NATO powinno blisko współpracować z Rosją prezydenta Władimira Putina - po raz kolejny w kampanii stwierdziła Marine Le Pen. O budowaniu europejskich sił zbrojnych w obliczu nowych wyzwań ze strony Kremla nie ma mowy. Ponadto Francja powinna opuścić zintegrowane dowództwo NATO. Nie, tu nie ma zaskoczeń. To samo znajduje się w programie liderki "RN". Kandydatka do urzędu głowy państwa francuskiego ma poparcie około 45-46 proc. wyborców. To niemal połowa społeczeństwa. Tym obywatelom nie przeszkadzają bliskie więzi Le Pen z Kremlem, finansowe skandale ani stwierdzenia o potrzebie współpracy z Putinem, nawet po ujawnieniu zbrodni w Buczy i innych miejscach. Warto zdawać sobie sprawę z tego, że część obywateli państw Zachodu postrzega wojnę w Ukrainie inaczej niż my. Oczywiście nikt publicznie nie będzie chwalił morderstw na cywilach, gwałtów i kradzieży, których dopuszcza się armia rosyjska. Przeciwnie, nie brakuje osób, które deklarują chęć pomocy humanitarnej, współczucie i oburzenie na Putina. Niemniej widać zasadnicze różnice perspektyw, które wpływają na odmienne spojrzenia na wojnę w Ukrainie. Odległość punktów widzenia jest co najmniej podwójna: geograficzna i historyczna. Wojna wielu Europejczykom z Zachodu (i nie tylko!) mimo wszystko wydaje się na mapie świata odległa, może z wyjątkiem sytuacji, gdy mowa o zagrożeniu użyciem broni jądrowej. Jednak, gdy z agendy znikają tematy pokroju "zajęcie elektrowni atomowej w Czarnobylu przez wojsko rosyjskie", niepostrzeżenie wraca się do starych kolein myśli. Pomoc humanitarna, sprzeciw wobec wojny, prawa człowieka - od tej listy wielkich problemów końca zimnej wojny odwraca się coraz więcej osób. Tematy wydają się zbyt duże, wpływ pojedynczej osoby na ich rozwiązywanie - frustrująco nieuchwytny. "Porzućmy chimery humanitaryzmu", wydaje się mówić część obywateli państw Zachodu. Lepiej wrócić do mniejszego fragmentu świata, nad którym można mieć kontrolę i wobec którego można mieć oczekiwania polityczne. Dość przypomnieć sobie hasła, pod którymi 2016 roku ponad połowa głosujących w referendum opowiedziała się za opuszczeniem Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię. Podobnie dziś we Francji renesans państwa narodowego wydaje się elektoratowi Le Pen remedium na wiele codziennych problemów. "Ona jeszcze nie rządziła". Poza tym odwrót od polityki globalnej, nawet europejskiej, wydaje się kuszącym "szarpnięciem cuglami". Szarpnąć cuglami - kosztem innych Jeśli chodzi o różnicę doświadczeń historycznych, to znów na tle XX wieku wydaje się ona nam oczywista. Kto posmakował obecności rosyjskiej armii na swoim terytorium, przeżywa wojnę roku 2022 inaczej. "Co raz się stało, może się powtórzyć", tak myślą choćby mieszkańcy krajów nadbałtyckich. Ale już na przykład Włochom to oświadczenie jest obce. Tam w wielu rodzinach z nostalgią wspomina się rodzinne tradycje "komunizowania" dziadka czy babci. Stosunek do Rosji, ewentualne obawy przed nią są dla wielu obywateli utkane z innych doświadczeń. Powrót do perspektywy państwa narodowego w kraju takim, jak Francja - jak to tłumaczy Le Pen - w zasadzie oznacza porzucenie pewnych ambicji w polityce międzynarodowej. Nie będzie wspomnianego wzmacniania NATO, Unii Europejskiej ani żadnych innych struktur współpracy ponadnarodowej, być może nawet przyjdzie ich osłabienie. Po kadencji Donalda Trumpa wiemy, że "próżnia dyplomatyczna" w okamgnieniu zapełnia się siłami państw - drapieżników. Inni gracze tylko czekają na chwile słabości czy zawirowań politycznych po drugiej stronie. Chętnie je nawet intensyfikują, o czym wiemy z tzw. doktryny Gierasimowa, reanimowanej, a przecież w sumie dobrze znanej z czasów sowieckich polityki siania fermentu po drugiej stronie. Dwa końce geopolitycznego kija Dla naszej części świata ów renesans państwa narodowego to wiadomość dwuznaczna. Z jednej strony, przez całe dekady marzono o suwerenności i zrzucenia jarzma ZSRR. Jesteśmy w stanie dość dobrze zrozumieć owe ciągoty polityczne. Co więcej, emocje związane z tym doświadczeniem przeciągnął na swoją stronę rząd Prawa i Sprawiedliwości. Trudniej przychodzi nam jednak zrozumieć drugą stronę medalu. Tymczasem z drugiej strony, izolacjonizm podobny do naszego - właśnie dla nas - przynieść może skutki fatalne. Od 1989 roku my korzystamy ze współpracy międzynarodowej dla elementarnych gwarancji bezpieczeństwa. Egoizm państw takich, jak USA, Wielka Brytania czy Francja, nawet czasowe odwrócenie się ich od polityki współpracy międzynarodowej dla naszego bezpieczeństwa - wrzuca nas w szarą strefę geopolitycznej niepewności. W pojedynkę stać nas oczywiście na bohaterstwo, ale na pewno nie na obronienie się czy odstraszenie ewentualnego agresora z bronią jądrową pod ręką. Jak widać, hasła polityczne mogą być podobne, praktyczne skutki radykalnie odmienne. Promowanie polityki izolacjonizmu, zamykania się za murami państwa narodowego łatwo może obrócić się przeciwko nam. Jarosław Kuisz, "Kultura Liberalna", Uniwersytet Warszawski, związany z paryskim Centre national de la recherche scientifique [CNRS]. Autor podcastu "Prawo do niuansu".