie nasza decyzja, to decyzja suwerennego Narodowego Banku Polskiego". Twierdzenie, że Adam Glapiński jest suwerenny wobec Jarosława Kaczyńskiego tak samo przekonuje, jak twierdzenie, że Julia Przyłębska jest w stosunku do Jarosława Kaczyńskiego niezwisłym sędzią. Tusk szybko zrozumiał swój błąd Błąd w rodzaju nominacji Jacka Kurskiego był popełniany także wcześniej, przez inne ekipy. I zawsze był błędem. Kiedy Donald Tusk odchodził ze stanowiska premiera, stanowiska w spółkach skarbu państwa zaproponowano Bartłomiejowi Sienkiewiczowi oraz Igorowi Ostachowiczowi. Sienkiewiczowi za lojalną (choć nie zawsze skuteczną, jak pokazała afera taśmowa) pracę na stanowisku kontrolera służb i ministra spraw wewnętrznych. Ostachowiczowi za wykonywaną profesjonalnie pracę kluczowego PR-owca przewodniczącego PO. Kiedy jednak Tusk zrozumiał swój błąd (Platforma była już słaba, media miała przeciw sobie, za te nominacje zostałaby rozszarpana), wycofał się ze swojej decyzji. Oczywiście ogłosiła to nowa "suwerenna wobec Tuska" premier Ewa Kopacz, ale tak naprawdę decyzja o naprawieniu błędu była decyzją tego samego polityka, który wcześniej ten błąd popełnił. Sienkiewicz i Ostachowicz byli wobec Tuska lojalni, dlatego pozostali przy nim do dziś. I tu właśnie mamy pierwszą różnicę. Kaczyński wie, że może sobie kupić choćby minimalną lojalność Kurskiego wyłącznie za udział w realnej władzy albo za gigantyczną kasę. Kiedy Kurski ani jednego, ani drugiego od Kaczyńskiego nie dostanie, rzuci mu się do gardła. Robił to już parę razy, ostatnio po Smoleńsku, kiedy uwierzył, że Kaczyński idzie pod lód. Dziś dwa miliony rocznie w pensji i benefitach mają mu zamknąć usta, bo jak je otworzy, to Glapiński "suwerennie" odbierze mu kasę. Freak show ociepla wizerunek Kaczyńskiego W porównaniu z niemieckimi Patriotami i Kurskim atak na gender, transgender, polityczną poprawność... nie tylko nie jest błędem Kaczyńskiego, ale się Kaczyńskiemu opłaca. Jego PR-owi doradcy zobaczyli, że wyborcy PiS - szczególnie starsi, z prowincji i ze wsi - traktują te odzywki Prezesa jako freak show, galerię dziwolągów, objazdowy cyrk, "Carnival" - w czasie którego opowiada im się (a przy okazji pokazuje w mediach), o kobietach z brodą, dwugłowych cielętach, ludziach "z Zachodu i ze stolicy", którzy "odstają od normy". Ten freak show ociepla wizerunek Kaczyńskiego. Może nie w "Wysokich Obcasach", ale w czasie spotkań z wyborcami PiS na pewno. Dlatego prezes PiS nie zrezygnuje z tej części "wyborczego programu". Nie ona jednak jest najistotniejsza. Kluczowym przekazem pozostają Niemcy i "niemiecki Tusk". No i to, jak naprawić błędy w rodzaju Jacka Kurskiego i Patriotów niemieckich. Nie mówiąc już o tym, jak podobnych błędów w roku wyborczym unikać.