Jest paradoksem, że obaj ci politycy nigdy nie uważali aborcji za swój polityczny priorytet, obaj długo starali się tego tematu w polityce unikać. Kiedy Marek Jurek autentycznie chciał użyć pierwszych rządów PiS (z lat 2006-2007) do złamania aborcyjnego kompromisu, Kaczyński "wyprowadził go na kopach" - najpierw ze stanowiska marszałka Sejmu, a później ze swojej formacji politycznej w ogóle. Obdarzając go na koniec komplementem "agent albo wariat". Z kolei Tusk przez osiem lat blokował w swojej własnej formacji dyskusję o zmianie ustawy aborcyjnej, przesuwając emocje i priorytety politycznego centrum na in vitro, antykoncepcję, prawo kobiet do nieideologicznej opieki lekarskiej w czasie ciąży. Tę centrową diagnozę odziedziczył po Tusku i kontynuował Schetyna. PO miała ją wdrukowaną zarówno, kiedy rządziła, jak też kiedy była w opozycji. Zimny polityczny pragmatyzm Nawet jeśli obaj - Kaczyński i Tusk - zmienili dziś zdanie, nie chodziło im ani o chrześcijaństwo, ani o dobro embrionów, ani o kobiety, ani o "reakcję" czy "postęp". Nie było to też u nich jakieś starcze nawrócenie na młodzieńczy (albo będący oznaką zdziecinnienia) żar kulturowych wojen, ale wyłącznie najbardziej zimny polityczny pragmatyzm. W dodatku dla obu aborcja stała się przede wszystkim narzędziem w rozgrywce o dominację we własnym obozie. Kaczyński przelicytował za pomocą aborcji Ziobrę, który wcześniej zaczął go skubać od prawego boku w tematach "piątki dla zwierząt" (Kaczyński spróbował tu "suwerenności" wobec ideologicznego pakietu prawicy, ale musiał się wycofać z podkulonym ogonem) i niechęci do Unii. Tusk załatwił za pomocą aborcji Trzaskowskiego, który na Campusie Polska był na najprostszej drodze do stania się patronem wspólnej listy KO z Hołownią i Kosiniakiem-Kamyszem. Tymczasem Tusk, ogłaszając w ostatniej debacie Campusu radykalizację stanowiska PO w sprawie aborcji, zablokował Trzaskowskiego jednocześnie na dwóch frontach - przelicytowując go z lewej i likwidując możliwość przedwyborczej koalicji z Hołownią i PSL. Stanowisko Hołowni i PSL rozsądniejsze niż stanowisko Tuska Jako "publicystyczny patriota Platformy" (a także każdej innej centrowej formacji politycznej w Polsce), wolałem ją od PSL (mającego sensowne młode pokolenie liderów, ale mocno wydrążanego przez PiS w pokoleniu starszym i bardziej na dole), a także od Hołowni (z jego narcyzmem "świeżości i czystości", nieróżniącym się od narcyzmu Kukiza, Biedronia, a mniej ugruntowanym w realnych osiągnięciach życiowych, niż narcyzm Palikota). Jednak w kwestii aborcji stanowisko Hołowni i PSL jest dziś rozsądniejsze, niż najnowsze stanowisko Tuska. Według Hołowni i ludowców każdy, kto twierdzi, że "decyduje o aborcji w imieniu kobiet", powinien przynajmniej udawać, że chce tych kobiet wysłuchać. Na przykład w referendum. W dodatku referendum w Polsce (kraju tak samo podzielonym w sprawie aborcji, i to zarówno po męskiej jak też po kobiecej stronie, jak jest podzielona np. Irlandia) byłoby źródłem legitymizacji każdego rozwiązania w tej kwestii (tak jak to się stało w Irlandii). Zarówno w przypadku Kaczyńskiego, jak też Tuska, użycie aborcji było logiczne w pragmatycznym wymiarze walki o władzę. Aby zetrzeć się w finale (czyli w wyborach 2023) na ubitej ziemi, trzeba tę ziemię wcześniej ubić i oczyścić z ćwierć i półfinalistów. Dlaczego zatem mam wątpliwości, czy powinni byli użyć do tego celu akurat aborcji, akurat najtwardszego tematu kulturowej wojny, skoro politykę odrobinę znam i wiem, że nie jest ona zajęciem dla pięknoduchów? "Szlachetne dzikusy" Otóż nowoczesna zachodnia polityka - od czasów Hobbesa i Pokoju westfalskiego - miała służyć kończeniu i unikaniu wojen kulturowych, domowych, jakichkolwiek. Od czasów Hobbesa nawet władza suwerena (bez względu na intencje samego suwerena), miała służyć kończeniu i unikaniu "wojny wszystkich ze wszystkimi", która jest "stanem naturalnym" człowieka, naszym stanem jaskiniowym, w którym pozostały na zawsze "szlachetne dzikusy" (także te "szlachetne dzikusy", które pracują dziś w służbach czy spółkach skarbu państwa i jeżdżą wypasionymi suwami z chrześcijańską rybką przylepioną na zadzie). Suweren miał też być rozliczany wyłącznie z tego, czy umie zakończyć wojnę wszystkich ze wszystkimi i czy umie powrotu tej wojny unikać. To jest jedyny sens zawodu polityka. Dlatego żerowanie na kulturowej wojnie, wykorzystywanie kulturowej wojny do tego, aby zdobyć lub utrzymać władzę, jest perwersją polityki, a nie jej najwyższą formą. Nawet, a może szczególnie wówczas, kiedy narzędzi kulturowej wojny używają najbardziej utalentowani politycy. A Kaczyński i Tusk pozostają najbardziej utalentowanymi politykami w Polsce, dlatego sposób, w jaki używają aborcji, pokazuje stopień perwersji, w jaki polska polityka dziś się osunęła. Donald Trump a aborcja Jeśli chodzi o wykorzystywanie aborcji przez Donalda Trumpa, słowo "najbardziej utalentowany amerykański polityk" z większą trudnością przechodzi mi przez klawiaturę. Jego skuteczność jest raczej pochodną głębokości kryzysu amerykańskich elit i amerykańskiego ludu, niż konsekwencją jakkolwiek rozumianego politycznego talentu czy politycznej mądrości tego głęboko zdeprawowanego populisty. Trump też użył aborcji cynicznie, żeby zmobilizować swe "chrześcijańskie dywizje". Jako prezydent posłał do amerykańskiego Sądu Najwyższego sędziów, którzy różnili się w wielu kwestiach, ale łączyły ich dwie rzeczy - wrogość wobec aborcji i przekonanie, że lobbystyczne pieniądze powinny funkcjonować w amerykańskiej polityce bez przeszkód (obie te sprawy są dla Trumpa istotne). Dziś "ludzie mówią i mówią uczenie", że to kwestia aborcji rozstrzygnie o wynikach przyszłotygodniowych "połówkowych" wyborów do amerykańskiego Kongresu. Bez względu na to, jak te wybory rozstrzygnie, źle będzie, jeśli faktycznie rozstrzygnie je ona, a nie poglądy kandydatów na gospodarkę, bezpieczeństwo wewnętrzne, wojnę w Ukrainie.